"Nie wiadomo, jak dziecko złapać, żeby się nie rozpłynęło". Tak będzie wyglądała praca ginekologów
Pielęgniarka z innego szpitala zakłada dzieciom z bezczaszkowiem czapeczki. – Wszystko po to, żeby oszczędzić rodzicom tego strasznego widoku. Czasami nie wiadomo nawet, jak złapać to maleństwo, żeby to wszystko nagle się nie rozpłynęło – położna Marta uważa na każde słowo.
Tak jak wtedy, gdy na sali ma ciężarną, która za chwilę w bólach będzie rodzić dziecko po to, by umarło po trzech godzinach. – Podziwiam te matki, bo nie wiem, czy te widoki dawałyby mi spokojnie zasnąć – rzuca.
– Pół biedy, gdy kobieta tego chce, jeśli to jej pomoże w żałobie. Choć do tej pory takie porody były rzadkością. Jak matka wiedziała, że nic z tej ciąży nie będzie, to po prostu terminowała ją najszybciej jak się dało. Teraz kobiety będą zmuszane do porodu. Podwójny koszmar. I dla nich, i dla nas. Nam też nikt nie zapewnia pomocy psychologa. A te obrazy później wracają w snach – połyka łzy Maja, położna ze szpitala z północnej części Polski.
Do tej pory kobieta mogła decydować, czy chce urodzić płód z ciężką wadą letalną. Teraz wyboru już nie ma. Sędziowie Trybunału Konstytucyjnego Julii Przyłębskiej na wniosek polityków partii rządzącej 22 października 2020 roku zdecydowali za Polki (w styczniu 2021 opublikowali uzasadnienie wyroku). Od 27 stycznia 2021 r. aborcja jest legalna tylko, "gdy ciąża stanowi zagrożenie dla życia lub zdrowia kobiety ciężarnej" lub "gdy zachodzi uzasadnione podejrzenie, że ciąża powstała w wyniku czynu zabronionego" (np. gwałt). Aborcja jest zatem obecnie legalna w bardzo rzadkich sytuacjach. Politycy PiS przekrzykują się, że rodzenie to nie heroizm, a każde życie jest warte porodu. Nawet jeśli kończy się śmiercią, cierpieniem i dziecka, i matki.
"Nie płód, a nowotwór"
Starsi ginekolodzy od lat nie musieli odbierać porodów dzieci z cyklopią, bezmózgowiem, bezczaszkowiem, przepuklinami czy innymi ciężkimi wadami genetycznymi. Młodsi widzieli te obrazy tylko w książkach czy atlasach patologii płodu. – Widok dzieci z różnymi wadami genetycznymi nie jest dla nas czymś strasznym. Ale proszę pamiętać, że gdybyśmy chcieli pokazywać, jak okrutna jest natura, to dla przeciętnego odbiorcy byłoby to zdecydowanie traumatyczne przeżycie – ostrzega ginekolog-położnik i perinatolog Sebastian Kwiatkowski.
– Te obrazy zostają z nami na całe życie. Ale cóż – to jest akurat wpisane w nasz zawód. Jesteśmy do tego przygotowani, niestety kobiety nie da się na to dobrze przygotować – zaznacza dr Maciej Jędrzejko, ginekolog ze Śląska.
I prosi, by wyobrazić sobie wszystkie części ciała człowieka, które szybkim ruchem ręki zlepia się jak plastelinę. – I co z tej tkankowej mieszaniny wyjdzie, to będzie. Noga może np. wyrastać z głowy, stopa z brzucha, a niedrożna pojedyncza dziurka od nosa z czoła nad jedynym okiem. Wyrok Trybunału Konstytucyjnego Julii Przyłębskiej zmusił kobiety, żeby te potworności w sobie hodowały – boleje położnik ze Śląska.
Niektórzy lekarze o ciąży, która obumrze w łonie kobiety albo zaraz po urodzeniu, mówią: "nieprawidłowy zlepek komórek, który przez osoby ze środowisk pro-life szumnie nazywany jest człowiekiem, a jest po prostu ciężko zdeformowaną istotą zdolną jedynie do cierpienia i umierania".
– Taki ciężko uszkodzony płód z wielowadziem – z punktu widzenia lekarza, który opiera swoje postępowanie na rekomendacjach cywilizowanych krajów oraz faktach naukowych, a nie religiach i ideologiach – nie jest dzieckiem, a zbiorem bezładnie połączonych tkanek, które żyją, ale tak jak guz nowotworowy. A przecież my lekarze jesteśmy od tego, żeby leczyć choroby i pomagać kobietom. Wyrok TK odebrał nam tę możliwość – mówi doktor Jędrzejko.
I dodaje, że wraz ze wzrostem zdeformowanego płodu rośnie nie tylko trauma kobiet, ale i lekarzy. – Bo proszę sobie wyobrazić, że nagle chirurg odmawia pomocy pacjentowi, w którego brzuchu rośnie niebezpieczny guz. A on zamiast działać zgodnie z nowoczesną wiedzą, czeka i opóźnia decyzję o operacji, dopóki guz nie rozrośnie się na tyle, że spowoduje krwotok. Z ginekologami teraz jest podobnie – szuka analogii dr Jędrzejko.
Czarna środa
27 stycznia politycy na dobre związali ręce lekarzom. A kobiety zmusili do heroizmu i tortur. Publikacją wyroku Trybunału Julii Przyłębskiej zamknięto dyskusję i zakazano terminacji płodów nawet z wadami letalnymi.Ten dzień był i dla ginekologów, i dla przyszłych matek prawdziwym koszmarem.
– To chyba była jedna z najtrudniejszych sytuacji w życiu. Bo kontynuacja ciąży u matek, które sobie tego nie życzą, które nie są gotowe na hospicyjną opiekę perinatalną, jest moim zdaniem podejmowaniem decyzji o torturach. Wystarczy raz zobaczyć pacjentkę, która nie ma w sobie gotowości na to, żeby nosić tak głęboko uszkodzony płód... – mówi wprost dr Maciej Socha, ginekolog-onkolog, położnik i perinatolog.
Kiedy eksperci w telewizjach mówili o końcu wolności kobiet, pro-liferzy podrzucali Kaję Godek przed gmachem Trybunału Konstytucyjnego, na oddziałach leżały pacjentki z ciężko uszkodzonymi płodami w macicach. Jeszcze dzień wcześniej miały mieć aborcję. Nie wiedziały, co je czeka. Niektóre płakały. Niektóre nerwowo szukały pomocy za granicą, inne wydzwaniały z nadzieją po szpitalach. Jeszcze inne po prostu się poddały.
– My wiedzieliśmy, że musimy odesłać je do domów, bo rząd chce zrobić z nich sarkofagi. Choć budziło to nasz sprzeciw i było wbrew wiedzy medycznej… To był okrutny dzień dla nas wszystkich – denerwuje się ginekolog-położnik, który chce pozostać anonimowy. W takim kraju nie chce leczyć.
W innym szpitalu do pokoju położnych weszły dwie przestraszone kobiety, które pod sercem nosiły chore płody. Życie jednej z nich było zagrożone. – Były już w trakcie terminacji. Stres, rozpacz i pytanie, co dalej – przypomina sobie położna Marta.
– Nie byliśmy tego w stanie już przerwać. One już wcześniej dostały leki, jedna z nich krwawiła – opowiada.
Oburzył ją wyrok TK. Wróciła tego dnia do domu i długo nie mogła przestać płakać. W pamięci poupychała wiele obrazów, których wolałaby nigdy nie widzieć. Wie, że teraz porodów, na które nikt nie czeka, będzie jeszcze więcej. Takich tragicznych widoków też.
– My lekarze, jak i rodzice nie będziemy teraz czekać na cudownego, uśmiechniętego różowego bobaska, tylko na pogrzeb. To jest robienie z kobiety żywej trumny. Już samo oczekiwanie na taki poród jest traumą psychiczną dla calej rodziny – zaznacza dr Maciej Jędrzejko.
Nóż na gardle
Następnego dnia ginekolodzy powrócili do pracy w zupełnie nowej rzeczywistości. Niektórzy z nich nie pamiętają nawet, kiedy ostatnio odbierali poród dziecka z ciężką wadą letalną.– Do tej pory były pojedyncze sytuacje, kiedy mamy decydowały się na kontynuację ciąży mimo wad. I naturalnym było, że nikt tych kobiet od tego nie odwodził, ale szeroko informował na temat rokowań. To kobieta podejmowała ostateczną decyzję. Teraz nie ma wyboru – zauważa ginekolog Sebastian Kwiatkowski.
Lekarz zresztą też. – Nagle coś, co było zupełnie normalną i w pełni uzasadnioną medycznie czynnością lekarską, stało się w Polsce działaniem kryminalnym – mówi dr Jędrzejko.
– Nie mogę być jedynym sprawiedliwym, który powie: to ja będę teraz robił terminacje ciąż wbrew opublikowanemu prawu. Z mojego punktu widzenia formuła ciężkich i nieodwracalnych wad płodu wyczerpała się jako możliwość wykonywania aborcji. I to jest największy problem, z którym będziemy się teraz mierzyć – dodaje dr Maciej Socha.
Bo to ginekolog ponosi odpowiedzialność prawną za wykonaną aborcję. – To nam grozi utrata wolności i możliwości wykonywania zawodu. W związku z tym lekarze natychmiast zrobili krok w tył i nikt nie będzie tych zabiegów przeprowadzał. To nóż na naszym gardle. Dochodzi do absurdalnej sytuacji, w której nie możemy wykonywać zgodnych z aktualną wiedzą medyczną procedur – boleje dr Jędrzejko.
W środowisku lekarskim strach miesza się z niepewnością. – Ginekolodzy boją się nawet wysyłać kobiety do psychiatrów, by ci stwierdzili, czy udźwigną one ciężar takiej ciąży. Niektórzy nie kierują ich w ogóle do szpitali, bo wychodzą z założenia, że nie ma to sensu, bo przecież i tak nikt im nie wykona zabiegu terminacji – wtrąca ginekolog, położnik, który chce pozostać anonimowy.
Jestem przekonany, że wyrok Trybunału Konstytucyjnego będzie miał daleko idące konsekwencje. Nie tylko dla kobiet, które będą masowo rezygnować z macierzyństwa. Wszyscy obawiamy się, a niemal jesteśmy pewni, że badania prenatalne z czasem przestaną być finansowane. Wtedy bardzo wiele kobiet zostanie odciętych od możliwości uzyskania informacji na temat stanu zdrowia płodu, co będzie wielopoziomowo nieetyczne. Ale jest jeszcze jeden problem dlugofalowy którego nie są świadomi rządzący - coraz mniej lekarzy będzie decydowało się na specjalizację z ginekologii i położnictwa. Do tego dochodzi rozwój kryminogennego i niekontrolowanego podziemia aborcyjnego oraz zmniejszenie rodności Polek.
Wydostać płód
Wszystkie kobiety, które miały zaplanowaną terminację, trzeba było odesłać do domu. – Idiotyzm, prawda? Bo one muszą do nas wrócić za parę miesięcy, już z dużymi brzuchami i rozwiniętymi płodami. I wtedy dopiero ten poród będzie koszmarem – uważa ginekolog.Do tej pory kobieta mogła decydować, czy chce donosić ciążę z wadami genetycznymi. – Rola lekarza ograniczała się do tego, by wyłożyć pacjentce, z czym wiąże się wada letalna, jakie są rokowania. Ale absolutnie nie sugerować żadnej decyzji – słyszę.
Każdy przypadek był analizowany. Zbierali się ginekolodzy, neonatolodzy, psychologowie.
– Jeśli mieliśmy dokumentację medyczną niezbicie udowadniającą, że płód jest ciężko chory, dokonywaliśmy terminacji najszybciej jak to możliwe. Najlepiej zanim układ nerwowy płodu rozwinie się na tyle, żeby odczuwał on cierpienie i ból – mówi dr Maciej Jędrzejko.Nikt nie miał najmniejszych wątpliwości, kiedy na prośbę rodziców i po dokładnej analizie każdego przypadku, podejmowaliśmy decyzję o zaprzestaniu kontynuowania ciąży płodu z wadą genetyczną czy wadami letalnymi. Wynikało to z miłości, było próbą zapobieżenia dalszym cierpieniom i bezcelowemu trwaniu życia. Wobec tego nie mieliśmy zgrzytu moralnego. Wiem, że może zabrzmi to bardzo jednoznacznie, ale przypadki, z którymi mieliśmy do czynienia, nie budziły naszych wątpliwości w sensie etycznym.
I cierpliwie tłumaczy: – Jeżeli terminowaliśmy ciążę, kiedy była ona mała, czyli mierzyła od 5 do 10 cm, to unikaliśmy zagrożenia dla kobiety i jej późniejszej płodności. Teraz będziemy musieli przeprowadzać zabiegi na dużych, a nawet już donoszonych płodach, które mogą mieć nawet do 40-50 cm zanim obumrą samoistnie. Kiedy to się stanie pod koniec ciąży, a podczas porodu siłami natury martwy i wiotki płód zaklinuje się w kanale rodnym, to ginekolog będzie musiał wykonać koszmarne "zabiegi pomniejszające płód", czyli np. rozkawałkowanie go wewnątrz macicy.
Są też wady, które uniemożliwiają poród w naturalny sposób. – Proszę sobie wyobrazić, że mechanizm porodowy uzależniony jest od tego, jak zbudowana jest głowa. Jeśli jest ona za duża, to nie zmieści się przez miednicę. Typowe cesarskie cięcie np. przy wodogłowiu może nie wystarczyć i trzeba rozcinać tę macicę znacznie bardziej – dodaje ginekolog Sebastian Kwiatkowski.
Nie czeka długo, by podać kolejny przykład. – Może być tak, że głowa się urodzi, a cała reszta nie. I co wtedy? Trzeba wykonać cięcie cesarskie znacznie większym marginesem cięcia niż tradycyjnie. To są sytuacje, w których okaleczamy kobietę. Kobieta jest przyzwyczajona do poświęceń na rzecz dziecka, natomiast tutaj nie możemy dać jej nadziei, że to dziecko będzie można uratować. To sytuacja patowa zarówno dla kobiety, jak i lekarza. Bo mamy świadomość, że wydobywamy płód, który nie ma szansy życia – szczerze przyznaje dr Kwiatkowski.
Pożegnanie
Czasami płód z ciężką wadą genetyczną rodzi się i żyje jeszcze przez parę godzin. Położne powinny włożyć go pod cieplarkę. Opatulać chustami. Neonatolodzy podawać leki przeciwbólowe i podpiąć tlen.– Ale prawda jest taka, że od 18 lat nie widziałem, żeby ktokolwiek podawał tym umierającym płodom leki przeciwbólowe. To, czy chory płód umiera po ludzku: przy matce, w cieple i spokoju, zależy tylko od dobrej woli personelu medycznego, empatii ordynatorów. Jednak w wielu szpitalach w Polsce nie roni się po ludzku i ciągle jeszcze zdarza się model przedstawiony w "Botoksie" Vegi, czyli urodzony, ale śmiertelnie chory płód trafia do zimnej miski i ląduje na parapecie. Martwię się, że po wyroku TK takich sytuacji będzie tylko więcej – mówi lekarz ze Śląska.
Matka nie zawsze chce się pożegnać. Nie zawsze jest w stanie. Czasami woli zapamiętać swoje wyobrażenie o dziecku.
– Psycholog mówi nam, jaką decyzję podjęła kobieta. Jeśli chce zobaczyć dziecko, robimy wszystko, by to pożegnanie przebiegało jak najmniej drastycznie. Staramy się, żeby zawsze rodzice byli sam na sam z dzieckiem. Korzystamy z własnej empatii, bo w toku studiów nikt nie przygotował nas jak rozmawiać z kobietą, na rękach której umiera dziecko – opowiada położna Marta.
– Zawsze uprzedzam pacjentkę: "Proszę pani, płód jest bardzo zdeformowany”. Postaramy się go tak ułożyć, żeby pani widziała tylko taki jego fragment, który nadaje się do tego, żeby pani go zapamiętała – dorzuca dr Jędrzejko.
I lekarze zakrywają wszystkie wadliwe narządy. Jeśli matka chce je zobaczyć, to odsłaniają. Uprzedzają tylko, że będzie to przykry widok. Słowami opisują, co za chwile zobaczy.
– Jak się dobrze kobietę przygotuje, to będzie lepiej. Ale na to nie da się przygotować: zawsze będzie płacz, głęboki smutek, przygnębienie, a nowoczesna medycyna przecież pozwala uniknąć takiego cierpienia niewinnych kobiet – rozkłada ręce dr Maciej Jędrzejko.
– Patrzenie na kobietę, która została zmuszona do donoszenia i urodzenia płodu, który na jej rękach umrze, jest straszne. Bezcelowe – to głos młodego położnika.
Dla lekarzy najważniejsze jest, by to kobieta sama mogła decydować, czy chce urodzić i później zobaczyć dziecko z ciężką wadą letalną.
– Bo jeśli w rodzicach nie ma zgody i gotowości, by ten poród się odbył, to nie będzie też współpracy. Jeśli natomiast rodzina chce, by dziecko umarło naturalnie na ich rękach, to może to być przepięknym zdarzeniem – dodaje dr Socha.
I ze wzruszeniem wspomina jeden z porodów septycznych. – To dziecko urodziło się po prostu czarne, martwe, ze zgniłym ciałkiem. Oddziałowa włożyła je do zamrażarki. Później rodzice wraz z dwójką synów odbierali zwłoki. Byłem przerażony, co zrobimy – opowiada.
Dziecko było zawinięte w rożek. Matka je całowała, przytulała. – Dla niej było najpiękniejsze. Ci chłopcy przygotowali trumienkę w pudełku po butach z naklejkami w samochodziki. To było bardzo wzruszające. Myślałem, że mi serce pęknie. Ale na to musi być zgoda rodziców. I to zamyka całą dyskusję – kończy ginekolog Maciej Socha.
Inaczej takie dziecko umiera w samotności. Czasami też w cierpieniu.