"Masowe ściąganie, zero weryfikacji". Zdradzamy tajniki sesji w czasach covid-19

Anna Świerczek
Na wielu polskich uniwersytetach rozpoczęła się już sesja zimowa. Uczelnie porzuciły złudzenia i z dużym wyprzedzeniem zapowiedziały, że ze względu na pandemię covid-19 egzaminy będą odbywały się w trybie zdalnym. Co to oznacza w praktyce? Wspólne pisanie egzaminów na konwersacjach, błyskotliwe przeszukiwanie plików PDF, a z drugiej strony programy śledzące otwieranie stron. Wyjaśniamy, jak sesja zdalna wygląda w praktyce.
Zdradzamy tajniki zdalnej sesji na studiach Fot. StartupStockPhotos / Pixabay
W ostatnim czasie internet obiegła seria memów, które stanowiły ironiczny komentarz do najnowszych praktyk profesorów i wykładowców niektórych uczelni. Zakładali oni konta na portalach społecznościowych, podszywali się pod studentów i pisali do swoich uczniów, aby ci dodali ich do swoich grup facebookowych.

Po co to robili? Nie da się ukryć, że podczas zdalnych egzaminów wykładowcy nie mogą mieć nad studentami całkowitej kontroli. Zgrane roczniki wypracowały nawet cały system na wspólne zdawanie sesji.

Z jednej strony studenci mogą się skupiać na bardziej przydatnych dla siebie przedmiotach, a tak zwane "zapychacze" po prostu zignorować i zdać, ściągając z notatek w pliku PDF. Z drugiej strony – co z tego faktycznie zostanie w głowie? Powrót do sesji w trybie stacjonarnym, szczególnie dla studentów z pierwszego roku, mógłby być prawdziwym szokiem.


Czytaj także: Piątki za donoszenie na kolegów. Tak wykładowca chciał skłonić studentów do uczciwości

Sposobów na weryfikację wiedzy studentów jest naprawdę wiele


W jaki sposób przeprowadzane są więc egzaminy? Wykładowcy najczęściej decydują się na tworzenie testów jednokrotnego lub wielokrotnego wyboru. Z taką formą najłatwiej sobie poradzić, bo odpowiedzi można wyszukiwać po prostu w internecie lub w swoich notatkach zapisanych na komputerze.

Bardziej zaawansowane programy mają jednak pewną śledzącą opcję, z której studenci nie zawsze sobie zdają sprawę. Aplikacje takie jak quilgo sprawdzają, czy w trakcie egzaminu student włącza w swojej wyszukiwarce nowe karty i je przełącza. Studenci współpracują, ale czy faktycznie ma to tylko negatywne skutki? Długa izolacja i brak kontaktu z ludźmi może męczyć już każdego, a dzięki integracji w trakcie zdalnej sesji studenci wspólnie przeżywają nadchodzące egzaminy prawie tak, jak przed wejściem do sali na uczelni.

Studenci na temat sesji zdalnej mają skrajne opinie. "Skoro mamy niby naukę, to też mamy niby egzaminy"



– Osobiście uważam, że zdalna sesja nie weryfikuje naszego poziomu wiedzy. Przeciwnie daje ona wiele możliwości do oszukiwania i ściągania. Umożliwia ona wszystkim łatwe przejście na następny semestr. Niemniej jednak uważam, że skoro uniwersytety serwują nam niby naukę, to nic złego, że weryfikują nasza wiedzę poprzez niby egzaminy – przyznaje w rozmowie z natemat studentka z Uniwersytetu Warszawskiego.

– Nie do końca jestem fanem testów, ponieważ uważam, że test obraża moją inteligencję – komentuje student dziennikarstwa.

Niektórzy studenci przyznają jednak, że nowy tryb sesji zdecydowanie im odpowiada, a egzaminy i tak są wymagające. – Egzaminy są dla mnie mniej stresujące, bo wiem, że mogę się kontaktować z ludźmi, a i tak uczę się do tych egzaminów, więc nie widzę żadnych braków w nauce. Widać też, że są po prostu specjalnie ułożone tak, żeby ciężej nam było ściągać, np. krótki czas na zastanowienie – mówi nam inna studentka.

Wydaje się, że najbardziej skuteczną formą sprawdzania wiedzy studentów powinny być egzaminy w czasie rzeczywistym, polegające na indywidualnej rozmowie studenta z wykładowcą. Na taką formę decyduje się jednak niewielu, bo przecież niektóre roczniki liczą około 150 osób. Starcie wykładowcy vs studenci w trakcie zdalnej sesji przybrało więc bardzo interesujący charakter i wydaje się, że wygrają w nim najsprytniejsi.

Czytaj także: Girzyński miał "lepsze dojście" do szczepionki? Ujawniono pismo od rektora jego uczelni