"Na ulicach słyszałam krzyki: "Pocałuj pana!". Magda Masny o "Kole fortuny" i tym, co robi dziś

Michał Jośko
W latach 1992-1998 była hostessą w "Kole fortuny", czyli najpopularniejszym teleturnieju III Rzeczpospolitej. Dziś rozmawiamy o jej stosunku do legendarnych powiedzeń w stylu "Magda, pocałuj pana" i tym, dlaczego w pewnym momencie uznała, że rośliny są istotami lepszymi od ludzi. Do tego: koronawirus, Strajk Kobiet, kariera polityczna oraz postać, która ukochała sobie milczenie, czyli Agata Duda.
Magda Masny Fot. archiwum prywatne
Jak reaguje pani na plotki w stylu: "koronawirus wpędził Magdę Masny w takie ubóstwo, że skończyła w warzywniaku"?

Nie przejmuję się podobnymi rzeczami, po prostu śmieję się z plotek. Ta zaczęła się od literówki popełnionej przez pewnego dziennikarza, który pisząc o moim ogrodzie, napisał "warzywniak" zamiast "warzywnik".

A o co chodzi z tym drugim? Cóż, gdy świat wszedł w koronawirusową izolację, florystyka – czyli branża, z którą byłam związana zawodowo od lat – praktycznie zamarła.

Ludzie zaczęli kupować znacznie mniej kwiatów, tak więc zrealizowałam plan B: w marcu stworzyłam piękny ogród warzywny na Warmii, dwie godziny jazdy samochodem od Sopotu, w którym mieszkam. No a gdy nie zajmuję się ukochanymi roślinami, spełniam się jako babcia.


Czytaj także: "Córka obciąża mnie opieką nad dziećmi. Uważa, że to mój obowiązek". Ile winni są nam rodzice?

Rola naprawdę ważna, zwłaszcza jeżeli uwzględnić zawód pani syna i synowej...

Rzeczywiście, oboje są ratownikami medycznymi, tak więc osobami wyjątkowo zapracowanymi w ostatnich miesiącach. Działają na pierwszej linii, walczą pomimo tego, że kondycja opieki zdrowotnej w tym kraju jest fatalna, przerażająca. Nic dziwnego, że dzień w dzień umieram ze strachu.

Z wiadomych względów musieliśmy bardzo mocno ograniczyć kontakty osobiste, pozostają telefony. Jednak każde połączenie wiąże się dla mnie ze stresem, bo przecież może oznaczać złe wieści.

Chociażby sytuacja z dziś: syn, wracając z 24-godzinnego dyżuru, dzwoni do mnie i mówi: "Mamo, znów miałem kontakt z osobami zakażonymi. W razie czego zaopiekujesz się młodym"?

Tak więc na ile tylko mogę, pomagam w opiece nad niespełna trzyletnim wnukiem. Zwłaszcza, że nie wiadomo, kiedy znów zamkną żłobki i przedszkola... Jednak szukam w tej sytuacji plusów – mam naprawdę pożyteczne zajęcie, dzięki któremu nie wariuję. No bo ile można oglądać seriale (śmiech)?
Magda Masny z Wojciechem Pijanowskim na planie "Koła fortuny"Jerzy Olszewski
... albo teleturnieje.

Nie, telewizję oglądam naprawdę rzadko, a teleturniejów to już w ogóle... Wie pan, że nie widziałam żadnego odcinka "Koła fortuny" w nowej odsłonie? Zdecydowanie bardziej wolę seriale na Netfliksie. Najpierw zaczęliśmy oglądać z mężem "Wiedźmina", później wszystko poszło z górki. Wkręciliśmy się w to naprawdę mocno.

Porozmawiajmy o milionach rodaków, którzy w latach 90. równie mocno wkręcili się w podziwianie pani na ekranach telewizorów kineskopowych. Czy ów temat – wałkowany w kółko przez dziennikarzy – zaczął już nieco męczyć?

Nie mam z tym problemu, przecież to ważny i naprawdę fajny etap mojego życia. Mówimy o czasie, w którym poznał mnie cały kraj, bo Polacy zakochali się w "Kole fortuny", o fenomenie, którego nie da się już powtórzyć, no bo przecież ówczesna oferta rozrywkowa była znacznie uboższa, niż dziś. W pewnym momencie oglądalność sięgała 10 milionów osób! Z naszym teleturniejem mógł konkurować chyba wyłącznie Adam Małysz (śmiech).
Z miejsca stała się pani najpopularniejszą 23-latką w naszym kraju. Z czego wynikał fenomen Magdy Masny?

Być może chodziło o mechanizm "zły i dobry glina"? Wie pan, Wojtek Pijanowski zawsze był osobą wzbudzającą respekt, czasami wręcz przerażenie, tak więc w jego przypadku uczestnicy zachowywali odpowiedni dystans. Natomiast ja byłam postacią ciepłą, do której ludzie lgnęli bez strachu. Przecież to ta młoda, uśmiechnięta dziewczyna odsłoniła im szczęśliwe literki! To ona "wygrała im" piękny samochód!

Wszystko to sprawiło, że w pewnym momencie stałam się osobą bardziej popularną, niż Wojtek. Ale nigdy nie miał problemu z tym, że podkradłam mu show... Dodajmy przy okazji, że polubiliśmy się z miejsca, już podczas pierwszego spotkania, a owa przyjaźń trwa do dziś. Od czasu do czasu wyskakujemy na jakąś kawę albo obiad, żeby powspominać stare dzieje.

Czy kiedykolwiek uwierała panią rola atrakcyjnego ozdobnika programu? Ot, hostessy, która ma jedynie pięknie wyglądać i odsłaniać w milczeniu literki...

Nie. Przecież od początku wiedziałam, że na tym będą polegać moje obowiązki. Podchodziłam do swojej funkcji na luzie. Zwłaszcza, że wszystko to traktowałam wyłącznie jako fajny epizod życiowy; nie planowałam odsłaniania literek do emerytury (śmiech).

Dlatego też później, po latach, rozstałam się z "Kołem fortuny" bez większego żalu. Było, minęło... Przez jakiś czas zajmowałam się PR-em, występowałam też w lokalnych telewizjach, jednak w pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że nie nadaję się do tak szybkiego życia, tej nieustannej pogoni za wynikami, gorącymi tematami, sensacją.

Przypomniałam sobie, że przecież tak naprawdę nigdy nie miałam ambicji telewizyjnych, że wszystko zaczęło się w sposób przypadkowy. Najpierw odbył się wielki casting do "Koła fortuny", o którym nawet nie wiedziałam. W jego trakcie nie znaleziono odpowiedniej dziewczyny, tak więc ktoś rzucił okiem na moje zdjęcia, które podrzucił fotograf Marek Czudowski. Zaproszono mnie na próbę kamerową i... zostałam.

Co zdecydowało o sukcesie?

Nasz kierownik produkcji powiedział, że wszystkich urzekł mój uśmiech. Natomiast Wojtek przyznał, że chodziło raczej o nogi (śmiech). Tak czy owak zaczęła się wspaniała przygoda.

Jednak w międzyczasie realizowałam się też na innych polach: założyłam rodzinę, studiowałam, miałam w głowie rzeczy ambitniejsze, niż bycie wyłącznie "dziewczyną od literek". "Koło fortuny" było zabawą, możliwością zarobienia paru złotych.
Magda MasnyFot. archiwum prywatne
Rozumiem, że można było się dorobić Poloneza Caro?

Starczało na normalne, spokojne życie, na pewno nie można było marzyć o gwiazdorskim wzbogaceniu się. Ówczesne stawki telewizyjne były znacznie niższe od współczesnych i człowiek nie liczył nawet na zbicie jakichś kokosów. Cieszyłam się raczej z tego, że trafiłam na wspaniałych ludzi, wśród których czułam się naprawdę dobrze.

Nigdy nie doszło do sytuacji, w której ktokolwiek na planie dałby mi odczuć, że jako hostessa jestem gorsza, że jestem wyłącznie milczącym tłem. Rządziło koleżeństwo i partnerska atmosfera. Szacunek wobec drugiej osoby był u nas absolutną podstawą, a to w telewizji nie jest sprawą oczywistą.

Jednak wiele osób oburzyły legendarne powiedzonka pana Pijanowskiego: "Magda, pocałuj pana", "Magda, pokaż panu", "A teraz Magda odsłoni cztery litery", "Magda, pokaż panu w samochodzie"... Dziś powinna pani wręcz opowiadać o tym, że padła ofiarą molestowania werbalnego!

Ale w jakim, przepraszam, celu miałabym na siłę robić z siebie ofiarę? Nigdy nie oburzały mnie te zabawne lapsusy, które wynikały z kontekstu. Nie doszukiwałam się w nich drugiego dna – nawet jeżeli zabrzmiały dwuznacznie – bo wiem, że Wojtek nie miał złych intencji. Wyluzujmy, nie należę do osób, które obrażają się z powodu żartów rzucanych przez osoby, z którymi jest się w kumpelskiej relacji.

Tak swoją drogą: sławetnych słów "Magda, pocałuj pana" naprawdę nie pamiętam. Nagrywaliśmy po pięć, sześć programów dziennie, wszystko to w hałasie – od aplauzu publiczności, po głośną muzykę – tak więc jakoś mi umknęły. Inna sprawa, że w studiu wybrzmiewały i znacznie bardziej niezgrabne hasła, tylko później wypadały w trakcie montażu (śmiech).

A jeżeli jakiekolwiek panie chciałyby dziś oburzać się w moim imieniu, to zaznaczę, że przecież przed kamerami całowałam się i obściskiwałam zarówno z mężczyznami, jak i kobietami, bo w przypływie radości z powodu wygranej rzucały się na mnie obie płci. Jak pan widzi, gender na całego (śmiech)!
Magda MasnyJ.W.Wojdowska Fotografia Artystyczna Gdynia
Dziś rozmawiamy w okolicznościach, w których poruszając wątek traktowania kobiet nad Wisłą...

... przestaje być zabawnie, uśmiech znika momentalnie z ust. Niestety, sytuacja związana z ustawą antyaborcyjną to jedna z tych rzeczy, które niepokoją mnie bardzo, ale to bardzo mocno. Jak wyrażam swój protest? Na przykład wciskając klakson podczas "protestów jeżdżonych", które odbywają się na głównej przelotówce Trójmiasta.

Tak, wiem, ktoś powie w tym momencie: "przecież taka forma buntu niczego nie zmieni", jednak wierzę w efekt kuli śniegowej. Potrąbię ja, potrąbi kilka innych osób i w pewnym momencie zrobimy taki hałas, że może ktoś nas wreszcie usłyszy. Nie potrafię milczeć, muszę robić cokolwiek dla młodszych pokoleń.

Wie pan, co mnie naprawdę mocno żenuje? Postawa Agaty Dudy. Zawsze wydawało mi się, że bycie pierwszą damą do czegoś zobowiązuje, że taka osoba powinna być głosem kobiet, łącznikiem pomiędzy moją płcią, a prezydentem.

Natomiast w tym przypadku mamy do czynienia z całkowitą biernością. Chęci oraz odwagi do odezwania się: brak. To osoba, którą w zupełności satysfakcjonuje stanie w tle i milczenie.

Niczym hostessę z "Koła fortuny"?

Dokładnie tak. Przy czym weźmy pod uwagę, że pierwsza dama może mieć wpływ na naprawdę ważną grę, czyli losy całego kraju. No i pamiętajmy o tym, że przecież żyjemy w roku 2020, a nie latach 90. wieku XX, że dziś Polki po prostu muszą odzywać się coraz głośniej i śmielej, wyrażać swoje zdanie w sposób odważny. I mówię to ja – osoba z natury delikatna, spokojna i niezbyt przebojowa; taka, która nie idzie w pierwszej linii na barykady.

Jednak w roku 2005 próbowała pani wejść do świata polityki, startując w wyborach do Sejmu, cztery lata później kandydowała do Parlamentu Europejskiego...

Na pewnym etapie życia spotkałam ludzi z partii Zieloni 2004, m. in. wspaniałą Beatę Maciejewską. Zainspirowali mnie do działania, dzięki nim poczułam potrzebę walki; zarówno na ulicach (zdarzyło się parę razy oberwać jajkiem na marszach równości), jak i startując w wyborach.

Szło nawet nieźle, np. w roku 2005 zrobiłam dobry wynik, drugi albo trzeci na liście Zielonych. Jednak życie zweryfikowało moje plany; rozmaite obowiązki, zawodowe i prywatne, sprawiły, że na politykę zabrakło czasu i energii.
Magda MasnyJ.W.Wojdowska Fotografia Artystyczna Gdynia
No i summa summarum skupiła się pani na roli florystki, "miejskiej ogrodniczki", specjalistki ds. ogrodoterapii. Czyżby rośliny okazały się istotami lepszymi, niż ludzie?

Trafił pan w punkt. W tym miejscu znów musimy wrócić do mojej działalności telewizyjnej – już wówczas pojęłam, że za wielką karierę zawsze płaci się równie wielką cenę, a ja nie byłam na to gotowa, nigdy nie chciałam prowadzić takiego życia.

Niektórym blichtr, błyski fleszów i wielkie pieniądze mogą zrekompensować wszelakie niedogodności. Ja do takich osób nie należę, zbyt mocno cenię sobie spokój i równowagę. Tak więc w pewnym momencie powiedziałam "stop"; uznałam, że nie chcę mieć do czynienia z tzw. wielkim światem.

Przecież wcześniej o karierze telewizyjnej wypowiadała się pani w samych superlatywach...

Tak, lecz chodziło mi wyłącznie o to, jak wspaniali byli ludzie, z którymi tworzyliśmy "Koło fortuny". Jednak przecież w pewnym momencie trzeba było wyjść ze studia i zmierzyć się z rozmaitymi problemami.

Wie pan, pracując w mediach, zdarzyło mi się spotkać osoby, o których chciałabym zapomnieć, przytrafiły mi się sytuacje, w których nigdy więcej nie chciałabym się znaleźć.

Mijały lata, dojrzewałam i w pewnym momencie zaczęło mi jednak nieco ciążyć to zaszufladkowanie, owo bycie "dziewczyną od literek", na ulicach słyszałam krzyki: "Magda, pocałuj pana"! A więc powiedziałam sobie, że trzeba zakończyć tę przygodę, trzeba iść dalej bez oglądania się za siebie.

Choć w czasach, o których mówimy, nie było jeszcze portali w stylu Pudelka, to jednak powoli zaczynała się rodzić prasa plotkarska; te media żerujące na taniej sensacji i wdzierające się bezpardonowo w ludzkie życia.

Bardzo mi się to nie podobało i nie chciałam stać się elementem tej nieczystej gry. A więc uciekłam do świata ukochanych roślin. Daję słowo: to przepiękny świat!