Tych mediów Orlen nie przejął. Wydawca "Tygodnika Podhalańskiego": Zastosujemy system białoruski
Orlen przejmuje media regionalne Polska Press. Ale na rynku pozostaje wiele prywatnych i niezależnych lokalnych gazet i tygodników. "Jest ich ponad 200. Są zaprawione w walkach z politykami, którzy nie lubią jak im się patrzy na ręce. Uśmiechnijcie się" – pociesza na Twitterze "Tygodnik Podhalański". Jerzy Jurecki, jego wydawca, opowiada nam, co to może oznaczać.
Martwimy się. Z różnych powodów. Tym, że ograniczają nam wolność mediów w Polsce, to przecież najważniejsze, co się w tej chwili wydarzyło. Ale również z powodów wydawniczych, bo Passauer [poprzez należące do Verlagsgruppe Passau wydawnictwo Polskapresse] był właścicielem drukarni, w której się drukowaliśmy. Miał kilka drukarni i większość naszych kolegów, wydawców niezależnych tygodników, drukuje się u nich. Jeśli komuś przyjdzie do głowy, żeby nas uderzyć, to będą nas uderzać.
Co mogą zrobić?
Wystarczy, że parę razy podniosą cenę i będziemy musieli szukać drukarni gdzie indziej. Z drukarniami jest o tyle marnie, że Agora pozamykała część swoich, w Pile czy w Tychach. My drukowaliśmy się w Tychach, ale ta drukarnia już nie istnieje. Przenieśliśmy się do Sosnowca, do drukarni Passauera.
Jest to trochę zmartwienie, ale tu damy sobie radę. Mamy blisko Słowację, Czechy, więc zastosujemy system białoruski. Białorusini, jak nie mają gdzie drukować, bo im odmawiają druku, to drukują się w Rosji.
Badał Pan już rynek u sąsiadów?
Tak, właśnie to zrobiliśmy.
Już po ogłoszeniu przejęcia przez Orlen Polska Press?
Tak. Musimy mieć gotowy plan B, to jest jasne. Ale to jest drobiazg. Natomiast martwimy się o ludzi, którzy pracują w redakcjach, przejętych przez PiS, bo na pewno zacznie się wielka czystka. Najbardziej boję się o rzesze ludzi, którzy stracą pracę. Nie wiem, co to będzie.
Czytaj także: To dużo poważniejsze, niż myślicie. Oto co przejmuje Orlen razem z Polską Press [LISTA]
Jaki widzi Pan scenariusz?
Scenariusz TVP. To znaczy przyjdą funkcjonariusze, którzy będą wykonywać to, co trzeba i pisać tak jak trzeba. Na pewno pojawią się urzędnicy, przeróżni ludzie, którzy będą dostawać intratne posady, ale trzeba jeszcze posiadać umiejętność pisania i tu może być kłopot. Oczywiście będą też tacy, którzy złamią się na hasło pt. "teraz kochamy PiS" jeśli będzie dobra kasa.
Natomiast trudniej w lokalnym świecie będzie o dziennikarzy, bo ich za tu wielu nie ma i będzie polowanie. Jeśli zatrudnią funkcjonariuszy, czyli ludzi, którzy nie posiadają umiejętności pisania, to zaraz będzie to widać po gazecie.
Czyli?
Mamy doświadczenia z prasą samorządową. Podejrzewam, że tu będzie podobne. Gazety samorządowe wyglądają tak, że co strona opisują sukces wójta lub burmistrza. Mam egzemplarz gazety, która nazywała się "Kurier Tatrzański”, wydawał ją starosta tatrzański. Na 28 stronach jest 30 zdjęć starosty. Na okładce też jest starosta. Podejrzewam, że pójdą tym tropem. A wtedy, jak myślę, szybko się to dla nich skończy i ten segment zniknie.
Takie gazety to nie jest telewizja, gdzie się siedzi w domu i za darmo ogląda to, co człowiekowi wciskają. Tu trzeba iść do kiosku i wydać 3 zł. Jeśli czytelnik wyczuje, że są pisowskie, to nikt nie będzie ich kupował.
Nie sądzę, żeby potwierdziło się to, co niektórzy mówią: że może nic się nie zmieni. Nie po to inwestowali taką kasę. Ludzie, którzy na prowincji sprawują władzę, pewnie już zacierają ręce, że wreszcie mamy swoje.
Z "Tygodnikiem Podhalańskim", który depcze władzy po piętach, w tym przypadku jednak się nie udało.
Pamiętam, jak kilka lat temu Jarosław Kaczyński ogłosił informację, że będzie budował instytut narodowy mediowy. Nasz miejscowy aparat zacierał wtedy ręce, że weźmie się za "Tygodnik Podhalański". Nawet usłyszałem od ówczesnego burmistrza, że "wreszcie się za was zabiorą".
Kilka lat temu z inicjatywy starosty tatrzańskiego, działacza PiS i jego zastępcy nad ulicami Zakopanego pojawiły się transparenty z napisem "Tygodnik Podhalański kłamie”. Nie wiem, czy gdziekolwiek władza samorządowa wpadła na taki pomysł, żeby tak uderzyć w gazetę lokalną. Ludzi do nas dzwonili i mówili: "Ale macie fajną promocję". W kioskach natychmiast wzrosła sprzedaż.
Zlustrowaliśmy wtedy kapłana, który przez lata współpracował z SB, a budował sanktuarium na Krzeptówkach.
"TP" opisał też, jak inny ksiądz buduje galerię handlową na Krupówkach…
Kończy już budowę.
Była nagonka na tygodnik w TVP po akcji z Sylwestrem. Jako pierwsi opisaliście, że Jacek Kurski chce robić imprezę pod Krokwią…
Sam byłem bohaterem trzech czy czterech Wiadomości z rzędu, jaki jestem straszny. Ale wygraliśmy.
Teraz prokuratura domagała się zdjęć tęczowej flagi na Giewoncie i złamania tajemnicy dziennikarskiej...
Też na szczęście to wygraliśmy.
Tu był "Dziennik Polski" i "Gazeta Krakowska", które miały wkładki podhalańskie. To była nasza jedyna konkurencja, ale o tyle była dla nas niegroźna, że na Podhalu w "Dzienniku Polskim” nikt nie był zatrudniony, w "Gazecie Krakowskiej" dwie osoby. U nas pracuje ponad 20 osób. Raczej dawaliśmy sobie z nimi radę.
Nie tylko "Tygodnik Podhalański" zostaje poza Orlenem. Na Twitterze napisał Pan o innych niezależnych, lokalnych mediach w Polsce, które dają nadzieję: "Są zaprawione w walkach z politykami, którzy nie lubią jak im się patrzy na ręce".
W Polsce ciągle jest sporo tygodników lokalnych, które są z daleka od władzy.
W Stowarzyszeniu Gazet Lokalnych jest nas 40 paru. Ale jest też porozumienie reklamowe, które zrzesza wszystkie prywatne, niezależne tygodniki lokalne, których w tej chwili jest ok. 200. Te 200 gazet lokalnych wychodzi w Polsce w nakładzie ok. 1,15 mln egzemplarzy. Sprawdziłem to w biurze reklam, które założyliśmy. Jak pojawiamy się u sponsora i proponujemy mu reklamę, to właśnie w takim nakładzie. Dlatego pozwoliłem sobie na tego tweeta.
To dużo?
To jest bardzo dużo.
Jak to się ma do mediów przejętych przez Orlen?
My nie wydajemy dzienników regionalnych. My wydajemy tylko tygodniki lokalne. Passuer, jak kupował gazety lokalne, nie miał wtedy tygodników lokalnych. Trochę ich potem założył, ale one różniły się od naszych. Naszą siła jest to, że nasze tygodniki są opiniotwórcze.
Ich siłą były dzienniki regionalne, np. "Dziennik Zachodni". Ale też prawda jest taka, że sprzedaż leciała im na łeb na szyję. Związek czytelnika z prasą regionalną jest dużo słabszy niż związek czytelnika ze swoją prasą lokalną.
A zatem jest światełko w tunelu na rynku niezależnych lokalnych mediów?
Ono było zawsze. W kontekście Orlenu PiS postanowił zabić jeden segment, w którym można było przeczytać wolne słowo. I to się pewnie skończy. Z nami może być gorzej. Bo nawet, gdyby były jakieś problemy, to każdy ma innego wydawcę. Nie wiem, czy mają takie ambicje, ale patrząc na poczynania naszej władzy wszystko jest możliwe. Nastroje w naszym stowarzyszeniu są takie, że przyszedł ponury czas dla wolności słowa.
Czy inne niezależne tygodniki kontrolują poczynania władzy tak jak "Tygodnik Podhalański"?
Wszystkie takie są. Mamy grupę na WhatsAppie. 80 proc. czasu poświęcamy na wzajemne radzenie sobie, co zrobić w sądzie, bo np. ktoś musiał napisać sprostowanie. To są w większości rozprawy z miejscowymi samorządami.
Ja mam teraz np. historię ze starostą tatrzańskim. Żądał sprostowania do tekstu, w którym było jego zdjęcie. Napisaliśmy sprostowanie, ale nie dawaliśmy już drugi raz jego zdjęcia. Podał nas do sądu. Sąd nakazał nam opublikowanie tego zdjęcia, ale bez tekstu.
Jeszcze nie wypełniliśmy wyroku, który mówi, że na pierwszej stronie mamy opublikować jego zdjęcie. Teraz pytanie, czy publikować i niech czytelnicy domyślają się, o co chodzi? Czy jednak, że to wyrok sądu? 16 grudnia mamy kolejną sprawę.
Takich historyjek po wszystkich gazetach lokalnych jest cała masa. Ale to jest też siła gazet lokalnych. To jest nasza powinność. Patrzenie władzy na ręce to jest nasze abecadło. Oprócz tego, że mamy informować, mamy patrzeć władzy na ręce. Krótko mówiąc, pilnujemy publicznych pieniędzy. A to się władzy nie podoba.
Co to wszystko pokazuje?
To pokazuje, jaka jest siła prasy lokalnej. Ja jeżdżę po świecie i uczę ludzi zakładać gazety lokalne, w Birmie, w Tunezji.
Tu mnie Pan zaskoczył.
Ciągle jeżdżę. Jako stowarzyszenie mamy projekty zagraniczne. Szkolimy, pomagamy zakładać gazety od początku do końca, zapraszamy potem dziennikarzy do nas. 15-20 lat temu głównym kierunkiem była Białoruś. Tam założyliśmy kilkadziesiąt gazet lokalnych. Niestety, większość z nich nie istnieje.
W redakcji ciągle mamy różne grupy z egzotycznego świata. Jak w Birmie założyliśmy gazetę, przedstawiciele redakcji przyjechali potem do naszej redakcji. Oni bardzo chętnie nas widzą, wolą nas od Amerykanów, bo mamy podobne doświadczenia jak oni.
Czytaj także: "Możecie stawiać opór" – instruuje dziennikarzy Polska Press Towarzystwo Dziennikarskie