Piękna ta Warszawa, taka zasrana. Właściciele psów cierpią na grupową amnezję?

Alicja Cembrowska
Paradoks psiej kupy: idę po jedną, wracam z trzema. Jedna w woreczku, dwie na butach. Zastanawiam się, co się zmieniło w ostatnich miesiącach, że miasto wręcz tonie w odchodach...
Mieszkańcy Warszawy zwracają uwagę, że miasto zalewają psie odchody Fot. Roman Bosiacki / Agencja Gazeta
Myślałam, że to problem tylko mojej dzielnicy, ale prześledziłam inne grupy w mediach społecznościowych i nie – w całej Warszawie właściciele psów jakby zapomnieli, że mają obowiązek zebrać to, co wydali ich pies.
Czytaj także: Dobra wiadomość: ma cztery łapy i medal na futerku. Ten pies to prawdziwy bohater pandemii
I strasznie mnie to wkurza. W ostatnich miesiącach tylko w moim bloku pojawiło się kilka nowych psów. Dane pokazują, że w czasie pandemii chętniej zaczęliśmy przygarniać zwierzaki, co jest pozytywnym zjawiskiem. Wzięcie pod opiekę czworonoga to jednak również obowiązki. Jednym z nich jest sprzątanie kupy.
Fot. Roman Bosiacki / Agencja Gazeta
Niestety wiele osób ma to gdzieś. Na jednej z grup trafiłam nawet na opis sytuacji, w której właścicielka psa zareagowała agresją i wulgaryzmami, gdy sąsiadka zwróciła jej uwagę, że psi produkt należy zebrać do woreczka i wyrzucić.


A problem wypłynął, dosłownie, jeszcze bardziej, gdy stopniał śnieg. Pod moim blokiem jest dosłownie pole minowe, a żeby się przez nie przedrzeć bez niespodzianek na butach, trzeba się porządnie nagimnastykować. Co jednak ciekawe, NIGDY nie widziałam, żeby ktoś bezczelnie i ostentacyjnie migał się od sprzątania.

Wychodzi zatem na to, że o ile w dzień ludzie się jeszcze pilnują, o tyle pod osłoną nocy bagatelizują temat. Kiedyś tłumaczyłam sobie, że mieszkam w okolicy zamieszkanej głównie przez starsze osoby (może mają trudność, żeby się schylić?). Z czasem zaobserwowałam jednak, że z psami wchodzą głównie osoby w wieku pozwalającym na zrobienie skłonu.
Fot. Roman Bosiacki / Agencja Gazeta
Jako właścicielka psa od ponad 7 lat wiem, że jednym z głównych problemów wielu osiedli jest brak śmietników na psie odchody. Niejednokrotnie pokonywałam spacer wstydu z kupą w dłoni, bo miasto chyba umieściło na całym swoim terenie dziesięć koszy, których znalezienie graniczy z cudem.

Na dużym skwerku otoczonym przez wielkie bloczyska jest JEDEN śmietnik, z którego najczęściej aż wypadają zapełnione woreczki. Chociaż nie uważam, że brak kosza to dobre tłumaczenie w tej sytuacji, to domyślam się, że dla co bardziej leniwych, może to być argument.
Nawet w obliczu mandatów, które w niektórych miastach wynoszą 500 zł. Gówna widzę na każdym kroku, nie znam jednak przypadku, żeby ktoś został ukarany za zostawienie odchodów na trawniku.

Jednak kartki wywieszane w moim bloku zasmucają mnie jeszcze bardziej, bo wydaje się, że problem kup to zaledwie początek. Ludzie w ogóle nie dbają o swoją przestrzeń – śmieci zostawiają przed kratą śmietnika, przez okna wyrzucają jedzenie, pety, a także... dziecięce pieluchy.

Z rozmów ze znajomymi wynika jednak, że inwazja brudasów nie dotyczy tylko mojego osiedla. Czyżby przez izolację jeszcze bardziej puszczały nam hamulce i na światło dzienne wypływał brak kultury?