Wracają perfumy Pani Walewska. Kupiłam "PRL-owskiego śmierdziela", ale tego się nie spodziewałam

Helena Łygas
"Dla kobiet, które pragną zawładnąć uczuciami Napoleona swojego życia" – reklamowano Panią Walewską w latach 70. Kultowe perfumy, które w nadchodzącym roku będą obchodziły 50. urodziny, wracają. Choć kojarzone z PRL-em, nie zniknęły po 1989, ale zabunkrowały się w małych sklepikach. Potem trafiły i do sprzedaży internetowej, tyle że mało kto o nich pamiętał. Czy Pani Walewska podbije serca Polek, tak jak kiedyś udało się jej to z ich matkami i babkami?
Pani Walewska, kultowy zapach PRL-u, trafiła właśnie do sklepów sieci Biedronka i Rossmann fot. Instagram / Muzeum Mydła i Historii Brudu


W przedszkolu był sklep: stoisko z grubej płyty pilśniowej pociągnięte czerwoną farbą, plastikowa kasa i banknoty jak z Monopolu. Na półkach buteleczki i pojemniczki po kosmetykach. Ceny ustalałyśmy kolektywnie. Nie było wątpliwości, że najwyższa, wynosząca zazwyczaj "100 tysięcy dolarów", należy do Pani Walewskiej.


Maria, królowa Versace


Fioletowa butelka z wizerunkiem złotej głowy robiła na nas wrażenie znacznie większe niż flakon z napisem Versace. W połowie lat 90. mało kto wiedział, co to za marka. I to niezależnie od tego, czy chodził do grupy "Sarenki", czy był już po czterdziestce.

Co innego taka Pani Walewska. Znali i szanowali ją wszyscy. Niestety moje kontakty z szacowną Polką były stricte zawodowe – poznałam ją jako 5-letnia ekspedientka w przedszkolu miejskim nr 6 i nie widywałam latami.

Nie używały jej ani moja mama, ani babcia, ani też ciotki. Gdy jako nastolatka zaczęłam kupować kosmetyki, osiedlowych sklepików już prawie nie było. Właśnie zaczynała się era drogeryjnych sieciówek, gdzie na PRL-owskie perfumy nie było miejsca.

Elegancka szlachcianka w dyskoncie


Gdy tuż przed Świętami, gdzieś między obmacywaniem buraków a walką o ostatnie suszone grzyby mignął mi w Biedronce znajomy flakon, stanęłam jak wryta. I nie jest to wyłącznie obrazowy związek frazeologiczny. Zatrzymałam się, jak gdybym musiała zdecydować, czy powiedzieć Pani Walewskiej "dzień dobry", czy lepiej udawać, że jej nie zauważyłam.

Mimo dawnej postury nie kosztowała już "100 tysięcy dolarów", ale skromne 14 złotych. Nie miałam pojęcia, jak pachnie, choć Walewska – jak to ona – zapewniała o "uroku legendarnej elegancji w klasycznej i kobiecej odsłonie".

W domu wyjęłam butelkę i stwierdziłam, że przez ostatnie dwie dekady Walewska trochę zbladła. Flakon był bowiem perłowobiały. Od czego jest jednak internet. Szybko okazało się, że klasyczna Walewska podczas naszej ponad 20-letniej rozłąki dorobiła się aż pięciu sióstr bliźniaczek, choć z pewnością nie jednojajowych.

Pójdź w me ramiona, PRL-owski śmierdzielu


W rękach miałam pierwszą z nich – Walewską Gold – która pojawiła się na rynku w 2010 roku. Na stronie krakowskiej firmy Miraculum, która produkuje Panią Walewską, wyczytałam, że wersja Gold to zapach kwiatowo-orientalny (róża, frezja, tonka, lilia, pidżmo, drzewo sandałowe i mech). Ucieszyłam się – lubię nuty lilii i mchu, a drzewo sandałowe to baza właściwie wszystkich moich perfum.

W praktyce jednak aż tak miło nie było. Walewska Gold nie miała w sobie nic z powidoków luksusu, z którymi kojarzyłam jej starszą siostrę. Spowił mnie odór duszącego pachnidła. I to raczej w typie perfumowanego mydełka z szuflady starszej pani niż perfumiarskiego vintage klasyku.

"Subtelny bukiet o intrygującej i kuszącej świeżością nucie kwiatowej, połączony z delikatnie zaakcentowaną zmysłową nutą owocową oraz tajemniczą nutą orientalną" – przeczytałam na stronie i prychnęłam pod nosem. Pani Walewska Gold pachniała raczej tak, że słowa Napoleona: "Józefino, nie myj się, przyjeżdżam" nabrały zupełnie nowego znaczenie.

Pomna, że tanie zapachy mają to do siebie, że śmierdzą aż sobie odparują, postanowiłam poczekać. Na Fragrantice – bodajże największej bazie wiedzy o perfumach, działającej też trochę jak portal społecznościowy - doczytałam, że zdaniem użytkowników w Walewskiej Gold jest też jaśmin, jabłko i konwalia. Te wskazania zgadzały się bardziej niż wymienione przez producenta frezja i mech.

Ku mojemu zdziwieniu perfumy wkrótce śmierdzieć przestały. Co prawda czułam jabłko przypominające raczej uniwersalny płyn czyszczący "Zielone Jabłuszko" niż zielone jabłko od DKNY (perfumy Be Delicious), ale całość zaczęła pachnieć nieźle, po domowemu.

I nie mam tu na myśli woni gotowanego kalafiora czy placka drożdżowego, ale raczej pościeli pranej w płatkach mydlanych i suszonej na wietrze (swoją drogą tego typu nuty od kilku dobrych lat święcą triumfy na rynku świec zapachowych).

W tle objawiło się też delikatne pidżmo, choć już nie obiecane drzewo sandałowe. Pani Walewska Gold nie była ani intrygująca, ani szczególnie kobieca (no chyba, że robienie prania uznamy za kwintesencję kobiecości), ale w pewnym sensie nostalgiczna.

Czytaj także: 10 trików, które przedłużają działanie perfum

Polskie Chanel


Nie inaczej było w początkach linii Miraculum. Klasyczna Pani Walewska trafiła do sprzedaży w 1971 roku i była nazywana niekiedy "polskim Chanel No 5". Wszystko za sprawą aldehydów – cząsteczek chemicznych zawierających grupę karbonylową (czyli węgiel, wodór i tlen).

Aldehydy w perfumiarstwie mają jedną, zasadniczą cechę. Choć często kojarzą się z zapachami takimi jak m.in. cynamon, gorzkie migdały czy jaśmin, trudno jednoznacznie określić, czym tak naprawdę pachną. Ta nieuchwytność zadecydowała w latach 20. o powodzeniu wspomnianego Chanel No 5, jednego z pierwszych zapachów, w których użyto nuty aldehydowej. Podobnie było z Panią Walewską.

Nostalgia o której wspominałam w kontekście wersji Gold, w PRL-u zasadzała się na czym innym. Była raczej tęsknotą za Zachodem, niedostępnym luksusem, a może i za wizją odległego Paryża. Już sama butelka wyglądała "burżuazyjnie". Pani Walewska wpisała się w to imaginarium i na planie symbolicznym. Skromna Polka, wybrana przez wielkiego wodza, skądinąd Francuza, a więc przedstawiciela nacji perfumiarzy.
Maria Walewska była polską szlachcianką, która poznała Napoleona mając 21 lat na balu w Warszawie. Była już wówczas od trzech lat mężatką. Została kochanką Bonapartego, a także urodziła jego pierwszego syna Aleksandra Floriana Józefa Colonna-Walewskiego.fot. Wikimedia CC BY-SA 3.0 portret autorstwa Françoisa Gérarda
Może i "kochanica króla" to dziwny wybór patronki, ale gdy jest się metresą nie byle kogo, nawet naród katolicki zapragnie pachnieć jak ty. Trudno powiedzieć, czy w latach 70. w Miraculum ktokolwiek znał maksymę "sex sells" – jedną z reguł nowoczesnego marketingu, ale niewątpliwie i na tym polegał czar Pani Walewskiej, której twarzą swego czasu była Beata Tyszkiewicz.

"To oręż dany do dyspozycji każdej kobiety, która poprzez umiejętne podkreślanie uroku osobistego pragnie zawładnąć uczuciami Napoleona swojego życia" – brzmiał fragment oryginalnego copy z lat 70. Niebanalny był i flakon inspirowany rzekomo kształtem kapelusza Napoleona.
Historia kultowych PRL-owski perfum zaczyna się w 1971 w Krakowiefot. paniwalewska.pl (zrzut ekranu)
Perfumy trafiły rzecz jasna i do innych krajów ZSRR i spodobały się tak bardzo, że do Miraculum przychodziły poematy na cześć nowego zapachu pisane po rosyjsku. Ze śledztwa hasztagowego wynika, że Pani Walewska do dziś jest eksportowana za wschodnią granicę i cieszy się w Rosji prowincjonalnej pewną popularnością.

Czytaj także: 67 złotych za pudełko zdeformowanych warzyw. Warszawa oszalała na punkcie nowej usługi

Perfumy Pani Walewska stały o klasę wyżej od PRL-owskiego klasyka walczącego o tytuł nadwiślańskiego Chanel. Gdy Doris Day wyśpiewuje za Oceanem "Perhaps, Perhaps, Perhaps" (amerykańską wersję kubańskiego szlagieru z lat 40.), firma Pollena-Uroda wprowadza na rynek perfumy Być może… Paris. Raczej tanie, 10-mililitrowe i dostępne w kioskach robią furorę. Polki nie muszą się już nacierać wodą brzozową, wreszcie mogą kupić prawdziwe perfumy. Co ciekawe i ten zapach jest wciąż dostępny w sprzedaży (choć głównie internetowej), a przez lata dorobił się kolejnych wielkomiejskich odsłon – Być może…Tokyo, Być może…Rome czy Być może…New York. Opakowanie wyglądem przypomina co prawda płyn do płukania, ale kto by się przejmował.

W starych polskich perfumach nie o design, ale o nostalgię chodzi. Na forach wiele kobiet pisze, że chociaż na co dzień używają zupełnie innych zapachów, zawsze mają kilka staroci. Pachną jak dzieciństwo, jak mama, jak dom.

Perfumy potomków Napolena


Wróćmy jednak do Pani Walewskiej. Żeby było zabawnie, w perfumiarstwo poszli i potomkowie polskiej szlachcianki, niekoniecznie świadomi, że i nobliwa przodkini ma własną linię. Praprawnuk Marii i Napoleona, Michel d’Ornano w 1946 roku założył fabrykę kosmetyków, która funkcjonuje do dziś pod nazwą Sisley.

Najbardziej znanym zapachem marki jest bodajże Eau de Soir. Jednym z twórców wydanych w 1990 roku perfum był nie kto inny jak prapraprawnuk Pani Walewskiej i jego żona – też Polka – Izabela Potocka, córka Janusza Radziwiłła. Podczas gdy 30 mililitrów niszowego Eau de Soir "prawdziwych Walewskich" można kupić w Douglasie za 449 złotych (to i tak cena promocyjna), Pani Walewska od Miraculum weszła właśnie do Rossmanna, gdzie tuż po Świętach atakuje mnie mnie niespodziewanie stand marki.

Czyżby Miraculum z okazji przypadającego w 2021 roku półwiecza Pani Walewskiej zdecydowało się przypomnieć o PRL-owskim klasyku i jego młodszych siostrach? Na to wskazywałby fakt, że w ostatnim miesiącu mijającego roku długo nieobecne perfumy trafiły do sprzedaży w bodajże najpopularniejszych sklepach swojej kategorii (Biedronka i Rossmann).

Czytaj także: Pandemia przewietrzyła nasze szafy. Polki masowo pozbywają się starych ciuchów na Vinted

Pani Walewska Ruby jak Dior Poison?


Z ciekawości zaopatruje się i w Panią Walewską Ruby (bordowa butelka, 30 mililitrów za 24,99 złotych), opisywanej niekiedy jako zamiennik perfum Dior Poison (niedostępnej edycji sprzed kilku lat z popcornem w nutach podstawy).

Nie ma tu cienia vintage mydełka (bo i trudno, żeby babcia pachniała poziomkami, malinami i truskawkami). Obok cukierkowego banału jest i miejsce na powiew jeśli nie nowoczesności, to z pewnością młodości. Wielki powrót zapomnianej metresy ma szanse się powieść. Choćby już dlatego, że od czasów popularności PRL-owskich zapachów, zamienianych w kapitalizmie czym prędzej na perfumy Elisabeth Arden, Pumy i Adidasa, z których wreszcie doskoczyliśmy do upragnionych Chaneli i Diorów, minęło sporo czasu.

Pani Walewska to dziś już nie tyle obciach, co nostalgiczny skok w bok. Na tle współczesnych perfum wypada co najmniej nieszablonowo. Na korzyść Miraculum może działać i pandemia. Zamknięte w czterech ścianach Polki mają spore szanse na zwrot w stronę zapachów oswojonych i prostych, a do tego tanich.

Czytaj także: Perfumy narzędziem manipulacji. Co mówimy innym używając zapachów kwiatowych lub orientalnych?

Chcesz podzielić się historią albo zaproponować temat? Napisz do mnie: helena.lygas@natemat.pl