Seksuolog o covidowym seksie Polaków. "Skutek pandemii? Ciąże w rozpadających się związkach"

Helena Łygas
Rozciągnięte dresy i dwuosobowe biuro w M2 nie sprzyja erotycznym uniesieniom. Dziewięć miesięcy pandemii wywróciło życie seksualne Polaków i Polek do góry nogami. Masturbacja zastępuje seks, rośnie liczba osób uzależnionych od porno, a mężczyźni w związkach mają problem z pożądaniem. O tym, co dzieje się z ludźmi zamkniętymi w czterech ścianach, opowiada seksuolog i psychoterapeuta Andrzej Gryżewski.
Polacy w pandemii nie szukają pomocy seksuologów, korzystają za to z usług terapeutów fot. Becca Tapert / Unsplash
Wiosną media jak długie i szerokie wróżyły, jak to będzie z tym seksem, a konkretniej – z seksem w pandemii. Wyrokowano rozmaicie. A to, że pary zamknięte pod jednym dachem przeżyją seksualny renesans, a to, że single połączą się w pary w drodze łapanki, byleby tylko nie siedzieć solo.

Minął pierwszy lockdown, nastał drugi, a co tam słychać w sypialniach rodaków, nie wiadomo. Postanowiłam zasięgnąć informacji u źródła, czyli w tym przypadku – u seksuologów.

Szybko okazało się jednak, że nie będzie to wcale takie proste. Kolejni specjaliści mówili, że nie ma właściwie, o czym gadać, bo i ludzie nie szukają ich pomocy. Ci, którzy mogli, przekwalifikowali się, choć nie przebranżowili.


Helena Łygas: I pan zmienił specjalizację w pandemii.

Andrzej Gryżewski, seksuolog: W zasadzie to nie zmieniłem. Jeszcze zanim zostałem seksuologiem, skończyłem psychologię i zdobyłem uprawnienia psychoterapeutyczne. Ale rzeczywiście, zapotrzebowanie zmieniło się o 180 stopni.

Jeszcze rok temu trzy czwarte wszystkich moich pacjentów poszukiwało pomocy seksuologa, pozostali przychodzili na terapię indywidualną. Nie skłamię, jeśli powiem, że obecnie wizyty seksuologiczne to zaledwie około 10 proc. Pozostałe osoby przychodzą na psychoterapię długo- lub krótkoterminową.

Czyżby odbijała się nam czkawką niewystarczająca liczba specjalistów zdrowia psychicznego?

O tym świadczy raczej obecne obłożenie gabinetów. W ostatnich miesiącach pracuję właściwie od godziny 8 do 20, podobnie moi koledzy i koleżanki. Jeszcze nigdy tyle osób w Polsce nie szukało pomocy psychologicznej.

Ludzie mają obecnie znacznie większe problemy niż niesatysfakcjonujące życie intymne. Stąd zmniejszenie zapotrzebowania na pomoc seksuologiczną. Jeśli ktoś traci pracę, oszczędności albo kogoś bliskiego, brak orgazmu schodzi przeważnie na dalszy plan.

Co najbardziej zmieniło się w pana pracy w ostatnich miesiącach?

Przez 15 lat praktyki miałem tylko kilka razy do czynienia z pacjentami, których dzieci popełniły samobójstwo. Od marca takich osób trafiło do mnie już kilkanaście. Ale to temat na inną rozmowę.

Dużą zmianą są masowe wizyty par. Chociaż związki i wcześniej były jedną z często poruszanych kwestii, większość pacjentów rozmawiało o nich na terapii indywidualnej.

To chyba dobrze.

Niekoniecznie. Ludzie decydują się na terapię par przeważnie w dwóch przypadkach. Albo są samoświadomi, kochają się i chcą pracować nad problemami, albo nie mogą już na siebie patrzeć i nie potrafią komunikować się bez agresji. Pary, które zgłaszają się w pandemii, to przeważnie ten drugi przypadek.

No tak, gdy skacze się sobie do gardeł, trudno myśleć o udanym pożyciu seksualnym.

Paradoksalnie "skutkiem ubocznym" pierwszego lockdownu jest spora liczba nieplanowanych ciąży w rozpadających się związkach. Wiele par, które od dawna ze sobą nie sypiały, wylądowało w łóżku – czasem, żeby rozładować emocje, czasem po prostu z nudów.

Kolejne miesiące utwierdziły ich tylko w przekonaniu, że nie chcą ze sobą być. Idą na terapię, na którą powinni trafić miesiące albo i lata wcześniej, bo teraz nagle spodziewają się dziecka. Jeden z pacjentów powiedział, że gdyby nie pandemia nie wahałby się z rozstaniem nawet pomimo ciąży. Ale przecież nie zostawi ciężarnej kobiety samej w lockdownie.

Czytaj także: Spodziewasz się dziecka lub właśnie urodziłaś? Oto co musisz wiedzieć w czasie epidemii

A jak to jest z pożądaniem we względnie zgodnych związkach?

Co ciekawe, problem mają z nim głównie mężczyźni. Widząc swoje partnerki od miesięcy w bezkształtnych dresach i przydeptanych kapciach, często przestają postrzegać je jako istoty seksualne. Nie chodzi tu o źle rozumianą powierzchowność. To prosty mechanizm – mężczyźni co do zasady są wzrokowcami i mocno reagują na "sygnały" wizualne.

Jeden z pacjentów opowiadał mi ostatnio, że jego żona jechała do pracy po jakieś dokumenty. Założyła obcisłe jeansy, trochę się podmalowała. Można pomyśleć, że nic szczególnego, przed pandemią wyglądała tak codziennie. Tymczasem on poczuł w stosunku do niej pożądanie, którego nie odczuwał od miesięcy. Mocno go to zaskoczyło.

Wielu mężczyzn zwierza mi się, że przestali dostrzegać w swoich partnerkach kobiety. Nie chcą poruszać tego tematu, bo zdają sobie sprawę, że zabrzmi to seksistowsko. Jest im podwójnie głupio, że tak postrzegają partnerki, bo rozumieją potrzebę wygody. W końcu sami też nie pracują z domu w marynarkach i z ułożonymi włosami.

A kobietom nie przeszkadza niechlujny wygląd facetów?

Nie za bardzo, byleby ich partnerzy nie zaniedbywali higieny. Jeśli chodzi o seksualność, częściej ciąży im to, że same wyglądają gorzej niż kiedyś. Z jednej strony pojawia się myśl, że może czułyby się lepiej psychicznie, gdyby bardziej dbały o to, jak wyglądają. Z drugiej czują w tym bezsens. Bo i po co wstawać wcześniej, żeby umyć włosy, skoro nikt nie zobaczy, a równie dobrze można to zrobić wieczorem. Mimo to, w związkach, w których jest teraz więcej bliskości, kobiety miewają większą ochotę na seks niż przed pandemią.

Czytaj także: Bliskość w XXI wieku. Lubimy używać tego słowa, ale nie wiemy, co się za nim kryje


No właśnie, co z tą bliskością? Tyle mówi się, że mamy z nią coraz większy problem, a ludzie mieszkający razem są w nią niejako wrzuceni z przymusu.

I tylko nieliczni dobrze sobie z tym radzą. Z Sylwią Sitkowską napisałem jakiś czas temu książkę na ten temat – "Niekochani, czyli lęk przed bliskością". Obecny nadmiar bliskości spowodował w wielu związkach zwrot w stronę masturbacji.

Chyba nie bardzo rozumiem…

Wyjaśnię na przykładzie. Jeśli ktoś przyzwyczaił się, że ma w pokoju kaloryfer odkręcony na "3", a nagle kaloryfer zatnie się na "6", zrobi mu się gorąco, ale i nieprzyjemnie. Otworzy lufcik, naleje sobie zimnej wody.

Podobnie jest w związku. Jeśli w umownej 6-stopniowej skali bliskości byliśmy na średnim poziomie, a nagle jesteśmy ze sobą non stop, potrzebujemy tego "lufcika". Wiele osób instynktownie szuka autonomii w związku zastępując seks masturbacją.

Czy to złe wyjście? Koniec końców warunki mamy bezprecedensowe.

To zależy od związku i jego dynamiki seksualnej. Problemy w tej sferze mają obecnie nawet pary, które dotychczas były świetnie dopasowane pod tym względem. Wiele osób w stałych związkach ma obecnie znacznie większe potrzeby seksualne.

Często nie wynikają one wcale z miłości, bliskości czy intymności, ale z konieczności odreagowania emocjonalnego albo nadmiaru energii, która wcześniej była spożytkowywana na inne, pozaseksualne aktywności – sport, podróże, kontakty towarzyskie.

Bardzo duża jest też grupa pacjentów, która zupełnie straciła zainteresowanie seksem. Nie mają poczucia bezpieczeństwa, żyją w ciągłym napięciu, a stres i lęk to zabójcy seksu.

A jak pandemia wpłynęła na konsumpcję pornografii?

Wiosną jeden z największych serwisów porno na świecie zapowiedział, że ze względu na lockdown udostępni swoje treści premium za darmo. Żartowano wówczas ze "szczodrego" gestu, ale szybko okazało się, że nie ma powodów do śmiechu. Przychodzi do mnie sporo osób, którego wcześniej oglądały porno sporadycznie, ale w pandemii zaczęły z niego korzystać znacznie częściej, wpadając w nałóg.

Niestety, pornografia ma to do siebie, że nie przynosi zaspokojenia osobom uzależnionym, można ją oglądać bez przerwy. Pacjenci uzależnieni, którzy przed lockdownem oglądali porno np. po 3 godziny teraz robią to dwa razy dłużej, bo w domu łatwiej im się kryć niż w pracy.

Skutek jest taki, że zarywają noce, bo wtedy druga połówka śpi i przez to następnego dnia są niewyspani, źle funkcjonują, mają duże problemy z koncentracją.

No dobrze, ale – pomijając osoby uzależnione – co w tym złego, że ludzie zaczęli oglądać częściej porno?

Jeśli od dziś przestałaby pani uprawiać seks i zastąpiłaby go pani porno, z każdym kolejnym orgazmem w pani mózgu wytwarzałyby się nowe połączenia neuronalne, które utrwalałyby kojarzenie przyjemności seksualnej z nowym bodźcem – czyli w tym przypadku – np. z wciąż nowymi twarzami i ciałami.

Powrót do współżycia z partnerem czy partnerką może okazać się trudny już po miesiącu regularnego korzystania z pornografii. Wiele osób będzie miało problemy z podnieceniem nawet na poziomie fizycznym – brak lubrykacji pochwy, trudności w utrzymaniu wzwodu, niemożność dojścia do orgazmu.

Czytaj także: Jak uprawiać seks podczas epidemii? Są wytyczne dotyczące pozycji i stosunku w maseczkach

A co ze szczęśliwymi singlami? Nadal są szczęśliwi w swoim singielstwie?

Znów przytoczę historię z gabinetu. Ostatnio pacjentka powiedziała, że zapomniała, jak to miło uścisnąć komuś dłoń. Nie robiła tego od marca, bo pracuje z domu, niemal z nikim się nie widuje, a zakupy zamawia pod drzwi. Głód – już nawet nie relacji, ale jakiegokolwiek kontaktu z drugim człowiekiem – jest olbrzymi.

Paradoksalnie single, którzy przed pandemią byli zadowoleni ze swojego status quo mają często większy problem niż ci "szukający". Co do zasady mieli bogate życie towarzyskie, pasje, a teraz są od tego odcięci i zamknięci w czterech ścianach.

Pewnie aplikacje randkowe przeżywają renesans.

Stawiam, że powstało wiele nowych kont, ale ludzie z każdym kolejnym miesiącem zamknięcia są coraz bardziej znużeni kontaktami online, nawet jeśli wcześniej je lubili. Sporo osób zaczęło umawiać się od razu na randki.

Randki z nocowaniem?

Wręcz przeciwnie, tzw. one night standy, wcześniej popularne wśród części singli, budzą dziś lęk. Pacjenci, którzy korzystali z płatnych usług seksualnych, przerzucili się na kamerki, seks-telefony albo czaty erotyczne. Koronawirusa boją się nawet ci, którzy wcześniej nic nie robili sobie z możliwości zakażenia chorobami przenoszonymi drogą płciową.

Ludzie mają irracjonalne przekonanie, że spotkanie ze znajomymi albo z rodziną jest bezpieczniejsze niż z obcą osobą. I to nawet, jeśli znajoma będzie pracowała w szpitalu, a nieznajoma mieszkała sama i pracował zdalnie. Wielu singli odnowiło swoje kontakty z przeszłości i spotykają się na seks ze "starymi znajomymi" – osobami, z którymi już wcześniej sypiali. Najpopularniejszą formą randkowania są obecnie spacery.

Romantycznie.

Tylko w założeniu. Ludzie przychodzą w maseczkach, unikają kontaktu fizycznego. Nie widzą do końca, jak ta druga osoba wygląda, nie odczytują jej mimiki, a że spacerują – także mowy ciała. Po spotkaniu nie są w stanie ocenić, jak wypadła randka. Nie wiedzą, czy ta druga osoba im się spodobała. Często mówią, że w zasadzie mogliby się nie spotykać, tylko porozmawiać przez telefon, bo na jedno wychodzi. To zniechęca do kolejnych spotkań i znacznie spowalnia tempo budowania znajomości.

Czytaj także: Antropologia dotyku, czyli dlaczego tak bardzo boimy się kontaktu fizycznego z ludźmi, którzy nie są naszymi partnerami

Wróćmy do par zamkniętych pod jednym dachem. Jakie nowe, pozaseksualne problemy pojawiły się w pandemii?

Przede wszystkim zazdrość i konflikty związane z różnymi stylami pracy.

A o kogo tu być zazdrosnym?

Raczej nie o kogo, a o co. Kobiety źle radzą sobie z tym, że ich partnerzy grają na konsoli, piszą na messengerze, oglądają coś na YouTubie. I nie chodzi tu o to, że są z natury zazdrosne, ale raczej o uwypuklające się w lockdownie różnice płciowe. Obecnie często traktuje się je jako stereotypy, ale faktem jest, że dla kobiet komunikacja i mówienie o emocjach jest przeważnie ważniejsza niż dla mężczyzn.

Wcześniej ta ucieczka w technologię nie była aż tak widoczna, bo obydwoje byli zalatani, często się mijali. Teraz kobiety ze swoimi partnerami są cały dzień i potrzebują rozmowy. Chcą im opowiedzieć o tym, jak się czują z różnymi elementami nowej rzeczywistości. Dla wielu facetów sam fakt, że ich partnerka chce rozmawiać, zapala czerwoną lampkę z napisem "problem". Chcą go rozwiązać i wrócić do swoich zajęć, na co kobiety reagują nerwowo, bo czują się olane.

Wspomniał pan jeszcze o konfliktach związanych z różnymi stylami pracy.

Mam taką pacjentkę – mężatka od kilkunastu lat, w pracy na wysokim stanowisku. Jest dobrze zorganizowana, obowiązkowa, ambitna. Na początku pandemii przeszła na home office, tak samo jak jej mąż. Ona od rana przygotowana, skupiona, nawet ubrana jak do biura, często pracuje po godzinach.

Tymczasem jej partner snuje się po domu. Puszcza muzykę, robi sobie kolejne herbatki i kawki, zamawia jedzenie, coś tam ogląda w internecie, w południe bierze prysznic, nago ćwiczy jogę w salonie. Do pracy siada na godzinę-dwie dzienne. Zapytała go w pewnym momencie, jak on tak może funkcjonować. Mąż zdziwiony. Powiedział, że pracuje tak od zawsze. W biurze chodził po piętrach, gadał z współpracownikami, wychodził na kawę, na lunche. Co ciekawe, ten mężczyzna pracuje w branży kreatywnej i odnosi spore sukcesy.

Czyli mąż po prostu przeszkadzał jej w pracy?

Poniekąd tak, ale problem był znacznie głębszy. Moja pacjentka czuła się oszukana. I nie chodziło o to, że myślała, że jej mąż jest pracowity, a nagle odkryła, że to nieprawda. Irytowało ją, że od lat daje z siebie sto dziesięć procent w pracy, jest skrupulatna i ambitna, a on specjalnie się nie wysila, a i tak jest doceniany.

Jak to, zaczęła konkurować z własnym mężem?

Otóż to. Taki problem ma teraz bardzo wiele par. My, ludzie, tak już mamy, że musimy się do kogoś porównywać. Przed pandemią wybór był szeroki – członkowie rodziny, ludzie z pracy, znajomi, koledzy z liceum albo ze studiów. Teraz podświadomie wybieramy osobę, która pracuje obok, i nie ma znaczenia, że robi coś zupełnie innego. Gdyby w biurze siedziała pani biurko w biurko z kolegą, który zachowywałby się, jak gdyby miał za dużo czasu, podczas gdy pani nie wiedziałaby w ręce włożyć, złościłabym się pani, nawet gdyby pracował w innym dziale.

Dochodzi tu jeszcze jedna kwestia. Przed pandemią w wielu związkach panował zwyczaj opowiadania, co zdarzyło się w pracy. Kogoś obgadywaliśmy, dzieliliśmy się plotkami, zawsze przecież dzieje się coś poza samą pracą. Teraz zostaliśmy pozbawieni kontaktu ze współpracownikami, w których moglibyśmy ulokować emocje. W tę rolę wchodzi więc często partner czy partnerka. I zaczyna się "kraina latających talerzy", emocje buzują.

Jak pan myśli, co jeszcze przyniesie parom, ale i singlom pandemia, jeśli chodzi o życie uczuciowe i seksualne?

Patrząc na to, jak obecnie wyglądają relacje, nie mam radosnych refleksji. Wiele osób jest na skraju załamania nerwowego – i nie jest to żadna hiperbola. Rośnie poziom przemocy psychicznej i fizycznej w związkach. Dużo jest nieplanowanych, covidowych ciąż, zarobki się obniżyły, a niektórzy stracili pracę. Pacjenci z branży takich jak między innymi gastronomia, hotelarstwo czy fitness nawet jeśli mają pracę, boją się każdego kolejnego tygodnia.

Jakby tego było mało, kobiety są coraz bardziej zalęknione kolejnymi ograniczeniami wyboru dotyczącego badań prenatalnych, aborcji, metod antykoncepcyjnych. Jeszcze trochę i rząd wpadnie na pomysł, by single płacili "bykowe", czyli podatek od nieposiadania dzieci. Wierzę w ludzi, że sobie poradzą i będą dążyli do dobrej jakości życia, natomiast obecny czas jest dla nas wszystkich wielkim testem. Usiłujemy go rozwiązać, ale nie mamy klucza odpowiedzi. Niezmiennie doradzam większą uważność w związkach, ale i poza nimi. Jest nam trudno, ale pamiętajmy, że to samo tyczy się i drugiego człowieka.
Andrzej Gryżewskifot. archiwum prywatne
Andrzej Gryżewski – seksuolog, psychoterapeuta w nurcie poznawczo-behawioralnym, psycholog, certyfikowany edukator seksualny. Autor książek: bestsellerowej "Sztuki obsługi penisa", "Niekochalni. Lęk przed bliskością" oraz "Być parą i nie zwariować". Założyciel Gabinetu Psychoterapii Seksualnej CBTseksuolog.pl

Chcesz podzielić się historią albo zaproponować temat? Napisz do mnie: helena.lygas@natemat.pl