Mogło być tak pięknie, a wyszła pusta laurka dla feminizmu. "Moxie" to zmarnowany potencjał

Zuzanna Tomaszewicz
"Moxie" miało szansę wybić się ponad inne nastoletnie tytuły poruszające tematykę kobiecej solidarności i walki z seksizmem, ale niestety nie podołało temu wyzwaniu. Wszystko wygląda tak, jakby reżyserka Amy Poehler za wszelką cenę chciała upchnąć w 111 minutach filmu każdą społeczną bolączkę nie zadając sobie przy tym pytania "po co".
Film "Moxie" obejrzycie na platformie Netflix. Fot. kadr z filmu "Moxie"
Nie zrozumcie mnie źle, morał płynący z "Moxie" sam w sobie jest godny uznania - kobiety powinny nawzajem siebie wspierać. Problem tkwi jednak w tym, że nowy film Netfliksa jako całość pozbawiony jest duszy. To raczej ładny obrazek amerykańskiej młodzieży, który zdaje się skupiać wyłącznie na losach uprzywilejowanej białej cis-heteroseksualnej dziewczyny.


Główna bohaterka Vivian jest nieśmiałą nastolatką, która z obawy przed "szkolnym linczem" często przymyka oko na krzywdy wyrządzane koleżankom z klasy. Wraz z pojawieniem się nowej uczennicy Vivian uświadamia sobie, że w jej liceum nikt nie próbuje przeciwstawić się starannie pielęgnowanym przez dyrektorkę nierównościom.

Członkom męskiej drużyny futbolowej wszystko uchodzi na sucho, a każda próba złożenia skargi na ich zachowanie kończy się fiaskiem.

Dziewczynom zaś obrywa się chociażby za noszenie podkoszulek na ramiączka. W szkole powstaje nawet lista uczennic, w której nie brakuje tytułu "laski najbardziej do bzyknięcia". Nauczyciele umywają ręce w tej kwestii i cicho przyzwalają na to, aby seksizm dalej panoszył się po szkolnych korytarzach.
Fot. kadr z filmu "Moxie"
Vivian ma dosyć bezczynności dorosłych, dlatego jako anonim wydaje feministycznego zina zatytułowanego "Moxie", w którym piętnuje mizoginiczne zachowania swoich kolegów.

To byłby dobry serial

Po obejrzeniu "Moxie" zastanawiałam się, czemu właściwie książka Jennifer Mathieu została zaadaptowana w formie filmu, skoro materiał idealnie wpasowywałby się w ramy serialu. I w tym tkwi główny problem dzieła wyreżyserowanego przez aktorkę i komediantkę Amy Poehler. Jej film przypomina papierową listę zakupów, z której na bieżąco odhaczamy produkty wrzucone już do sklepowego koszyka. Mamy na to prawie półtorej godziny, więc trzeba się spieszyć.

Owszem, wątek seksizmu został przez twórców wyciśnięty do ostatniej kropli, ale jego spora część wydaje się być okraszona wyłącznie pustymi sloganami. To samo tyczy się przytoczonych w filmie problemów rasizmu, "kulturowego przywłaszczenia", ableizmu czy transfobii. Zostały one przez twórców zrobione po macoszemu i uwzględnione dla samego faktu ich obecności.
Fot. kadr z filmu "Moxie"
Poehler podaje nam na tacy postacie zdeterminowanej młodej Afroamerykanki oraz utalentowanej trans-kobiety. Nie wiemy o nich nic poza tym, że stanowią katalizator działań Vivian. Film Netfliksa, chcąc zaprezentować feminizm w jego najlepszym wydaniu, minął się nieco z celem. Zapomniał o kobietach, czyli o podwalinie tego ruchu.

"Moxie" prezentuje pewne zjawiska, ale nigdy nie zagłębia się w ich szczegóły oraz przyczyny (nawet wtedy, gdy ma ku temu okazję). Jest niczym materiał dydaktyczny puszczany na godzinie wychowawczej, który pokazuje, jak powinniśmy się zachowywać, a jak nie.

Nie spodziewajcie się więc, że historia samej Vivian będzie czymś przełomowym. Bohaterek z podobną linią fabularną mamy w kinematografii od groma, dlatego tym bardziej dziwi fakt niewykorzystanego potencjału drzemiącego w każdej innej postaci kobiecej ukazanej w tym filmie.

Co więcej, "Moxie" kreśli nieco cukierkową wersję rzeczywistości, gdzie rozmowy bohaterów cały czas układają się w inspirujące dialogi, które potem można byłoby cytować na lodówkowych magnesach. Dawno nie widziałam na ekranie tak sztucznych interakcji między postaciami.

"Moxie" cierpi na scenariuszu. Gdyby twórcy zdecydowali się wyjść poza perspektywę Vivian, być może zakończenie filmu wybrzmiałoby znacznie donioślej. I tak nie jest źle, ale mogło być zdecydowanie lepiej.
Czytaj także: Heroina w wersji glamour. Ekranizacja "My, dzieci z dworca Zoo" HBO zawodzi na całej linii