Rewolucja Francuska i... epidemia wirusa. Serial Netflixa to iście szalona zabawa z historią

Ola Gersz
Francja, rok 1787 rok, za dwa lata wybuchnie Rewolucja Francuska. Lud już się burzy, ale nie tylko z powodu wystawnego życia arystokracji, ale... tajemniczego wirusa, który atakuje szlachtę i zagraża biednym. Brzmi szaleńczo? To dopiero początek. Serial "Rewolucja" Netflixa, miks horroru i dramatu o ludziach obdarzonych nadnaturalnymi mocami, to alternatywna wersja historii bez trzymanki. Uwaga, ten niemiłosiernie wciąga!
"Rewolucja" przedstawia alternatywną wersję historii Fot. Netflix
Kino i telewizja bardzo lubi alternatywną historię. "Bękarty wojny", "Wielki Mur", "Pewnego razu w Hollywood", "Watchmen", "Człowiek z Wysokiego Zamku", "SS-GB"... Wymieniać można długo. Teraz przyszła pora na Rewolucję Francuską – temat w kulturze przewałkowany, ale... nie w ten sposób.

Mowa o francuskim serialu "Rewolucja", który kilka dni temu pojawił się w całości na Netflixie. Serialu, którego twórcy postanowili zaszaleć i nie brać jeńców. Bo czego tu nie ma! Tajemniczy wirus, umarli wracający do żywych, krwiożerczy arystokraci, voodoo... A to wszystko w historycznych realiach – we Francji na skraju rewolucji, która zmieni losy świata.
A co jest najdziwniejsze? Że ta szalona mieszanka i jazda bez trzymanki naprawdę... zdaje egzamin. Bo od "Rewolucji" trudno się oderwać. I to nie tylko dlatego, że w dobie pandemii koronawirusa oglądamy XVIII-wiecznych Francuzów, którzy walczą ze śmiertelną epidemią.


O czym jest "Rewolucja"?


1787 rok, hrabstwo poza Paryżem (co już samo w sobie jest ciekawe, bo Rewolucja Francuska w kulturze przedstawiana jest głównie przez pryzmat stolicy). Młody lekarz Joseph Ignace Guillotin (Amir El Kacem) – ten sam, który później przyczyni się do odkrycia gilotyny – zaczyna badać zabójstwo młodej, ubogiej dziewczyny. Szybko okazuje się, że takich morderstw jest więcej, a ofiarami są wyłącznie dziewczęta z nizin społecznych.
Fot. Netflix
Jednocześnie Madeleine de Montargis (Amélia Lacquemant), młodsza siostra hrabiny Elise de Montargis (Marilou Aussilloux) ma przerażające sny, w których tajemnicza dziewczynka ostrzega ją przed zarazą, która stanie się końcem wszystkich. Okazuje się, że chodzi o tajemniczy wirus, który rozprzestrzenia się wśród arystokracji.

Wirus okazuje się faktem i powoduje społeczny chaos – zainfekowana szlachta atakuje lud. Organizacja rebeliantów, Bractwo, wkrótce będzie buntować się przeciwko nierównościom społecznym, ale również krwiożerczym arystokratom. A to stanie się bezpośrednią przyczyną Rewolucji Francuskiej.
Fot. Netflix
Mimo że wydaje się, że powyższy opis serialu jest obszerny i zawiera spoilery, to... nic podobnego. "Rewolucja" ma bowiem to do siebie, że wątków, tajemnic do rozwikłania i zwrotów akcji jest tak dużo, że na da się o tym wszystkim napisać w krótkiej recenzji, nawet jeśli by się chciało. A to sprawia, że od 8-odcinkowego serialu trudno się oderwać i jest się ciągle zaskoczonym.

Z historią na bakier


"Rewolucja" to eksperyment, który nie spodoba się historycznym purystom. Nietrudno znaleźć w internecie negatywne opinii widzów, którzy myśleli, że... oglądają serial historyczny. Można się tylko domyślać, jak byli zaskoczeni, gdy okazało się, że z historią nie ma to wiele wspólnego. Epidemia wirusa, który atakuje szlachtę i Rewolucja Francuska? Brzmi absurdalnie.

Jednak ci widzowie, którzy nie są purystami, uwielbiają eksperymenty i alternatywną historię, powinni być usatysfakcjonowani. Pod warunkiem, że nie przeszkadzają im fantastyczne elementy oraz atmosfera horroru, która momentami robi się tak gęsta, że będziecie wdzięczni, że nie oglądacie serialu Netflixa przy zgaszonym świetle. Bo lepiej tego nie robić.
Fot. Netflix
Dynamiczna, pełna zwrotów akcja i intrygujący pomysł – który w dobie obecnej pandemii szczególnie intryguje – to nie jedyne atuty Rewolucji. Francuski serial jest świetnie zrealizowany: ma piękne zdjęcia, a sceny walk są małym majstersztykiem. Udani są także bohaterowie – świetnie napisani, niejednoznaczni i wielopłaszczyznowi bohaterowie, a na uwagę zasługuje szczególnie Amélia Lacquemant, która przekonująco gra przerażoną własnymi wizjami, głuchoniemą Madeleine.

Wnioski? Jeśli lubicie eksperymenty i zabawę z historię, "Rewolucja" jest dla was. Jeśli nie – lepiej poszukajcie na Netflixie czegoś innego. Bo tylko się zirytujecie.