Hejtujesz artystów, którzy połasili na miliony od Glińskiego? A ja tam im się wcale nie dziwię
Na artystów, którzy wyciągnęli ręce po "bajońskie kwoty" zaoferowane (choć jednak na razie wstrzymane) przez ministra Glińskiego, wylało się wiadro pomyj. Sprawdźmy, czy przypadkiem nie mamy do czynienia z polowaniem na czarownice, podczas którego na stosach lądują niewłaściwe osoby.
Przecież sprawa jest naprawdę prosta: otóż, przypomnę gwoli formalności, Piotr Gliński jest szefem Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, tak więc logiczne, że owe 400 milionów złotych wywalczył właśnie dla "swoich", czyli osób uprawiających sztukę.
Czytaj także: Kto ile dostał? Analizujemy najgłośniejsze dotacje Funduszu Wsparcia Kultury [LISTA]
Owszem, skupił się na zaledwie części świata artystycznego (o tym nieco później). Jednak owej sprawie warto przyjrzeć się obiektywnie, na chłodno, nie wyrabiając sobie oglądu sytuacji na podstawie rozpalających właśnie polski internet komentarzy oraz clickbaitowych tytułów w mediach głoszących, iż tę wielką kasę zgarnęły wyłącznie gwiazdy tworzące muzykę ludyczną, no i oczywiście kochające obecną partię rządzącą.
Efekt? Masowe pokrzykiwanie, że artyści to użalające się nad sobą cwaniaczki, które opowiadają wszem i wobec, że wyłącznie im dzieje się krzywda. Zwłaszcza ci, którzy w teorii naprawdę nie powinni narzekać na sytuację finansową, biorąc pod uwagę pieniądze, jakie zgarniali w tłustych latach.
Zespół znalazł się w sytuacji, która – bazując na facebookowym wpisie z 15 listopada – "daleka jest od choćby różowej", postanowił nie korzystać z pieniędzy podatnika. Zamiast tego grupa zachęciła do kupowania swego najnowszego wydawnictwa koncertowego będącego zapisem występu na Pol’and’Rock Festival.
Jednak czy powinniśmy rzucać kamieniami w mniej bezkompromisowych przedstawicieli branży artystycznej, którzy wyszli z założenia, iż podatki służą również wspieraniu sztuki? Czy należy atakować osoby, które uznały, że skoro na stół wyłożono pieniądze, to głupotą byłoby nie skorzystać (a przecież tego rodzaju filozofię mogą wyznawać zarówno osoby o poglądach lewicowych, jak i konserwatyści)? Tego rodzaju dylematy pozostawiam do oceny we własnym zakresie, wolę skupić się na faktach.
Po pierwsze: po pieniądze mogli sięgnąć (niemal) wszyscy
Nie, naprawdę, aby starać się o dotację, nie musiałeś być celebrytą uprawiającym obciachową wariację na temat muzyki góralskiej albo śpiewającym "Majteczki w kropeczki". Tak, informacje o tym, że np. firmie, za którą stoi Golec uOrkiestra, przyznano niemal 1,9 miliona złotych wsparcia, natomiast discopolowemu zespołowi Bayer Full 550 tysięcy złotych, mogą rozpalić wyobraźnię (np. moją znacznie bardziej, niż pomoc twórcom muzyki chodnikowej poruszyło np. 800 000 zł dla Cyrku Korona).
Jednak pamiętajmy o tym, że lista beneficjentów liczy 2064 pozycji. Znalazły się na niej nie tylko nazwiska artystów wykonujących muzykę znacznie bardziej niszową i ambitną, lecz także instytucje takie jak chociażby Teatr Kwadrat im. Edwarda Dziewońskiego (3 610 345 zł), Międzynarodowe Centrum Kultury Nowy Teatr (2 341 400 zł) czy też wrocławski Teatr Muzyczny Capitol (2 016 306 zł). Przyznasz, że mówimy tutaj o wspieraniu kultury znacznie wyższej, niż muzyka, którą słychać na festynach (no i którą tak kochają media publiczne)?
Owszem, można zarzucać Funduszowi Wsparcia Kultury, iż dokonał pewnych obostrzeń. Ze wsparcia nie mogły bowiem skorzystać instytucje filmowe, kina, muzea, biblioteki, domy, centra i ośrodki kultury, ogniska artystyczne, galerie sztuki oraz ośrodki badań i dokumentacji, związki zawodowe artystów i pracowników teatralnych oraz indywidualni artyści (aktorzy, muzycy) nie prowadzący działalności gospodarczej.
Jednak lista tych, którzy mogli uzyskać pomoc, jest naprawdę długa. Otóż na dotację mogły liczyć wszystkie samorządowe instytucje artystyczne (czyli teatry dramatyczne, teatry lalkowe, opery i operetki, filharmonie, orkiestry, zespoły baletowe, zespoły pieśni i tańca oraz zespoły chóralne), organizacje pozarządowe prowadzące działalność w dziedzinie teatru, muzyki lub tańca, a także – co w poruszanym wątku najistotniejsze – przedsiębiorcy prowadzący działalność gospodarczą w dziedzinie teatru, muzyki lub tańca.
Wystarczyło przygotować dane rejestrowe (NIP, REGON, PKD i wyciąg rejestru KRS, RIK lub CEIDG) oraz dane dotyczące struktury przychodów za rok 2019 i 2020, a następnie złożyć wniosek do 21 października br., tylko tyle.
W ten sposób powstała lista uwzględniająca wspomniane 2064 pozycji (możesz pobrać ją stąd). Odrzucono 200 wniosków, jednak nie chce mi się wierzyć, aby Prawo i Sprawiedliwość zmodyfikowało algorytmy tak, aby kierowały się przekonaniami politycznymi artystów. Nie wierzysz? Patrz: Krystyna Janda. Chodziło po prostu o to, iż zgłoszenia zostały wypełnione nieprawidłowo lub dostarczone zbyt późno.
Po drugie: ale dlaczego ci "nieambitni" mieli zgarnąć kwoty o niebo wyższe niż artyści godni szacunku?
Cóż, drogi statystyczny Polaku, jeżeli przyjmiemy tutaj zasadę odpowiedzialności zbiorowej, odpowiedź będzie brzmiała następująco: za to możesz podziękować sobie. Wszystko jest bowiem wynikiem tego, że w roku 2019 najchętniej wspierałeś finansowo taką właśnie nieambitną twórczość. Kropka.
Czytaj także: "Te pieniądze nie są moje". Wokalista Perfectu zabrał głos ws. Funduszu Wsparcia Kultury
Sprawa jest prosta: ministerialny algorytm uwzględnił to, jakimi kwotami w "okresie przedpandemicznym" operowały firmy stojące za danymi artystami, traktując je jako punkt odniesienia do wyliczeń dotyczących obecnych strat. Górną granicę dotacji ustawiono na poziomie 50 proc. przychodów (nie zysku!) netto z roku 2019, zarazem wprowadzając pewne obostrzenia dotyczące maksymalnych kwot wypłat.
Wyliczeń konkretnych kwot algorytmy dokonywały tak, aby sławetne 400 milionów złotych wystarczyło do wsparcia wszystkich beneficjentów, oprócz tego odejmowały wielkość wsparcia ze środków publicznych, które wcześniej wypłacono w ramach tarczy antykryzysowej.
To właśnie dlatego nie każdy otrzymał pomoc, która usatysfakcjonowałaby go w pełni. Idealnym przykładem jest tutaj Krystyna Janda, której teatr otrzymał 1,8 miliona złotych, choć straty wycenił na 5,8 miliona zł netto, co – zgodnie z wywiadem, którego artystka udzieliła Wirtualnej Polsce – sprawiło, iż jest "trochę rozgoryczona".
Po trzecie: chodziło o to, aby pieniądze spożytkować mądrze
Z założenia zakazana była wolna amerykanka, czyli wydawanie dotacji w sposób dowolny. W największym uproszczeniu: każda złotówka miała być przeznaczona na zadeklarowane cele (czyli wyłącznie tzw. koszty kwalifikowane).
Należało zrobić to do 31 grudnia br., a następnie (do stycznia 2021 r.) rozliczyć się z niej, przedstawiając odpowiednie sprawozdanie finansowe, W przeciwnym wypadku należało liczyć się nie tylko ze zwrotem danej kwoty, lecz również z karą wynoszącą 10 proc. owego naruszenia.
Czy przez twoją głowę przewija się właśnie myśl: "aha, czyli już zaczęło się seryjne tłuczenie lewych faktur"!? Cóż, tego rodzaju zagrożenia dotyczą przecież absolutnie każdego dofinansowania, tak więc pewnego ryzyka nie da się uniknąć.
Pozostaje wyłącznie wiara w to, że nadzór finansowy nad projektem Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego jest odpowiednio szczelny i rygorystyczny. Bo dzięki temu można liczyć na rzecz najistotniejszą w owych dotacjach, czyli to, iż zastrzyk pieniędzy wesprze wymiernie nie tylko znanych artystów (ewentualnie ich "krewnych i znajomych królika").
Zanim zacznie się wykrzykiwać populistyczne hasła na temat gwiazd, które przecież wcześniej zarabiały grube miliony, tak więc dziś nie powinno im brakować na chleb, warto pomyśleć o ludziach, którzy stoją w ich cieniu, a którym również miała służyć omawiana tutaj pomoc finansowa.
Obsługa techniczna, muzycy sesyjni, bileterzy, magazynierzy, kierowcy, statyści – to zaledwie niewielka część osób, bez których świat sztuki obejść się nie może, a których zarobki zawsze były znacznie bardziej zbliżone do przeciętnego Kowalskiego niż kwot zgarnianych przez sławy grzejące się najbliżej jupiterów.
Zamiast skupiać się na radykalnym krytykowaniu osób, które otrzymując taką, a nie inną pomoc, śmiały z niej skorzystać, warto skupić się na jej formie, a ewentualne pretensje mieć raczej do rządzących.
Tak, lepszy rydz niż nic, ale przecież w obecnej sytuacji znacznie ważniejsze są naprawdę mądre, przemyślane i kompleksowe rozwiązania. Czyli nie te, które skupiają się na doraźnej pomocy wybranym branżom, doprowadzając przy okazji do jeszcze większego skłócenia społeczeństwa.
Przecież zastrzyki finansowe, nawet te efektowne i oddziałujące na wyobraźnię (#400milionów) są działaniem krótkowzrocznym. Naprawdę trzymam kciuki za to, aby minister Gliński odblokował pieniądze, o których dziś była mowa i wierzę, że pomogą one przetrwać wielu artystom najgorszy czas. Jednak pamiętajmy o tym, że to reanimacja, która bez odpowiednich rozwiązań systemowych jedynie przedłuży agonię.
A jeżeli już mamy się nad czymś zastanawiać, to nie nad tym, dlaczego "ci" dostali (bo mogli złożyć wniosek), a nad tym, czy pomoc w aż tak dużej skali powinna wędrować także do artystów znanych z pierwszych stron gazet, o których można powiedzieć wiele, ale nie to, że ledwo wiążą koniec z końcem.