Dlaczego tylko 6 odcinków? Nowy niemiecki serial Netflixa to następca "Dark", choć nie bez wad

Bartosz Godziński
"Plemiona Europy" to nowy serial wyprodukowany przez ludzi odpowiedzialnych za świetnie przyjęty przez widzów i recenzentów "Dark". Czy jest godnym następcą niemieckiego hitu Netflixa? Ma z nim sporo cech wspólnych, ale po zaledwie 6-odcinkach pierwszego sezonu trudno to jeszcze ocenić. Nie zmienia to faktu, że może spodobać się fanom jednego z najlepszych seriali ostatnich lat.
Serial science-fiction "Pleniona Europy" ukazują upadek cywilizacji spowodowany "Czarnym grudniem" w 2029 roku Fot. Netflix



Pomysł na serial narodził się w głowie Philipa Kocha, a bezpośrednią inspiracją z pewnością był Brexit i ciągłe konflikty pomiędzy pozostałymi krajami Unii Europejskiej. Wyobraził sobie, jakby w niedalekiej przyszłości wyglądał podzielony Stary Kontynent. I nie jest to zbyt krzepiąca wizja. Jednak "Plemiona Europy" nie są serialem politycznym, ale science-fiction w starym, choć nie tak bardzo starym, stylu.
Fot. Netflix

Post-apokaliptyczna Europa nie jest przyjaznym miejscem

Już w kilku pierwszych scenach serial wywołał u mnie przypływ nostalgii za klasykami s-f z lat 90. w stylu "Gwiezdnych wrót" bądź "Ziemia 2". I nie chodzi mi o to, że są podobne fabularnie, bo pod tym względem różni je wszystko, ale bardziej chodzi o atmosferę. Od razu wiemy, że mamy do czynienia z produkcją telewizyjną - trochę kiczowatą i tanią, ale i tak wciągającą.


Serial od początku urzeka również settingiem, czyli ogólnie mówiąc: miejscem i czasem akcji powiązanymi z konkretną stylistyką. "Plemiona Europy" są serialem post-apokaliptycznym dziejącym się w 2074 roku na terenie współczesnych Niemiec i okolic. Po tajemniczej katastrofie sprzed 45 lat nie ma już państw, są za to tytułowe, walczące między sobą plemiona.
Fot. Netflix
Każde plemię charakteryzuje się własnym zestawem zasad i ogólnym stylem życia. Główni bohaterowie - trójka rodzeństwa - są reprezentantami żyjących w lesie, w zgodzie z naturą Źródlan.

Wrony to z kolei noszący się na czarno fanatycy BDSM, niewolnictwa i industrialu, okupanci dawnego Berlina. Jest też plemię wojskowych Szkarłatnych - to oni chcą ponownie zjednoczyć Europę - oraz Femen stworzony przez same kobiety, które jednak w serialu pojawiają się tylko na moment.
Fot. Netflix

"Plemiona Europy" to trzy seriale w jednym

Plemiona kojarzą się głównie ze starożytnością i choć świat cofnął się o epokę (nie ma już internetu, a takie gadżety jak tablety czy lustrzanki funkcjonują tylko w zbiorach kolekcjonerów antyków), to ludzie wciąż korzystają z dawnych wynalazków - szczególnie jeśli chodzi o broń i pojazdy. Jest jeszcze jedno "plemię" - Atlanci, o których też zbyt wiele nie wiadomo, oprócz tego, że posługują się zaawansowaną technologią - taką już typowo science-fiction.

Fabuła pierwszego sezonu toczy się równolegle z trzech perspektyw - rozdzielonego na początku rodzeństwa. Każde z nich ma własną "misję", dzięki temu poszczególne wątki przybierają postać poniekąd serialu drogi, szpiegowskiego i więziennego. Nie zawsze jednak jest tak interesująco, jak może się wydawać. Najsłabiej w moim odczuciu wypadła historia Liv (Henriette Confurius) - rozwleczona i oparta na niezbyt porywających dialogach.
Fot. Netflix
Pozostałe dwa wątki - Kiano (Emilio Sakraya) zostaje niewolnikiem seksualnym próbującym przetrwać pod obcasem dominy Varvary z plemienia Wron (Melika Foroutan), z kolei Elja (David Ali Rashed) razem z nieco szalonym Mojżeszem (znany z "Dark" Oliver Masucci) starają się rozwikłać zagadkę sześcianu Atlantów i zagrożenia zmierzającego do Europy ze Wschodu. I wcale nie chodzi tu o słynną pogodową "bestię". Na rozwinięcie tej historii czekam najbardziej.

Niemiecka odpowiedź na "The 100"

"Plemiona Europy" są w pewnym sensie "niemiecką odpowiedzą na 'The 100'", serial który również traktował o upadku cywilizacji. Biorąc pod uwagę ostatnie wydarzenia w UE czy nawet w Stanach, są bardzo aktualne, ale raczej trudno brać je jako profetyczną przestrogę.

Są mniej zagmatwane i bardziej przewidywalne od "Dark", ale ujęcia i ogólna atmosfera bardzo przypomina wcześniejszy hit zza Odry. Są też bardzo nierówne - mają wiele mocnych scen, które równoważą słabsze, czasem wręcz irytujące fragmenty. Warto jednak obejrzeć sezon do końca.
Fot. Netflix
Nowemu niemieckiemu serialowi Netflixa dałbym ocenę... "spoko". Jest przyzwoity, ale nie jest wybitny pod względem gry aktorskiej, scenariusza lub efektów specjalnych. Raczej nie usłyszymy o nim w kontekście Złotych Globów.

Nie widzę jednak w tym nic złego, jeśli się dobrze przy nim bawiłem. Kilka razy złapałem się na tym, że "o, to już koniec odcinka?". Nie ulega wątpliwości, że na dobre rozkręci się w drugim sezonie, a został urwany w takim momencie, że takowy musi powstać. I oby stało się to jak najszybciej.