Hamuję mordercze żądze – wywiad z Andrzejem Ziemiańskim o „Virionie”

Artykuł PR wyd. Fabryka Słów
„Szalony świat Viriona - szermierza natchnionego, byłego skazańca, męża upiorzycy i przyjaciela upiorów - właśnie przeistoczył się w istny sen wariata” – tak prezentowana jest najnowsza powieść Andrzeja Ziemiańskiego.
Mat. prasowe
W Pana nowej powieści infiltracja Zamku przebiegła nader sprawnie. Jak można zniszczyć od wewnątrz takiego molocha? Zjadają własny ogon?
Zamek jest symbolem koszmarnie przerośniętej organizacji bezpieczeństwa w totalitarnym państwie. W pewnej chwili ten urząd staje się tak wielki, tak wszechmocny i tak władny, że nikt już nie kontroluje całości. Zwykłe przepisy urastają do rangi praw boskich, a procedury stają się rytuałami. Na przykład zwykły nakaz zachowania tajemnicy służbowej zostaje przesadnie zinterpretowany do tego stopnia, że funkcjonariusze nie wiedzą nad czym pracuje kolega przy biurku obok. Nie mają z kim podzielić się wątpliwościami, spytać o radę. A kiedy możliwość jakiejkolwiek dyskusji zostaje sparaliżowana, to Zamek zaczyna przegrywać. Nie da się walczyć w sytuacji, kiedy wroga nie można nawet nazwać. I stąd desperacki krok Taidy.
Mam wrażenie, że Virion staje się coraz mniej wybredny w swoich pracach. Praca dla dawnego, śmiertelnego wroga? W imię jakiegoś nieprecyzowanego przez upiory celu?
Virion jest zawodowcem. Profesjonalistą, który bierze płatne zlecenia nie analizując przecież czy człowiek, który go wynajmuje przestrzega zasad moralnych i wzorowo posyła dzieci do świątynnej szkółki. A w przypadku Zamku dochodzi jeszcze kojąca ego świadomość, że najgorszy wróg uznał, iż tylko on potrafi im pomóc. Dodatkowo praca w tak ekstremalnej sytuacji i dla tak wyjątkowego zleceniodawcy podnieca go z powodu nieprawdopodobnego wręcz ryzyka. To wyjątkowa robota, marzenie wyjątkowego fachowca.


Virionowi zebrała się wcale zacna drużyna. Czy jak u A. Sapkowskiego („Wiedźmin”) planuje Pan ją w dużej mierze spacyfikować? A może będzie jak u George'a R. R Martina? „Efekt maksymalny”? Nie kupuję argumentu: „Zaczynając pisanie nie mam zielonego pojęcia jak się książka skończy”.
Przyznam się do słabości: Nie cierpię zabijania własnych bohaterów. Nie dość tego, w tej opowieści mam wiele ograniczeń, jeśli chodzi o moje ewentualne, mordercze żądze. Wiele z opisanych postaci występuje przecież w trylogii Achaja, która jest chronologicznie późniejsza. I cóż tu zrobić z bohaterami literackimi, którzy mają immunitet? Mogę zesłać im na głowy każde zagrożenie, każde nieszczęście, a oni będą się tylko śmiać dobrze wiedząc, że są nietykalni. Nie będzie więc pacyfikacji ani dekapitacji, zwanej u mnie efektem maksymalnym. Niemniej i tak nie wiem jak się ta książka skończy.

W walce dwóch szermierzy natchnionych decyduje przypadek. Takie refleksje pojawiły się w książce? Niewinnie hipotetyczne? Czy dojdzie do takiego pojedynku?
Jasne, że dojdzie. Jeden taki przypadek został już zresztą w Achai opisany. No dobrze. Nie opisany, ale wspomniany. A w tej historii będzie znacznie ciekawiej. Nie dość, że dojdzie do pojedynku między dwoma szermierzami natchnionymi, to jeden z nich będzie dysponował „nadprzyrodzonym” wsparciem. Ale niekoniecznie przesądzi to o jego przewadze.

„Siła wyższa” planuje zniszczenie świata?
Nigdy nie opieram fabuły na działaniach siły wyższej. Oczywiście bohaterowie powieści mogą sobie myśleć na temat sprawczości zjawisk co chcą, ale ja nigdy nie zdałem się na jakieś tajemne moce sterujące czymkolwiek. W realnym świecie jestem realistą i przenoszę to przekonanie bezpośrednio na karty wszystkiego, co piszę. Związki przyczyn i skutków nigdy więc nie zostaną zakłócone, a wszelka magia to tylko technologia, której nie rozumiemy.

Dotychczas rozwijał Pan bohaterów powoli, tu nastąpiła pewna zmiana. Kody z niedyscyplinowanego szaraka nagle rozdaje pierwsze karty. Zachwyca przenikliwością i bystrością, chociaż wcześniej w durny sposób naraził się na skrócenie żywota. Skąd takie „przyśpieszenie charakterologiczne”. Ukryty diament? A może on od razu taki był, a błędna decyzja i złamanie regulaminu nie było przypadkowe? Sraczkę też można wywołać...
Kody to przypadek szczególny. Jest symbolem takiego zwykłego, normalnego człowieka. Jest jednym z nas. My też działając w strukturach jakiejś organizacji, firmy, korporacji czy uczelni, czujemy, że wszystko czego się podejmiemy jest obracane wniwecz. Dysponujemy zarówno chęcią, wolą, jak i pomysłami na dokonanie zmian, ale zinstytucjonalizowana materia stawia taki opór, że zrealizowanie czegokolwiek staje się niemożliwe. Człowiek odżywa dopiero idąc na swoje.

Samemu decydując o własnych losach, o realizacji własnych marzeń, o robieniu tego co podpowiada mu własny rozum. I wtedy zaczynają dziać się cuda. Zwykły dotąd człowiek okazuje się nagle utalentowany, zorganizowany, energiczny, rzutki, mądry oraz inteligentny.
Kody to właśnie taki człowiek. Tyle tylko, że los wcześnie dał mu szansę – potężna instytucja nagle dała mu carte blanche na podejmowanie wszelkich działań. I zwykły Kody okazał się niezwykle utalentowany.

Ochroniarz wyjął nóż i dziabnął malca, przebijając tętnicę udową na prawej nodze i chwilę na lewej (...). Zszokowane dziecko biegło, chyba nie zauważając dwóch fontann tryskających mu z nóg. Upadło dopiero po kilkunastu krokach, tuż przed skamieniałym ojcem”. Dlaczego chciał Pan pokazać Viriona, który nie reaguje na takie zło?
[Tych, którzy nie chcą znać spoilera proszę o zamknięcie oczu]

Ten fragment miał wzbudzić złość czytelników na Vateria, sprawcę mordu na dziecku. Przeciwnik Viriona nie może być obojętny, ani opisany jedynie zdawkowym „to zły człowiek”. Musi wzbudzać negatywne emocje, drażnić, irytować, wkurwiać. Wtedy dopiero budzi się chęć jego pokonania.
A sam Virion nie reagował (to oficjalna wersja) ponieważ nie miał szans w tym starciu.
A wersja nieoficjalna brzmi: ostateczne zwycięstwo smakuje lepiej, jeśli poprzedzone jest upokorzeniem, porażką i nosi dzięki temu znamiona osobistej zemsty.

[Można już otworzyć oczy]

Czy kolejny bohater uniwersum doczeka się kiedyś własnej historii? Myślenie życzeniowe podpowiada mi Hekke.
O dawna planuję własną historię dla… Achai. Poznaliśmy jej pierwsze życie, czas na następne. No i trzeba połączyć wątki z „Pomnika” z trylogią by pokazać ciąg dalszy całej historii, która w wielu już miejscach została wcześniej zasygnalizowana.

Zdarza się, że ludzie z ulicy nagabują Pana o bohaterów książki? Może nie w stopniu „Misery”, ale sto krzyżowych pytań do. Rzecz jasna, oprócz mnie.
Zdarza się bardzo często. Z tym, że nie chodzi im o żadne pytania – te docierają do mnie mailem, i to niezwykle rzadko. Na ulicy jestem atakowany przede wszystkim konkretnymi żądaniami oraz sążnistą listą zażaleń. Żądania generalnie sprowadzają się do zakazu zabicia konkretnych bohaterów. Ostatnio nastąpiła jakaś moda na zapewnienie nietykalności upiorzycy o imieniu Niki. W jej sprawie dostaję już nawet groźby karalne. Zaczynam się nawet zastanawiać czy ta wymyślona bądź co bądź dziewczyna nie dysponuje jakimś magnetycznym wpływem na czytelników, żyjących jednak w świecie rzeczywistym i czy przypadkiem nie zmusza ich do windykowania w swojej sprawie. Natomiast lista zażaleń jest od lat taka sama: w moich powieściach jest… za dużo/za mało okrucieństw, za dużo/za mało inwektyw, za dużo/za mało krwawych bijatyk, za dużo/za mało seksu, za dużo/za mało humoru i… mógłbym wydłużyć tę listę prawie dowolnie gdybym tylko miał lepszą pamięć.

Jaka trafiła się Panu najbardziej ekstremalna, śmieszna czy w inny sposób „paradna” sytuacja?
Największym zaskoczeniem dla mnie było kiedyś jak pan, który sprzedawał w sklepie sportowym powiedział, że da mi wielką zniżkę na buty, bo czytał moją książkę.
- Jaką? – spytałem zaciekawiony.
- Podręcznik do geometrii wykreślnej – odparł.
No fakt. Mam taką pozycję w dorobku.

„Wiesz, ja czasami mam wrażenie, że większość ludzi po prostu chce dostać w ryj. I robi wszystko, żeby dostać” - fragment aż prosi się o rozwinięcie. Jakieś osobiste spostrzeżenia autora włożone w usta bohatera?
Bardzo długo współtworzyłem w telewizji program o wrocławskiej policji. Poznałem wielu stróżów prawa, słyszałem ich opowieści. O tym biciu w ryj powiedział mi jeden ze starych wyjadaczy. Twierdził, że w przypadku „prawdziwków”, a nie oczywiście recydywistów, bardzo częste są przypadki pójścia w zaparte. Oskarżony wie przecież co zrobił, ale nie chce się przyznać. Policjant również wie, a w dodatku doświadczenie podpowiada mu, że podpisanie obciążającego zeznania to tylko kwestia czasu. Można go skrócić i dać przestępcy w ryj. A oni jakby na to czekali, jakby chcieli dostać w łeb tylko po to, żeby mieć moralne usprawiedliwienie przed samym sobą i skończyć nareszcie męczące przesłuchanie. Niestety obserwując życie wokół mam dziwne podejrzenie, że ta zasada obowiązuje także w zwykłym świecie.

Kiedy pojawi się kolejny tom „Zamku” i dlaczego tak późno?
Wcale nie tak późno. Obiecałem dostarczyć tekst do wydawnictwa mniej więcej pod koniec czerwca. A co zrobi wydawca, nie wiem. Ale przewiduję jeden z trzech możliwych terminów: listopad, grudzień albo następny styczeń.
Mat. prasowe


A czy można spodziewać się jakiś powieści spoza świata Achai? Nie czuje Pan trochę zmęczenia materiałem?
Przez cały czas siedzi mi w głowie powieść „Breslau Blitz”. Rzecz działaby się współcześnie i niekoniecznie współcześnie. Jakby obok… Trudno jeszcze powiedzieć. Natomiast zmęczenia materiałem nie czuję zupełnie. Piszę książki o sprawach, które mnie interesują. Kostiumy są dla mnie obojętne. Sceneria również. Zresztą można spytać inaczej: czy Hamlet grany przez aktorów nie w strojach z epoki, a w garniturach przestaje być tym samym Hamletem?

Jak wygląda Pana praca nad książkami? Są jakieś żelazne reguły, narzuca Pan sobie: „dzisiaj napiszę 10000zzs”? Powieści mają jakiś ogólny czy raczej jest to pisanie „na żywioł”?
Od bardzo dawna usiłuję sobie narzucić jakieś reguły pisania. Nie żelazne, broń Boże… Jakiekolwiek. I nic. Wiele razy postanawiałem już, że będę pisał rano, przez trzy godziny. Wcześniej skończyć będę mógł jedynie wtedy, jeśli napiszę pełne dwie strony. Zrozumiałem, że nie tędy droga, kiedy złapałem się na tym, że odruchowo powiększam czcionkę, marginesy i odstęp między wierszami.

Niestety, jestem człowiekiem, który nie przyjmuje żadnych reguł, nie da się włożyć do jakiegokolwiek schematu i nie pójdzie na współpracę, nawet sam ze sobą. Generalnie związki zawodowe w moim mózgu wywalczyły już wszelkie przywileje pracownicze, jakie tylko da się wymyślić. Ale na szczęście pisanie jest taką przyjemnością, że nie za bardzo trzeba mnie namawiać, żeby jej folgować. Planu, konspektu ani żadnej drabinki nie mam. Ja naprawdę pisząc nie mam pojęcia co będzie dalej.

Która postać z cyklu Viriona (ciągle żywa☺) Pana najbardziej irytuje?
Bohaterowie literaccy generalnie mnie nie wkurzają, bo łatwo zmienić im osobowość. Natomiast jeśli chodzi o postać związaną z cyklem o Virionie, to tak, jest jeden człowiek, który irytuje mnie nieustannie. To autor całości. Facet jest normalnie pojebanym cholerykiem, wiecznie niecierpliwym nerwusem i nigdy nie wiadomo co mu strzeli do głowy. Na szczęście kocha piękne strony życia i dzięki temu możemy się dogadać.

Rozmawiał Michał Mazik