"Masowe ściąganie, zero weryfikacji". Zdradzamy tajniki sesji w czasach covid-19
Na wielu polskich uniwersytetach rozpoczęła się już sesja zimowa. Uczelnie porzuciły złudzenia i z dużym wyprzedzeniem zapowiedziały, że ze względu na pandemię covid-19 egzaminy będą odbywały się w trybie zdalnym. Co to oznacza w praktyce? Wspólne pisanie egzaminów na konwersacjach, błyskotliwe przeszukiwanie plików PDF, a z drugiej strony programy śledzące otwieranie stron. Wyjaśniamy, jak sesja zdalna wygląda w praktyce.
Po co to robili? Nie da się ukryć, że podczas zdalnych egzaminów wykładowcy nie mogą mieć nad studentami całkowitej kontroli. Zgrane roczniki wypracowały nawet cały system na wspólne zdawanie sesji.
Z jednej strony studenci mogą się skupiać na bardziej przydatnych dla siebie przedmiotach, a tak zwane "zapychacze" po prostu zignorować i zdać, ściągając z notatek w pliku PDF. Z drugiej strony – co z tego faktycznie zostanie w głowie? Powrót do sesji w trybie stacjonarnym, szczególnie dla studentów z pierwszego roku, mógłby być prawdziwym szokiem.
Czytaj także: Piątki za donoszenie na kolegów. Tak wykładowca chciał skłonić studentów do uczciwości
Sposobów na weryfikację wiedzy studentów jest naprawdę wiele
W jaki sposób przeprowadzane są więc egzaminy? Wykładowcy najczęściej decydują się na tworzenie testów jednokrotnego lub wielokrotnego wyboru. Z taką formą najłatwiej sobie poradzić, bo odpowiedzi można wyszukiwać po prostu w internecie lub w swoich notatkach zapisanych na komputerze.
Bardziej zaawansowane programy mają jednak pewną śledzącą opcję, z której studenci nie zawsze sobie zdają sprawę. Aplikacje takie jak quilgo sprawdzają, czy w trakcie egzaminu student włącza w swojej wyszukiwarce nowe karty i je przełącza.
Studenci na temat sesji zdalnej mają skrajne opinie. "Skoro mamy niby naukę, to też mamy niby egzaminy"
– Osobiście uważam, że zdalna sesja nie weryfikuje naszego poziomu wiedzy. Przeciwnie daje ona wiele możliwości do oszukiwania i ściągania. Umożliwia ona wszystkim łatwe przejście na następny semestr. Niemniej jednak uważam, że skoro uniwersytety serwują nam niby naukę, to nic złego, że weryfikują nasza wiedzę poprzez niby egzaminy – przyznaje w rozmowie z natemat studentka z Uniwersytetu Warszawskiego.
– Nie do końca jestem fanem testów, ponieważ uważam, że test obraża moją inteligencję – komentuje student dziennikarstwa.
Niektórzy studenci przyznają jednak, że nowy tryb sesji zdecydowanie im odpowiada, a egzaminy i tak są wymagające. – Egzaminy są dla mnie mniej stresujące, bo wiem, że mogę się kontaktować z ludźmi, a i tak uczę się do tych egzaminów, więc nie widzę żadnych braków w nauce. Widać też, że są po prostu specjalnie ułożone tak, żeby ciężej nam było ściągać, np. krótki czas na zastanowienie – mówi nam inna studentka.
Wydaje się, że najbardziej skuteczną formą sprawdzania wiedzy studentów powinny być egzaminy w czasie rzeczywistym, polegające na indywidualnej rozmowie studenta z wykładowcą. Na taką formę decyduje się jednak niewielu, bo przecież niektóre roczniki liczą około 150 osób. Starcie wykładowcy vs studenci w trakcie zdalnej sesji przybrało więc bardzo interesujący charakter i wydaje się, że wygrają w nim najsprytniejsi.
Czytaj także: Girzyński miał "lepsze dojście" do szczepionki? Ujawniono pismo od rektora jego uczelni