Ewelina Lisowska: "Zbyt wiele dziewczyn daje się tłamsić mężczyznom, bo tak łatwiej, wygodniej"

Michał Jośko
Drobna dziewczyna, która pokazuje, jak silne i niezależne mogą być kobiety. Wszystkie, bez wyjątku. Gwiazda popu, która twierdzi, że muzyka rozrywkowa naprawdę może odmieniać ludzkie życia. No i wreszcie osoba, która zdradzi nam, jak walczyć z toksycznymi relacjami oraz konwenansami (włączając w to presję dotyczącą posiadania męża i dzieci), a także powie, w czym nieufni ludzie ze wsi górują nad wiecznie uśmiechniętymi mieszczuchami.
Ewelina Lisowska Fot. Instagram.com/ewelinalisowskaofficial
Jeżeli punktem wyjścia do naszej rozmowy ma być twój ostatni singiel, zrobi się toksycznie. Owszem, tanecznie, lecz jednak mocno toksycznie... To opowieść o syndromie sztokholmskim?

Rzeczywiście, utwór "Nie mogę zapomnieć" to opowieść o toksycznej relacji, po zakończeniu której czujemy i wielką ulgę, i... równie wielką pustkę. Bo chociaż w związku było naprawdę niefajnie, to jednak czuliśmy się w nim bezpiecznie.

Zaczęliśmy bagatelizować pewne problemy, przyzwyczailiśmy się do takiego, a nie innego traktowania. No i w efekcie zaczynamy tęsknić za czymś, za czym tęsknić nie powinniśmy.


Wspominamy wyłącznie dobre chwile i wmawiamy sobie, że niepotrzebnie zrezygnowaliśmy z czegoś bardzo ważnego, cennego. A teraz? Czeka nas znów nieznane, czyli coś gorszego, niż zło, które już oswoiliśmy.
Ten utwór zaczęłam pisać, wspierana przez Monikę Wydrzyńską z Linii Nocnej, rok temu, świeżo po bolesnym rozstaniu. Jego premiera opóźniła się m. in. z powodu pandemii koronawirusa, jednak dobrze, że tak się stało – dzięki temu wszystko ma dla mnie zupełnie inny wydźwięk. Mogę spojrzeć na pewne sprawy na chłodno, z odpowiedniego dystansu.

Jakiś czas temu weszłam w relację, w której zapomniałam, kim jestem, próbowałam desperacko dopasować się do drugiej osoby. Zmieniałam na siłę samą siebie, aby stać się ideałem. Oczywiście według czyjejś, nie własnej, definicji owego ideału. Dziś ta piosenka może być formą autoterapii; przestrogą, abym nigdy więcej nie popełniła podobnego błędu. Mam nadzieję, że pomoże również innym.

Czytaj także: 10 znaków, że jesteś ofiarą gaslightingu. Lepiej uciekaj z tego związku jak najszybciej!

Naprawdę wierzysz w siłę sprawczą muzyki rozrywkowej?

Oczywiście, że tak. Od lat dostaję podziękowania – i od dziewcząt, i chłopaków – nie tylko za to, że moje piosenki dodają siły i wpływają pozytywnie na stan emocjonalny, ale i motywują do działania. A więc wierzę w to, że osoby tkwiące w toksycznych związkach, mające podobne problemy, co ja jeszcze kilkanaście miesięcy temu, przewartościują pewne rzeczy i zrobią coś ze swoim życiem.

Naprawdę wierzę w to, że muzyka pop może być czymś więcej, niż jedynie rozrywką. Dlatego można, wręcz trzeba, śpiewać o rzeczach ważnych. A jak trafiać z tym przekazem do możliwie wielu osób? Pomaga w tym używanie przystępnej, lekkiej, czasami wręcz żartobliwej formy.
Jak w twoim utworze "T-shirt", który w roku 2018 wywołał wielką burzę w internecie?

Właśnie, to idealny przykład. Pozwoliłam sobie na pewien żarcik, zabawę konwencją, bo jestem osobą, która lubi opowiadać o świecie w sposób przerysowany, czasami wręcz karykaturalny.

Taka właśnie jest i ta piosenka, i towarzyszący jej teledysk, chociaż wszystko dotyczy tematu naprawdę poważnego: tego, że wielu facetów traktuje dziewczyny przedmiotowo, jako atrakcyjne dodatki u ich boku. Cóż, wszystko skończyło się aferą, bo niektóre osoby po prostu nie rozumieją mojego poczucia humoru.

Na szczęście znacznie większa grupa słuchaczy odczytała to wszystko właściwie; zorientowała się, że to przekaz kobiety bardzo silnej i niezależnej, która nie potrzebuje mężczyzny, aby jakkolwiek funkcjonować, uwieszonej na jego ramieniu. Nie, partner ma mnie tylko uzupełniać.

Wiesz, naprawdę boli mnie to, że wiele dziewczyn ma zupełnie inne podejście. Z własnego wyboru uzależniają się całkowicie od drugiej osoby, nie zamierzają realizować się same, dochodzić do czegokolwiek bez pomocy faceta. Zbyt wiele dziewczyn daje się tłamsić mężczyznom, bo tak łatwiej, wygodniej.

W zupełności satysfakcjonuje je wspominana rola pięknego dodatku u boku ukochanego. Niestety, takie podejście nierzadko kończy się dramatem: związek się sypie, mężczyzna odchodzi i nagle okazuje się, że zostajemy na lodzie. Nie mamy niczego, włączając w to jakikolwiek pomysł na przyszłość.
Ewelina LisowskaFot. Instagram.com/ewelinalisowskaofficial
Wiesz, że w tym momencie podniosą się głosy: "no ale tej Lisowskiej łatwo mówić, bo ma sławę oraz pieniądze, a więc i większe możliwości, niż statystyczna dziewczyna".

To właśnie kwestia odpowiedniego podejścia do życia, które zawsze jest w naszych rękach. Przestańmy porównywać się z innymi, bo jeżeli wierzymy w siebie, możemy dokonać wszystkiego. Zbyt wiele dziewczyn żyje w błędnym przekonaniu, że nie ma szans na samorealizację.

Znajdują całe mnóstwo wymówek, aby nie robić niczego dla siebie: "bo trzeba troszczyć się o mężczyznę, o dzieci, o dom, na nic innego nie ma czasu". Tak, niektórym jest ciężej, naprawdę to rozumiem.

Ale naprawdę, wystarczy odrobina chęci, odwagi i kreatywności, a można wyjść ze strefy komfortu i dokonać cudów. Zacznijmy wierzyć, że wszystko jest w zasięgu ręki, nawet jeżeli dotarcie do celu wymaga poświęceń, wysiłku.
Ewelina LisowskaFot. Instagram.com/ewelinalisowskaofficial

W twoim przypadku droga do sukcesu nie była usłana różami – przecież gdybyś wychowywała się w wielkim mieście, w rodzinie o tradycjach artystycznych, byłoby o niebo łatwiej...

Tak, miałam mocno pod górkę, moje życie nie było jakimiś rurkami z kremem. Wiesz: dziewczyna ze wsi, która marzy o zajęciach wokalnych, jednak rodziców nie stać na tak drogie fanaberie. Dopiero pierwsze sukcesy, tuż przed wydaniem debiutanckiej EP-ki, sprawiły, że mogłam opłacić sobie taką edukację.

Zaznaczmy, że chociaż rodzice zawsze mnie wspierali, to jednocześnie długo nie wierzyli w mój pomysł na życie. Nawet gdy miałam już na koncie album, podpytywali, kiedy wrócę na studia.

Śpiewanie śpiewaniem, ale przecież muszę zdobyć "prawdziwy" zawód – w moim przypadku chodziło o bycie nauczycielką angielskiego – który zapewni jakąś tam stabilizację finansową. No bo co to w ogóle za praca – bycie piosenkarką?

Jednak ten sceptycyzm miał wielką zaletę: dzięki niemu zawsze stałam twardo na ziemi. Tato nieustannie powtarzał: "bądź pokorna i pamiętaj, że nie wiesz, ile to wszystko potrwa, człowiek zawsze musi mieć plan B". W ten sposób gdzieś z tyłu głowy pozostawała świadomość tego, że w branży artystycznej nic nie jest dane na zawsze.

Wszystko to sprawdziło się w ostatnich miesiącach: nadszedł COVID-19 i nagle wszystko wywróciło się do góry nogami, mamy przerąbane. Zostaliśmy bez pracy i nie wiem, kiedy będziemy mogli koncertować, większość moich muzyków musiała się przebranżowić. To właśnie sytuacja, w której życiowa pokora – charakterystyczna dla ludzi ze wsi – jest na wagę złota.
Ewelina LisowskaFot. Instagram.com/ewelinalisowskaofficial
Co irytuje cię najbardziej, gdy musisz pojawić się w wielkim mieście?

Gdy przyjeżdżam do Warszawy, spotykam ludzi, którzy są nieustannie uśmiechnięci. Poklepują cię po plecach, komplementują i chętne składają na policzkach buziaczki. Chociaż praktycznie mnie nie znają, robią wszystko, aby sprawiać wrażenie przyjaciół na śmierć i życie. Bardzo nie lubię takiego fałszu i sztuczności.

Wiem, że z osób takich, jak ja, często szydzi się, używa określeń "wieśniara", "wieśniak". Tymczasem mówimy tutaj ludziach naprawdę mądrych i wartościowych. Kocham ich szczerość.

Nie będą ci słodzić z automatu – jeżeli zaczniesz robić coś nie tak, powiedzą to wprost. Być może są nieufni, czasami wręcz podejrzliwi, no a gdy czują smutek, nie szczerzą zębów na siłę, ale ja to naprawdę szanuję.

Sama jestem osobą mocno nieufną, dlatego od wielu lat trzymam się niewielkiego grona naprawdę sprawdzonych przyjaciół z prowincji; wiem, że nie utrzymują znajomości dla własnych korzyści, wyłącznie dlatego, że odniosłam sukces.

To właśnie z nimi spotykam się od czasu do czasu, chociaż nie mówimy o jakichś szalonych imprezach, bo nie jestem typem szalonej balangowiczki. Zasadniczo prowadzę niesamowicie wręcz nudne życie.
Ewelina LisowskaFot. Instagram.com/ewelinalisowskaofficial

Życie, w którym bardzo istotna jest potrzeba poprzebywania samej, prawda?

Cóż, nie jestem duszą towarzystwa, raczej samotniczką, outsiderką. Owszem, czasami fajnie jest poprzebywać z ludźmi, jednak później wolę się od nich odciąć, spędzić czas z ukochanym psem. Jeszcze jakiś czas temu nie lubiłam sytuacji, w których musiałam zjeść samotnie obiad w restauracji, bo wszyscy znajomi byli akurat zajęci. Dziś? Nie mam z tym żadnego problemu.

Albo inny przykład: od pewnego momentu zaczęłam robić też coś, co dla wielu osób jest rzeczą wręcz niewyobrażalną, czyli chodzić samotnie do kina. No bo jak to?! Przecież tak nie wypada, przecież to przegryw i w ogóle katastrofa (śmiech)!

Jednak doszłam do punktu, w którym przestałam się przejmować tym, "co ludzie powiedzą". Z wiekiem stałam się znacznie bardziej asertywna. Konwenanse? Po co się nimi przejmować? Róbmy to, co uszczęśliwia nas, a nie otoczenie.
Ewelina LisowskaFot. Instagram.com/ewelinalisowskaofficial

W tym miejscu znów przechodzimy do wątku prowincji, czyli świata, w którym konserwatywne konwenanse są znacznie istotniejsze, niż w metropoliach...

Zbliżam się do trzydziestki, a więc jestem w wieku, w którym naprawdę często słyszy się te klasyczne pytania o męża i dzieci (śmiech). "Ewelina, miałaś już tylu chłopaków! Ilu ich jeszcze będzie? Tak nie wolno, musisz ułożyć sobie wreszcie życie, ustatkować się".

Zawsze odpowiadam, że będzie ich tylu, aż nareszcie uznam, że trafiłam na właściwego i radzę, żeby każdy pilnował własnego nosa, zamiast marnować czas i energię na udzielanie "mądrych" rad innym. Kropka. Nie mogę przecież żyć pod cudze dyktando, bo to moje życie i to ja mam być w nim szczęśliwa.
Tak, jestem typem rodzinnym i chciałabym mieć męża i dzieci, ale nic na siłę, nie za wszelką cenę. Zbyt wiele dziewczyn działa pod presją takich właśnie oczekiwań rodziny i znajomych. W pewnym momencie stwierdzają, że MUSZĄ wziąć ślub i rozmnożyć się – z kimkolwiek, kto jest pod ręką.

No a później albo są nieszczęśliwe do grobowej deski, albo rozwodzą się, narażając dzieci na naprawdę niefajne sytuacje. Tak więc wolę cierpliwie poczekać i o zakładaniu rodziny myśleć dopiero wtedy, gdy będę drugiej osoby pewna na 100 procent. A co, jeżeli nie spotkam kogoś takiego? Trudno, widocznie tak ma być, to po prostu wybór mniejszego zła.