Zorganizowała protest na wsi w gminie PiS. "Bardzo pomogła nam policja"

Katarzyna Zuchowicz
Protesty w tak małych miejscowościach budzą szczególny podziw. Sarnaki to gmina na Mazowszu przy granicy z Podlasiem. I jedyne miejsce w całym powiecie łosickim zdominowanym przez PiS, gdzie odbył się taki protest. – Wkurzenie jest olbrzymie. To był pierwszy taki protest na terenie powiatu – mówi naTemat Justyna Paluch, organizatorka protestu.
Ok. 50 osób protestowało w Sarnawce. To jedyne miejsce protestu w powiecie łosickim, gdzie wygrywa PiS. Fot. Screen/Facebook/losice.info/videos
Kobiety protestują w wielu bastionach PiS. Najpierw zwróciłam uwagę na Siemiatycze, gdzie był spory protest...

Siemiatycze to miasto powiatowe. A ja mieszkam w gminie Sarnaki, która liczy niecałe 5 tys. mieszkańców, w miejscowości, która jest wsią i ma więcej wyborców PiS niż Siemiatycze. Geograficznie powiat siemiatycki graniczy tu z powiatem łosickim, który w ogóle ma więcej wyborców PiS.

Miejscowość, w której zorganizowałam protest, liczy ok. tysiąca mieszkańców.

Ile osób wzięło w nim udział?

50 osób.

To dużo?

Bardzo. Brałam udział w protestach od 2016 roku, ale w Siemiatyczach. W Czarny Poniedziałek było nas ok. 30 osób. W czasie protestów przed sądem ok. 30-40. Teraz pierwszy raz zdecydowałam się na zorganizowanie protestu u siebie w gminie, bo wydaje mi się, że w takich małych miejscowościach trudno jest zacząć.


To w ogóle był pierwszy taki protest na terenie mojego powiatu. Gdy w Siemiatyczach, udawało się zorganizować protest pod sądami, w Łosicach nigdy nie było żadnego zrywu. Aż do teraz. W proteście wzięły udział dziewczyny z Sarnak, ale też z Łosic i całego powiatu. Dlaczego postanowiła Pani zareagować?

Żeby pokazać, że nie są w stanie zatrzymać nas w domu, robiąc to w takich okolicznościach. Przekroczone zostały wszelkie granice. Wkurzenie jest olbrzymie. Uważam, że absolutnie nie te okoliczności i czas, żeby robić coś takiego. Bluzgi cisną mi się na usta, bo wkurza mnie to strasznie, że w takiej sytuacji ktoś zmusza mnie do protestu.

A minister Gowin powinien przede wszystkim myśleć o tym, jak pomóc nam, przedsiębiorcom.

Prowadzę z mamą małą firmę. Mamy 7 nieobecnych pracowników na 10 i muszę za nich pracować. Wczoraj jeszcze pracowałyśmy we dwie, ale dziś mama też jest przeziębiona. Pracuję za wszystkich. Nie możemy się dodzwonić do lekarzy rodzinnych, nie wiemy, kto jest na kwarantannie. Jest straszny chaos i w tym chaosie ktoś jeszcze zrzuca taką bombę. To jest niemoralne, cyniczne, ja się z tym nie zgadzam. Dlatego wyszłyśmy.

Trzeba było namawiać inne kobiety? Jaka była reakcja?

Wróciłam w piątek do domu, bo nie było mnie kilka dni. Zobaczyłam, co się dzieje, jakie są nastroje, i podjęłam decyzję. W sobotę zadzwoniłam do kilku mieszkańców gminy, czy chcą, żeby coś robić. Odpowiedziały, że tak, żeby robić wydarzenie. Szybko ogłosiłam to na Facebooku. Odzew był bardzo szybko. Byłam bardzo zdziwiona, że tak duży.

Pamiętam, jak przy poprzednich protestach w Siemiatyczach, wszyscy podchodzili do nich bardzo ostrożnie, nawet do klikania, że ktoś jest zainteresowany. Teraz strasznie szybko to się rozlało. Zaraz po nas dziewczyny w Siemiatyczach też ogłosiły, że robią protest. Tam był bardzo mocny, z impetem. Było ok. 200 osób, co na Siemiatycze też jest bardzo dużym osiągnięciem.

Jak protest wyglądał w Sarnakach?

Nasz protest był milczący i spokojny. Nie było krzyków. Nie chciałam nikogo, kto pierwszy raz brał udział w czymś takim, zmuszać do przełamywania się. Pamiętam mój pierwszy protest, jak to jest cholernie trudne, gdy idzie się prawie pustą drogą i protestuje.

Teraz przechodziliśmy przez trzy przejścia dla pieszych na drodze krajowej 19, która przebiega przez Sarnaki. Szliśmy wolno. Bardzo pomogła nam policja, która zatrzymywała ruch. Ich zaangażowanie było naprawdę duże. Byli bardzo wspierający, rozumiejący, życzliwi. To oni odezwali się do mnie, gdy zobaczyli wydarzenie na FB. To nie ja zgłosiłam to na policję i nie ja prosiłam o pomoc. To oni zadzwonili i wyszli z inicjatywą, żeby nas wesprzeć. Jak reagowali mieszkańcy?

Miałyśmy dużą widownię. Stało około 20 osób. Ale nie było żadnych gwizdów. Byli też kierowcy. Jeden, gdy zablokowałyśmy przejazd, otworzył szybę i zaczął nam bić brawo. Przy takich małych wydarzeniach jest to bardzo widoczne. Tym osobom, które wyszły pierwszy raz dodawało to odwagi.

A potem? Spotkała się Pani z komentarzami mieszkańców?

Wprost oczywiście nie. Ale na Facebooku tak. Ale komentarze i tak są łagodniejsze niż 4 lata temu, gdy byłyśmy wyzywane od pomiotu gwałtów sowieckich na naszych matkach. To mnie wtedy tak rozwścieczyło, że złożyłam skargę na jedną osobę do jej przełożonego. Była to nauczycielka. Teraz takich ekstremalnych komentarzy nie widać.

Dostałam też podziękowania i wiele pozytywnych reakcji.
Komentarz z Facebooka.fot. screen/facebook
Nie boi się Pani?

A czego?

W małej miejscowości niektórzy na pewno baliby się tak otwarcie wyrażać swoje poglądy.

Po to to robię. Bo wiem, że niektórzy by się bali. Ja jestem samodzielna, nikt za mnie nie decyduje, nie mam przełożonego, nikt mnie nie ogranicza. Manifestuję swoje poglądy, ale wiem, że niektórzy nie są w stanie tego robić i manifestuję również w ich imieniu.

Czytaj także: Niesamowite sceny w Krakowie. Policjanci zdjęli hełmy i szli z protestującymi


Protestowały same kobiety?

Nie. Byli też panowie. Wcześniej odzywali się do mnie, proponując sprzęt do nagłośnienia, druk naklejek, plakatów. Pisali i pytali, w czym mogą pomóc. Jakie hasła dominowały?

Głównie kobiece. Ale było też hasło "wy*******". Mamy aktywną 70-kilkulatkę, która chciała, żeby było to pokazane. I ona z tym hasłem szła.

Kim w ogóle były te osoby? Były wśród nich na przykład wyborcy PiS?

Wyniki wyborów są u nas takie, że większość popiera PiS. Nie znam osób, które nagle przeszły na drugą stronę. Ale wiem, że na proteście były też osoby aktywnie uczestniczące w życiu Kościoła. Słyszałam, że jedna z osób, która stała i nas obserwowała, powiedziała, że głosowała na PiS, ale uważa, że to nie jest moment na takie tematy.

Co w ogóle pokazuje taki protest w małej miejscowości jak u Pani?

Poziom wkurzenia osiągnął już apogeum. To nie jest już kwestia aborcji, czy covidu. To kwestia przedsiębiorców, którzy widzą, jak muszą pracować, jak duży problem jest ze znalezieniem osób do pracy. To nie są tylko wzburzone kobiety. Jest tak dużo grup społecznych, które są teraz wkurzone, że ludzie mają większą odwagę, aby to manifestować.

Bardzo chciałabym, żebyśmy wspólnie, te wszystkie grupy, wyszli protestować. Żeby zakończyło się to dymisją rządu, żeby przedstawiciele opozycji mieli plan, co dalej. Co dalej w Sarnakach? Planuje Pani kolejne protesty?

Na pewno nie planuję wyjazdu w piątek do Warszawy w piątek. Uważam, że protesty w małych miejscowościach robią większe wrażenie niż 50 osób więcej zrobi w Warszawie. To jest praca u podstaw, którą tutaj mamy wykonać.