Prezydent Kalisza w pandemii urządził gabinet za... 200 tysięcy złotych. "Dacza jakiegoś bonza"
W pandemii, podczas której wiele osób zaciska pasa i walczy o przetrwanie, prezydent Kalisza Krystian Kinastowski wyremontował swój gabinet. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że koszty wyniosły ponad... 200 tysięcy złotych. Oburzenia nie kryje radny Koalicji Obywatelskiej Dariusz Grodziński.
Fotele i sofy za blisko 22 tysiące złotych, 14 krzeseł za prawie 2 tysiące, stół konferencyjny za ponad 15 tysięcy, dywany za 6 tysięcy czy lustro za 4,3 tys. złotych – to zakupione w okresie pandemii koronawirusa i kryzysu gospodarczego wyposażenie gabinetu prezydenta Kalisza Krystiana Kinastowskiego, z wykształcenia architekta, który wygrał wybory w 2018 roku jako niezależny kandydat.
Wydatki prezydenta ujawnił radny Koalicji Obywatelskiej Dariusz Grodziński. Jak podkreślił, "w kontekście obecnej sytuacji i prawdziwych potrzeb jest to przykład niepokojącej anomalii".
"Gabinet prezydenta miał przepiękne, solidne i wartościowe meble. Wchodząc tam czuło się majestat i dostojeństwo tego urzędu, połączone z atmosferą pracy i debaty. Komu i dlaczego to przeszkadzało? Po co wydawać niemałe pieniądze na coś, co nie jest potrzebą? A skala podwyżek i cięć w całym mieście jest bezlitosna" – dodał Grodziński.
Prezydent Kalisza odpowiada
Na kontrowersje, jakie wywołał luksusowy gabinet prezydenta Kalisza, zareagował sam Krystian Kinastowski. Wyjaśnił, że remont planowano od 2017 roku – czyli jeszcze przed jego kadencją – i przeprowadzono go na podstawie projektu wykonanego w 2019 roku, a więc przed pandemią."Remont gabinetu prezydenta przeprowadzony został ze środków bieżących, przeznaczonych na prace remontowe i utrzymanie budynku ratusza. Koszty remontu gabinetu wynikają z przyjętych rozwiązań projektowych, zgodnych z zabytkowym charakterem obiektu" – czytamy w oświadczeniu.
Kinastowski dodał, że "meble w gabinecie prezydenta miasta wymienione zostały po raz ostatni w latach 1998-2002", a pomieszczenie "nie było remontowane od co najmniej kilkunastu lat".
Czytaj także: Ludzie rzucili się do otwartych lokali. "Nie mamy już wolnych miejsc"