To pytanie doprowadza facetów do szału. Ogarnijcie się i zrozumcie, że STD to nie kwestia higieny

Alicja Cembrowska
ONS i FwB to skróty, które na portalach randkowych ułatwiają życie. "Jednorazowy numerek" czy "przyjaźń z dodatkiem" przestają być tabu i bardzo dobrze. Gorzej, że nie idzie za tym wiedza na temat tego, jaki mniej przyjemny "benefit" możemy dostać przy okazji.
Mężczyźni nie chcą robić badań w kierunku chorób wenerycznych Kadr z filmu "Dwunastu gniewnych ludzi"
HIV, HPV, rzeżączka, kiła, opryszczka, chlamydioza, zapalenie wątroby typu B. To one otwierają listę chorób wenerycznych, jednak możliwych opcji jest znacznie więcej. Medycyna zna ponad 30 rodzajów chorób przenoszonych drogą płciową (STD – Sexually Transmitted Diseases).


Magiczna różdżka


Wielu mężczyzn wierzy jednak, że mają magiczne moce i ich "zaraza nie dotyczy", bo "się myją i są czyści". W Polsce wraz ze wzrostem popularności aplikacji do randkowania, na których można znaleźć miłość, ale również partnera do seksu, zaczął przebijać się temat chorób, którymi w trakcie uciech cielesnych możemy się podzielić.
Pojawia się tylko jeden istotny problem. Faceci nie chcą się badać, a na sugestie, by to zrobili, reagują alergicznie. Jakby pytanie: "Kiedy się ostatnio badałeś?", było największą obrazą. Coraz więcej kobiet zwraca na to uwagę, bo niejednokrotnie to my ponosimy bolesne konsekwencje – brak objawów u faceta nie wyklucza nosicielstwa na przykład HPV, które potrafi namieszać w kobiecym ciele.
Świadomość w damskich szeregach rośnie, coraz mniej wstydzimy się mówić o swoich potrzebach i nie dajemy się zawstydzać z powodu seksualności. Mamy takie samo prawo do gadżetów, masturbacji czy znajomości opartych jedynie na seksie. Świetnie się patrzy na tę rewolucję, jednak uwypukla ona również fatalne zaniedbania i problemy z brakiem edukacji seksualnej. To właśnie te braki, między innymi, sprawiają, że tak wiele osób wstydzi się wizyty w gabinecie specjalisty.

Phi, ja tam jestem "czysty"


Wszyscy właściwie jesteśmy ofiarami myślenia, że "o seksie nie powinno się rozmawiać". Jak widać, powinno, skoro zrobienie badań na choroby weneryczne spotyka się z buntem, agresją, wyparciem i niechęcią. Dziewczyny regularnie dzielą się takimi historiami w sieci. I wygląda to bardzo źle. Mówią: "Sprzeciw faceta to norma, smutny standard. Obrażają się, a potem w niewybrednych komentarzach obrażają nas".

– Raz poprosiłam faceta z Tindera, żebyśmy razem zrobili badania. Miał to być układ oparty jedynie na seksie, ale spotkania miały być "na wyłączność" i regularne. Wpadł w szał. Napisał, że nie mam mówić mu, co ma robić, że zawsze używa prezerwatywy i się codziennie myje. Dodał oczywiście, że skoro się "puszczam" i mogę mieć "syfa", to sama powinnam się zbadać i mam "spie***ać" – mówi mi koleżanka.

Mężczyźni są bardzo mili, uroczy i chętni na "niezobowiązujące układy". Nie przeklinają, nie uważają, że to "puszczanie się" i szanują "twoją niezależność". Oh, jak im się podoba, że "wiesz, czego chcesz i nie boisz się o tym mówić".

To mówisz: BADANIA. I koniec. Typ przechodzi ekspresową przemianę w obrażonego chama, który uważa, że jego penis to wzór odporności.

A tymczasem każda osoba aktywna seksualnie powinna raz na kilka miesięcy zrobić badania. Co ważne, każda osoba w stałym związku również powinna się na to zdecydować. Ludzie zdradzają, a Tinder zalany jest profilami mężczyzn, którzy "szukają koleżanki do dyskretnej znajomości". Nieraz wprost piszą, że mają żoną/partnerkę. Seks jest nudny, ale nie chcą się rozstawać, a rozwiązaniem problemu w związku ma być właśnie "dyskretna koleżanka".

Choroby weneryczne omijają Polskę?


Według Światowej Organizacji Zdrowia na świecie co roku stwierdza się około 367 milionów zakażeń chorobami wenerycznymi. Oficjalne dane z Polski mówią natomiast o nieco ponad 2200 przypadkach rocznie (według danych z Narodowego Instytutu Zdrowia
Publicznego z 2017 roku).

Jak to możliwe? Czy Polaków omijają nieprzyjemności związane z ich genitaliami? Nie, raczej wstydzimy się do tego przyznać i nie leczymy chorób, które, uwaga, często przebiegają bezobjawowo. Gdy objawy natomiast się pojawiają, to niejednokrotnie są mylone z innymi infekcjami. Mój kolega kilka tygodni był diagnozowany pod kątem KAŻDEJ choroby, w tym raka, a ostatecznie, po wielu stresach i wstępnych diagnozach, okazało się, że to kiła. Wystarczył antybiotyk.
Czytaj także: Udaje postępowego weganina, a jest... incelem i rasistą. Wokefishing to nowa zmora Tindera
Problemem jest też to, że lekarze pierwszego kontaktu nie mają możliwości wystawić na NFZ skierowania na badania w kierunku chorób wenerycznych ani postawić jednoznacznej diagnozy (z powodu braku wyników badań). Gdy podejrzewają, że pacjent może mieć chorobę weneryczną, odsyłają go do specjalisty, który zleca badania.

Jeżeli objawy nie są bardzo uciążliwe, to pacjent często rezygnuje z dalszej diagnostyki i łagodzi stan lekami bez recepty lub stosuje na oślep rozwiązania polecane w internecie. I tak zaniżamy statystyki, ponieważ według polskiego prawa lekarz, który diagnozuje chorobę zakaźną, ma obowiązek zgłosić to do Sanepidu. Najczęściej z powodu wstydu do spotkania ze specjalistą nie dochodzi.

A warto podkreślić, że nawet jeżeli nie mieliśmy uciążliwych objawów lub "samo nam minęło", to nieleczone zakażenie przypomni nam o sobie w najmniej oczekiwanym momencie. Powikłania prowadzą do rozwoju nowotworów, chorób neurologicznych, a także problemów z płodnością. A o tym wiele par dowiaduje się, gdy nadchodzi decyzja o dziecku – tak, większość przypadków wykrywania chorób wenerycznych w Polsce przypada na ten moment. – Pacjenci nie chcą rozmawiać o chorobach wenerycznych, bo kojarzą je z czymś złym. W przeszłości kojarzone były z osobami rozwiązłymi, chociaż – w rzeczywistości – dotyczyły wszystkich grup społecznych, niezależnie od wieku. Na szczęście to podejście się zmienia i coraz więcej pacjentów jest bardziej skłonnych mówić wprost o chorobach przenoszonych drogą płciową. To bardzo ważna zmiana – mówi dr Rizwan Khalid, Dyrektor Medyczny Dimedic.eu.

Walczmy zatem z tym tabu, bo inaczej wzmacniamy mit, że choroby weneryczne nas nie dotyczą.

To nie kwestia higieny!!!


Zarażenie chorobą weneryczną nie jest efektem braku higieny. Można się myć trzy razy dziennie, a wystarczy jedno nierozważne zbliżenie, by stać się nosicielem. Tym bardziej, że niektóre choroby długo "się ukrywają". Nie pojawi się swędzenie, nieprzyjemny zapach, wysypka czy upławy. Będzie nam się wydawać, że jesteśmy zdrowi.

Dlatego konieczne jest regularne wykonywanie badań. Nawet jeżeli jesteście w stałym związku i wydaje wam się, że problem was nie dotyczy. Zrobienie testów to w większych miastach często kwestia kilku minut. Warto również podkreślić, że w niektórych punktach nawet nie trzeba podawać swoich danych, nic za to nie płacicie i wynik otrzymujecie nawet po 30 minutach.

Jeżeli potencjalny partner czy partnerka szuka wymówki, nie chce się zbadać czy obraża was z tego powodu, to znak, że lepiej się ewakuować.

W Warszawie możecie zgłosić się do kliniki wenerologii na Koszykowej, punktu konsultacyjno-dignostycznego na Chmielnej lub Projektu Test.

Pociesza w tym wszystkim fakt, że coraz więcej kobiet stanowczo odmawia współżycia bez zabezpieczenia i badań. A na grupach kobiecych jest to zachowanie bardzo wspierane i powszechne. Niech zatem odpowiedzialny seks będzie jedyną rzeczą, którą się zarażamy.

Napisz do autorki: alicja.cembrowska@natemat.pl