Darcie kota o kota. Jak rozstający się millenialsi walczą o opiekę nad zwierzętami

Helena Łygas
Dieta bogata w mikro i makroelementy, fryzjer, wizyty u lekarza przy każdym katarku, zabawki stymulujące intelektualnie. Dzisiejsi 20- i 30-latkowie bardzo poważnie podchodzą do opieki nad zwierzętami. Zapominają o jednym. Po rozstaniu "rodziców" nie ma komu orzekać o opiece. W świetle polskiego prawa, pies czy kot jest zaledwie "mieniem".
Pies – najlepszy przyjaciel milenialsa fot. Unsplash / Helena Lopes
Przed pierścionkiem – kohabitacja w konkubinacie, a zamiast pokalanego poczęcia –decyzja o adopcji psa. Słowem najpierw testowa symulacja małżeństwa, a dopiero później ewentualne przysięgi i urzędy.

Niestety, nie inaczej niż w małżeństwie, w przypadku rozstania i w symulacji pojawiają się problemy. Majątek składający się ze wspólnych książek, pościeli i głośników podzielić łatwo, ale walka o "dziecko" (psa/kota) to wyższa szkoła jazdy.

Zdarzają się porwania rodzicielskie, kłótnie o alimenty, widzenia w weekend, a nawet interwencje psychologów dziecięcych (czyt. behawiorystów).


Luna węszy miłość



"No to spotkamy się w sądzie" – usłyszała Magda podczas sporu o to, kto weźmie Lunę. Potem Adrian wyszedł do pracy. Nie wiedziała, na ile mówił poważnie, a na ile żartował.

Rozstali się bez większych emocji i jeszcze przez kilka miesięcy mieszkali razem. Po siedmiu latach związek się wypalił. Może też po prostu się zmienili. Bywa, gdy zaczynasz się z kimś spotykać niby jako pełnoletni, ale wciąż jednak dzieciak.

Lunę wzięli z fundacji odbierającej zwierzęta od osób, które nie mają, co zrobić z pieskami po oszczenieniu się suczek.

Byli wtedy parą trzy lata, od dwóch mieszkali razem. Najpierw miał być kot, ale w kawalerce z jednym stołem trudno byłoby zachować higienę, o zapachach z kuwety nie wspominając. Pojawiła się więc Luna – suczka o dużych, sterczących uszach przypominająca nieco lisa. Dla obojga – miłość od pierwszego wejrzenia.

Wkrótce Magda zaczęła pracować na dwa etaty, więc większość "psich" obowiązków siłą rzeczy spadła na Adriana. Nie miał z tym problemu, ale gdy się rozstawali, wyciągnął to Magdzie jako argument, że pies jest jego.

Mimo to Luna została z Magdą, a Magda ze zdaniem "spotkamy się w sądzie" z tyłu głowy. Wydawało się jej kuriozalne, bo przecież chodziło o psa. Z drugiej strony, taka sprawa nie byłaby niemożliwa.

Na pierwsze od lat wakacje bez Adriana poleciała do Tunezji. Luna miała w tym czasie trafić pod opiekę "ojca".

– Obawiałam się, że jej już nie odzyskam, ale Luna jest lękliwa i oddanie jej na dwa tygodnie obcej osobie byłoby okrutne.

Nie zdążyła się jeszcze rozpakować po powrocie, gdy dostała sms-a, że musi zabrać psa.
Luna fatalnie radziła sobie w nowym otoczeniu. Niszczyła meble, podrywała się na dźwięk każdego szelestu i stała się nieposłuszna.

Adrian był niepocieszony, więc gdy zażądał weekendowych widzeń i odwiedzin raz w tygodniu, nie oponowała. Długo działało bez zarzutu, ale potem stwierdził, że kontakty z Magdą, która od niedawna miała nowego chłopaka, mu nie służą. Zablokował jej numer i olał Lunę.

Magda: Żartuję czasem, że powinnam wystąpić o alimenty na psa, na tej samej zasadzie, na jakiej on domagał się "widzeń".

Od dawna nie jest już z facetem, po którego pojawieniu się Adrian urwał z nią kontakt. Luna od początku go nie lubiła. Zawsze wyczuwa, czy kolejny nowy mężczyzna w domu, to materiał na pana i oczywiście na chłopaka Magdy. Tyle że jak na razie nikogo nie polubiła bardziej od Adriana.

"Magda żartuje czasem, że powinna wystąpić o alimenty na psa" (zdjęcie ilustracyjne)fot. Unsplash / Chewy


Teściowa kota nie odda



Karinę zwrot "spotkamy się w sądzie" już dawno przestał bawić, bo wiele wskazuje na to, że tak właśnie skończy się jej walka o Marusię. Pół roku temu rozstała się z chłopakiem, a że nie miał jej kto pomóc przy przeprowadzce, ze wspólnego mieszkania wynosiła się na raty.

Kotkę miała zabrać na końcu. Gdy po nią przyjechała, Adam powiedział, że Marusia jest u mamy, bo on nie miał czasu się nią zajmować. Usiłowała zabrać ją od rodziców byłego, ale a to nikogo nie ma w domu, a to mieli gości.

Czytaj także: "Mój kot jest smutny". To może być depresja – sprawdź, jakie są objawy

Starała się być cierpliwa. Po miesiącu Adam napisał, że wkrótce wyjeżdża do pracy za granicę i żeby kontaktowała w sprawie Marusi z jego mamą, bo on ma inne sprawy na głowie.

– To ja przygarnęłam Marusię. Nigdy nie była naszym wspólnym kotem - kupowałam jej karmę, sprzątałam kuwetę, zabierałam do weta. W końcu zamiast grzecznie pytać, napisałam mamie Adama, że wieczorem przyjadę po Marusię.

Ton niedoszłeś teściowej nagle zmienił się o 180 stopni. Karina usłyszała, że jest nieodpowiedzialna, więc nigdy nie odzyska kota, bo na niego "nie zasługuje". O jej nieodpowiedzialności miał świadczyć fakt, że Adam się zadłużył.

– Do pierwszego kredytu namówiła go mama, jeszcze zanim zostaliśmy parą. Uważała, że wynajmowanie mieszkania jest idiotyzmem, skoro można spłacać własne. Dodam, że rachunkami zawsze dzieliliśmy się na pół. Na wiosnę Adam stracił pracę i tak bał się powiedzieć o tym rodzicom, że wziął kolejną pożyczkę.

Mimo wszystko Karina postanowiła go kryć. Nie powiedziała rodzicom o utracie pracy, nie komentowała tekstów, że zadłużył się "na nią". Była dyskretna nawet, gdy wyszło na jaw, że Adam opowiadał w domu, że ma napady lękowe, co jego mama uznała za kolejny argument za tym, że jest nieodpowiedzialna.

W końcu oznajmiła matce byłego, że jeśli nie oddadzą jej kotki, pójdzie na policję. Została zwyzywana od wariatek.

Może i koty radzą sobie lepiej niż psy ze zmianą właścicieli, co nie znaczy, że właściciele kotów tęsknią bardziej niż właściciele psówfot. Unsplash / Kari Shea


Karina: Umowa adopcyjna, książeczka zdrowia, rachunki wystawiane przez klinikę weterynaryjną - to wszystko było na mnie. Dowiedziałam się, że w takiej sytuacji mam prawo wystąpić o "oddanie mienia", bo zwierzęta według polskiego prawa są rzeczami, a więc obejmuje je prawo własności.

Funkcjonariusz trochę się pośmiał i zapytał, czy nie lepiej wziąć "nową kicię", ale koniec końców zarejestrował zgłoszenie. Tyle że wizyta policji w domu rodziców Adama nic nie dała. Powiedzieli, że nie oddadzą kota, a funkcjonariusze nie mieli prawa im go odebrać bez nakazu sądu.

Czytaj także: Mam dość "kocich faszystów". Dołączyłam do grupy kociarzy na Facebooku, to było piekło

Znajomi radzą Karinie, żeby odpuściła, bo szkoda jej nerwów, ale nie ma zamiaru. Znalazła już nawet prawnika.

– Ludziom, którzy nie mają zwierząt, może się to wydać głupie, ale ja naprawdę kocham Marusię i bardzo za nią tęsknię. Boli mnie to o tyle, że moje nerwice i napady lękowe zaczęły się, gdy byliśmy razem. To był toksyczny związek. Adam dobrze o tym wie, podobnie jak o tym, że jestem związana z Marusią. Mimo to pozwala, żeby jego matka odgrywała się na mnie za jakieś wyimaginowane krzywdy.

Stylowy jak Cavalier King Charles Spaniel



Jedną z rzeczy, która połączyła Krystiana i Tomka było podobne wyczucie estetyki i zamiłowanie do "rzeczy ładnych". Wspólnie chodzili do sklepów wnętrzarskich, potrafili tydzień wybierać nowy plakat do kuchni albo płaszcze na jesień. I chyba trochę dlatego, gdy zdecydowali się na psa, postanowili, że będzie rasowy.

– Żaden z nas nie miał wcześniej psa, więc baliśmy się brać zwierzę po przejściach, chcieliśmy wychować je od małego. No i umówmy się – kundelki może i bywają śliczne, ale nigdy nie wiadomo, co wyrośnie ze szczeniaka. Szybko zdecydowaliśmy się na Cavaliera. To uczuciowa, spokojna rasa, używa się ich często w dogoterapii – wyjaśnia Tomek.

Krystian nie miał akurat wolnej gotówki, więc to Tomek pokrył większość kosztów. Wybrali z miotu drobne, biało-karmelowe szczenię. Cortez – bo tak dali mu na imię – z łatwością uczył się komend, był posłuszny, przyjacielski - dokładnie taki, jakiego sobie wymarzyli.

Pies może i był super, ale między nimi super od dawna nie było. Tuż po "pierwszych urodzinach" Corteza, Tomek poprosił Krystiana, żeby się wyprowadził. Dla obu było oczywiste, że pies zostanie z Tomkiem. Nie chodziło już nawet o to, kto płacił. Po prostu był z nim bardziej związany.

Pies rasy Cavalier King Charles Spanielfot. Unsplash / Hannah Oliver


– Cortez nigdy nie miał lęku separacyjnego. Gdy wychodziliśmy do pracy, kładł się na posłaniu i drzemał, ale już kilka dni po zniknięciu Krystka zaczęły się problemy. Najpierw był markotny, mało jadł. Myślałem, że mu przejdzie, ale potem zauważyłem, jak raz po raz uderza głową w ścianę. Może to zabrzmi śmiesznie, ale byłem na granicy histerii. Nie miałem pojęcia, co robić. Było już po północy, nie mogłem nawet do nikogo zadzwonić

Następnego dnia wziął wolne i zabrał psa do weterynarza, który poradził skontaktować się z behawiorystą. Spotkanie udało się umówić dopiero na przyszły tydzień.

Tomek w desperacji napisał do byłego chłopaka. Ustalili, że dla dobra Corteza, Krystian będzie wpadał po pracy. A że weterynarz w porozumieniu z behawiorystą wypisał psu psychotropy, dokładnie takie same, jakie przepisuje się chorym na depresję, Krystian nadal przychodził.

Piotrek: Rozstaliśmy się w średnio pokojowej atmosferze, ale dzięki opiece nad Cortezem weszliśmy z powrotem na stopę koleżeńską, może nawet kumpelską.

Czytaj także: "Oddałabym za niego życie". Żałoba po śmierci ukochanego zwierzaka wcale nie jest dziwna

No a potem przyszła pandemia. Krystiana zwolniono z pracy na początku lockdownu, a w czerwcu właściciel wypowiedział mu umowę najmu. Tomek zaoferował kanapę w ich dawnym mieszkaniu.

Tym sposobem drugie urodziny psa spędzili we troje. Nie zeszli się, ale zostaną z "dzieckiem" do stycznia. Piotrek boi się, co będzie potem. Mówi, że ze względu na Corteza.

Pre-dzieci i pre-rodzice



Pokolenie 20- i 30- latków przygodę z odpowiedzialnością za inną istotę zaczyna dziś przeważnie nie od dziecka, ale od zwierzęcia. I choć "psi rodzice" i "crazy cat ladies" opowiadający o swoich podopiecznych, jak gdyby chodziło o pierworodne potomstwo, mogą bawić, wydawanie boomerskich sądów o "niedojrzałości milenialsów" wydaje się pochopne.

Bo i jak tu – pardon le mot – rozmnożyć się w wielkim mieście bez lęku o byt. Ceny mieszkań idą w górę, a na domiar w grupie tzw. młodych dorosłych z roku na rok jest coraz więcej osób pracujących w oparciu o umowy cywilo-prawne, nie tylko uniemożliwiające przejście na urlop macierzyński/tacierzyński, ale i skutecznie ograniczające zdolność kredytową.

Może i przywiązanie do zwierząt pełni w niektórych przypadkach funkcję zastępczą i jest sposobem na realizowanie instynktu rodzicielskiego. Ale w zasadzie, co z tego? Bądź, co bądź, to bardziej ludzkie podejście niż trzymanie psa na łańcuchu lub traktowanie kota jak eleganckiej maskotki.

Jakkolwiek świadomość obowiązków (i wydatków) wiążących się z przyjęciem pod swój dach zwierzęcia rośnie, mało kto zastanawia się nad ewentualnym podziałem opieki w przypadku rozstania.

Darcie kota o kota może bawić, ale w praktyce nie jest ani łatwe ani przyjemne. Skoro pokolenie "Y" adaptuje wachlarz około-rodzicielskich terminów na potrzeby opieki nad pieskami i kotkami, mogłoby zatroszczyć się o jeszcze jedną "adaptację" – "intercyzę" określającą, kto bierze ukochane "żywe mienie" w przypadku rozstania.


Chcesz opowiedzieć historię? Napisz do mnie: helena.lygas@natemat.pl