Lekarz pokazuje skutki lutowej "inwazji" turystów na Kotlinę Kłodzką. "Brakuje łóżek covidowych"

Katarzyna Zuchowicz
Gdy w połowie lutego rząd otworzył stoki i hotele, nie tylko Zakopane przeżywało oblężenie. Tłumy były też na stokach na Dolnym Śląsku. Dziś media w Kłodzku donoszą o rekordach zakażeń w regionie. – Problem pojawił się tydzień-półtora po najeździe turystów w czasie weekendu po otwarciu stoków i hoteli – mówi naTemat dr n. med. Janusz Sokołowski, konsultant wojewódzki ds. medycyny ratunkowej na Dolnym Śląsku.
W Kotlinie Kłodzkiej najazd turystów był w połowie lutego. Później szpitale odnotowały wzrost zachorowań na COVID-19. Fot . Krzysztof Ćwik / Agencja Gazeta


"Brakuje łóżek covidowych w szpitalach, pacjenci wożeni są już do szpitali we Wrocławiu i Wałbrzychu. W ciągu dwóch ostatnich tygodni w powiecie kłodzkim odnotowuje się gwałtowny wzrost zarażeń koronawirusem" – podaje serwis 24klodzko.pl.

Czytamy, że w ciągu ostatnich dwóch tygodni lutego liczba nowych zakażeń w powiecie kłodzkim osiągnęła rekordowy wynik 918 osób. Podczas, gdy w całym styczniu było ich 548. Czy to przez turystów?

Czesi czy narciarze


Niektórzy uważają, że to efekt bliskiego kontaktu z Czechami, gdzie sytuacja jest zła, a do soboty Czesi mogli swobodnie przekraczać granicę. Wskazał na to starosta kłodzki Maciej Awiżeń.


"Uważam, że to efekt zbyt późnego zamknięcia granic dla Czechów, którzy bez ograniczeń, do soboty, mogli u nas robić zakupy. Może teraz poziom zakażeń będzie spadał" – napisał na Facebooku. "Nowy wariant wirusa jest już najprawdopodobniej w powiecie. Już nie jest wykazywany brak smaku czy węchu ale mocno atakuje płuca" – ostrzega mieszkańców.

Jednak wojewoda dolnośląski sugeruje, że nie tylko. – Gdyby to był tylko i wyłącznie czynnik czeski, to też byśmy mieli [wzrost zachorowań] w Zgorzelcu, w powiecie karkonoskim, a tam mamy na razie bardzo niski poziom zakażeń. Ja bym powiedział, że jednak ta pasja narciarska powoduje w konsekwencji wzrost zachorowań, wzrost zajętych łóżek covidowych i w konsekwencji także wzrosty śmierci covidowej – powiedział Jarosław Obremski w TVP Wrocław.

O sytuację zapytaliśmy dr n. med. Janusza Sokołowskiego, konsultanta wojewódzkiego ds. medycyny ratunkowej na Dolnym Śląsku. "W miejscowościach turystycznych brakuje miejsc covidowych w szpitalach. To efekt otwarcia stoków, hoteli i najazdu turystów na kurorty w Kotlinie Kłodzkiej" – mówił kilka dni temu w TOK FM.

"Turyści przyjechali, odjechali, a COVID-19 został". Bardzo obrazowo przedstawił Pan sytuację w miejscowościach turystycznych Kotliny Kłodzkiej…

Chciałem dobrze zobrazować, jaki jest problem. Ci ludzie rozjechali się po Polsce, nie wiemy, gdzie roznieśli koronawirusa. Natomiast wiemy, że były bardzo duże skupiska ludzi. U nas szczególnie zauważalne w Kotlinie Kłodzkiej. Tam już półtora tygodnia od wielkiego skupiska w Zieleńcu, które mogliśmy oglądać w różnych doniesieniach medialnych, pojawiło się bardzo dużo zakażeń.

Powstał problem lokalny, który uwidocznił, jak szybko choroba się roznosi, jak jest agresywna. I jak dużo łóżek potrzebujemy dla chorych. Bo wystarczy jedno nieopatrzne zdarzenie i mamy bardzo duży problem epidemiologiczny. Skąd pewność, że wzrost zachorowań w Kotlinie Kłodzkiej był efektem najazdu turystów?

Oczywiście nie możemy powiedzieć, że to przez któregoś z turystów. Jednak problem pojawił się tydzień-półtora po najeździe turystów w czasie pierwszego weekendu po otwarciu stoków i hoteli. Proszę spojrzeć, czym zajmują się mieszkańcy Kotliny Kłodzkiej. Ruchem turystycznym.

To pasuje do wzrostu zachorowań po tak dużym, bezpośrednim skupisku ludzi, gdzie wielu nie zachowywało procedur epidemiologicznych. Być może z zachowaniem reżimu sanitarnego, dystansu, noszenia maseczek, tego problemu by nie było.

Jak wyglądała sytuacja?

Właściwie wszystkie łóżka zostały zajęte. Te łóżka są zlokalizowane w szpitalach w Kłodzku, w Polanicy Zdroju i Bystrzycy Kłodzkiej. W dwóch ostatnich trzeba było dodatkowo uruchamiać łóżka.

Część pacjentów musiała być transportowana do innych szpitali dedykowanych chorym z infekcją covidową – np. do Bolesławca, czy do Wałbrzycha. Liczba łóżek też została zwiększona. Ale nie było zastoju, nie było karetek czekających pod izbami przyjęć albo pod SOR. Medycznie było to bardzo ładnie opanowane. Tu należą się słowa podziękowań dla lekarzy, na których – w czasie ich dyżurów – spadł ten najazd pacjentów covidowych po pewnym okresie zluzowania.

Co działo się w szpitalach?

Na każdym SOR-ze było to widać. Mamy taką procedurę, że jeśli pacjent jest dodatni, to laboratorium od razu nas informuje. Od miesiąca, półtora były takie sytuacje, że laboratorium sporadycznie do nas dzwoniło lub raz, dwa razy dziennie. A wtedy pani z laboratorium dzwoniła w czasie jednego oznaczenia z informacją: jeden pacjent, drugi, trzeci, czwarty, piąty... .ma wynik pozytywny. Mieliśmy po 15 pacjentów na ostrym dyżurze.

Jednocześnie w naszym punkcie pobrań drive thru, liczba zlecanych wymazów od ubiegłego poniedziałku zwiększyła się o ok. 30-40 proc. Liczba dodatnich wyników wynosiła ok. 20 proc. Ten wzrost w całym województwie trwa do dziś. To wynika z trzeciej fali zakażeń, przyczyniło się do niego zmniejszenie rygorów sanitarnych.

Co dla pana było najgorsze w zachowaniu turystów? Na przykład na stokach?

Przede wszystkim kolejki do wyciągów. Jedna osoba wchodząca na drugą. Kolejki pod barami. Brak maseczek. Brak zachowania dystansu społecznego. Brak stosowania się do zaleceń epidemiologów i rządowych. Przynajmniej czekając do wyciągu narciarze mogli mieć maseczki na twarzach. Widział Pan na własne oczy, co się działo?

Nie. Widziałem w doniesieniach medialnych. Od roku bardzo się pilnuję, unikam jakichkolwiek skupisk, w tym galerii handlowych. Do tego samego zobligowałem moich najbliższych. To nie jest tak, że my koniecznie musimy jeździć na nartach. Jesteśmy dorośli. Choć bardzo lubię jeździć do Zieleńca na narty i na rower, bo biorę udział w maratonach rowerowych. Jestem z tym obszarem turystycznie bardzo zżyty, dlatego serce mnie zabolało, gdy to zobaczyłem. To było bardzo smutne.

Ale jednocześnie ucieszyłem się, że zareagowaliśmy trochę wcześniej, że Urząd Wojewódzki wcześniej przygotował miejsca dla chorych. Byliśmy o pół kroku przed pandemią. Jak sytuacja wygląda dziś?

W Kotlinie Kłodzkiej ustabilizowała się. Jeśli nie będzie szczytu zachorowań, mam nadzieję, że nie stanie się nic złego. Mamy zapas łóżek. Ale proszę pamiętać, że jeśli tworzymy łóżka dla chorych z COVID, to znaczy, że nie ma łóżek dla chorych bez COVIDA. To jest problem.

W szpitalach na Dolnym Śląsku jest ok. 1200 chorych, ponad 100 pacjentów wymaga respiratoroterapii. Część pacjentów, w Uniwersyteckim Szpitalu Klinicznym, jest leczona przy pomocy terapii ECMO.

Cały czas obserwujemy zwiększoną zachorowalność na infekcję spowodowaną wirusem SARS-CoV-2. Zdecydowanie zwiększyła się liczba chorych. Szpitale Dolnego Śląska i Wrocławia, które przyjmowały najwięcej chorych, teraz znów mają tak dużą liczbę pacjentów jak poprzednio.

Cały czas obserwujemy dużo pacjentów bezobjawowych, ale co jest niepokojące, obserwujemy dużą część pacjentów, u których choroba przebiega w sposób agresywny, z nasiloną dusznością, którzy wymagają tlenoterapii, a być może będą wymagali respiratoroterapii.

Obserwujemy też zachorowania w młodszych grupach wiekowych, co potwierdza skuteczność szczepień wykonywanych u naszych rodziców i dziadków.

Patrząc na sytuację w Kotlinie Kłodzkiej, co powiedziałby pan dziś turystom?

Mogę powiedzieć to samo, co cały czas jest powtarzane przez wybitnych epidemiologów, specjalistów chorób zakaźnych. Aby stosować się do zaleceń, zachowania dystansu, noszenia maseczki, częstej dezynfekcji rąk. Unikać skupisk ludzi, jeśli jesteśmy w kolejce, w sklepie. Jeśli nie trzeba, w ogóle nie pchać się w skupiska.

Pamiętajmy też, że zlecenie każdego badania wymazu jest równoznaczne z kwarantannowaniem pacjenta. U nas codziennie kilkaset osób idzie na kwarantannę. Tak duże są straty dla społeczeństwa. Wszyscy narzekają, że nie można pójść do kina, do baru. A gdy nie pójdą do pracy to nie jest strata?