"Zgwałcę cię cyfrowo". O gwałcie cyfrowym w ogóle się nie mówi, a doświadcza go coraz więcej ludzi

Ola Gersz
Nie mamy pojęcia, że to przemoc seksualna – niby czujemy, że coś jest nie tak, ale przecież do gwałtu nie może dojść przez kamerkę, prawda? Niestety może. Gwałt cyfrowy to coraz częstsze zjawisko w naszej cyfrowej rzeczywistości. O tym, czym jest gwałt cyfrowy i co robić, gdy go doświadczymy, mówi aktywistka i publicystka Maja Staśko, autorka książki "Gwałt to przecież komplement. Czym jest kultura gwałtu?" i współautorka publikacji "Gwałt polski".
Gwałtu cyfrowego doświadcza coraz więcej kobiet i mężczyzn Fot. Pexels / ThisIsEngineering
Powiem szczerze: zanim przeczytałam Twój post na Instagramie, nie słyszałam o takim pojęciu.

Nie jesteś jedyna. Ja też dopiero niedawno dowiedziałam się o istnieniu gwałtu cyfrowego, bo nie jest to niestety powszechnie dostępna wiedza. Szukałam informacji w wielu miejscach, a zwłaszcza w zagranicznych publikacjach, bo w polskich jest rzeczywiście bardzo niewiele na ten temat. Media w ogóle o tym nie piszą.

Czym jest więc gwałt cyfrowy?

To dość logiczne, bo według naszej definicji gwałt to każdy stosunek bez zgody, co podchodzi również pod zapis w Kodeksie Karnym. Ze względu na to, że istnieje cyberseks – polegający m.in. na tym, że osoby masturbują przed kamerkami albo wysyłają do siebie erotyczne zdjęcia lub filmiki – gwałt to stosunek tego typu, ale właśnie bez zgody jednej ze stron.


Kiedy dochodzi do tego rodzaju gwałtu?

Do gwałtu cyfrowego może dojść na bardzo różne sposoby. Jednym z nich jest zmuszenie szantażem do wykonywania czynności seksualnych przed kamerką lub wysyłanie filmików z tego typu czynnościami. Na przykład ktoś grozi nam, że udostępni nasze zdjęcia lub informacje, które powierzyliśmy mu w zaufaniu, jeśli nie będziemy rozbierać się, masturbować lub wkładać różnych przedmiotów do pochwy przed kamerką.

Można to również wymusić na parze – osoby są poprzez szantaż zmuszone do odbycia stosunku przed kamerą, na który nie mają ochoty i nie wyrażają na niego zgody. W tym rozumieniu jest to gwałt nawet według polskiego prawa, gdyż jest to doprowadzenie do obcowania płciowego przez groźby karalne lub groźby bezprawne, czyli takie, których wykonanie doprowadziłoby do stygmatyzacji lub wstydu. Osobiście nie znam tego typu wyroków, podobnie jak prawnicy, z którymi się kontaktowałam.

Dlaczego tak jest?

Takie sytuacje nie są zgłaszane często. Ofiara odczuwa wstyd, że druga osoba rzeczywiście wrzuci nasze prywatne zdjęcia, nagrania czy informacje do sieci.

W jaki jeszcze sposób może dojść do gwałtu cyfrowego?

To gwałt przez podstęp, który również znajduje się w polskim Kodeksie Karnym. Może dopuścić się go na przykład lekarz, głównie ginekolog, który w ramach badania podczas wizyty online, każe rozbierać się swojej pacjentce, dotykać w intymne miejsca lub wkładać przedmioty do pochwy. Tymczasem te czynności wcale nie są potrzebne do wykonania badania. Lekarz wykorzystuje więc w tym przypadku swój autorytet, a także pozycję i zaufanie, którym obdarza go pacjentka i zmusza ją do wykonywania czynności seksualnych. Ale znowu: nie znam w Polsce tego typu sprawy.

Wydaje mi się, że ludzie nie mają pojęcia, że tego typu sytuacje są rodzajem gwałtu.

Tak, w Polsce praktycznie nie ma wiedzy o gwałcie cyfrowym. Osoby, które go doświadczyły, często są przekonane, że to ich wina, bo wysłały komuś swoje nagie zdjęcia lub zaufały lekarzowi. Wmawiają sobie również, że przesadzają, bo przecież nie doszło do penetracji, z czym wciąż kojarzy się gwałt. Tymczasem gwałt to nie tylko penetracja.

Właśnie, do gwałtu nie dochodzi tylko poprzez penetrację. Gwałt to wszelkie inne czynności seksualne bez naszej zgody: masturbacja, lizanie, dotykanie. Z powodu tego błędnego przekonania osoby, które same się dotykały, myślą, że nie można mówić o gwałcie, gdy robiły wszystko swoją własną ręką. Tymczasem nie ma różnicy, czy to palec, przedmiot czy penis. Jeśli nie chcemy mieć żadnej aktywności seksualnej i ktoś nas do niej przymusza, to mamy do czynienia z gwałtem.

A co z sytuacją, gdy z własnej woli wysyłamy komuś swoje nagie zdjęcie i ten ktoś udostępnia je potem w sieci? Czy to również gwałt cyfrowy?

Nie, zgodnie z prawem nie jest to gwałt, ale rozpowszechnianie zdjęć bez naszej zgody. To osobna kategoria. W tej sytuacji nie mówimy bowiem o przekroczeniu ciała danej osoby, ale o udostępnieniu prywatnych informacji o niej czy jej intymnych zdjęć.

Cyfrowej przemocy seksualnej może dopuścić się również nasz partner, prawda? Na przykład, gdy każe nam się masturbować przed kamerką, na co wcale nie mamy ochoty, ale robimy to „dla związku”.

Oczywiście. To analogiczna sytuacja do tej, gdy uprawiamy seks fizycznie, mimo że wcale tego nie chcemy. Mówimy „nie”, ale nasz partner naciska i naciska, aż w końcu to robimy. Tego typu sytuację można nazwać gwałtem – podobnie jest właśnie przed kamerką. To bardzo proste przełożenie, które – jeśli wyjdzie się z myślenia, że stosunek może mieć miejsce jedynie w czyjeś fizycznej, bezpośredniej obecności – łatwo pozwoli nam zrozumieć istotę gwałtu cyfrowego.

Na Instagramie wyjawiłaś, że dostajesz groźby o treści "zgwałcę Cię cyfrowo". Skąd tego typu wiadomości?

Ostatnio dostaję takich gróźb bardzo dużo. Wszystko zaczęło się od mojego wpisu o gwałcie cyfrowym, co – czego niedawno się dowiedziałam – funkcjonuje w internecie prawicowym jako żart w stylu: „gwałt cyfrowy hehehe”. Jakiś czas temu byłam bardzo zmęczona po pracy, nie miałam siły na pisanie i wrzuciłam jedynie na Instagram moje zdjęcie. Szybko pojawiły się pod nim komentarze: "zgwałcę Cię cyfrowo", "chciałbym Cię zgwałcić cyfrowo" albo "nawet bym Cię nie zgwałcił", tak jakby to był komplement i synonim słów "podobasz mi się", co, jak widać, jest powszechnym zjawiskiem w kulturze gwałtu.

Dlaczego akurat post o gwałcie cyfrowym wywołał takie poruszenie na prawicy?

Chyba trafiłam na czuły punkt. Gdy zaczęłam opisywać mechanizmu gwałtu cyfrowego, który – jak podkreśliłam – jest rzeczywistością, zareagowano zdziwieniem i sprzeciwem. Myślę, że wynika to z braku wiedzy: niektórzy piszą na przykład: "hahaha, a ja właśnie ją zgwałciłem cyfrowo, bo masturbowałem się do jej zdjęcia".

To nie ma nic wspólnego z gwałtem cyfrowym – nikomu nie zakazuję masturbować się do niczyich zdjęć. Zwłaszcza że nie wiem, czy ktoś faktycznie masturbuje się do moich fotek na Instagramie i tak naprawdę mało mnie to obchodzi. Tego nie można nawet nazwać przemocą.

Co innego, gdyby ktoś pisał mi wiadomości w stylu „staje mi, gdy na Ciebie patrzę” czy „wyruchałbym te usteczka” – to oczywiście jest molestowanie seksualne. Masturbacja do czyichś fotografii i fantazje seksualne na jego temat nie są przemocą. To jest normalne – byle nie przekładać tego obciążenia na drugą stronę. Na Instagramie ujawniłaś groźby, o których mówisz. Z jakimi spotkałaś się reakcjami?

Udostępniłam wszystkie wiadomości. Niektórzy je bagatelizowali, inni stanęli po mojej stronie. Otrzymałam mnóstwo wsparcia od osób, które dobrze wiedziały, czym jest gwałt cyfrowy. Wystarczy bowiem posłuchać mnie lub innych osób, które o tym mówią, aby przekonać się, że to wcale nie jest masturbacja do czyichś zdjęć. Kto chce, niech się masturbuje, super. Chodzi jedynie o to, by nie krzywdzić drugiej strony.

Co nie jest oczywiste.

Edukacja na temat gwałtu, w tym gwałtu cyfrowego, jest konieczna, aby, mówiąc wprost, ludzie po prostu nie gwałcili. Jeśli będą posiadać wiedzę na temat gwałtu, nie będą się go nieświadomie dopuszczać. A jeśli wciąż będą, to z całą świadomością, co czyni już z takiego gwałtu pełnoprawne przestępstwo.

Co możemy zrobić, gdy doświadczyliśmy gwałtu cyfrowego?

Na pewno możemy zgłosić to na policję. Niestety policjanci mogą bagatelizować tego typu sprawy, a nie wiemy, na jakich funkcjonariuszy trafimy. Najlepiej i najbezpieczniej jest napisać powiadomienie o popełnieniu przestępstwa, jakim jest gwałt i wysłać je bezpośrednio do prokuratury, która ma obowiązek zająć się tym z urzędu.
Czytaj także: "Cóż, stało się". Tak "Bravo" doradzało w sprawach gwałtu, a myśmy to czytali
Jeśli mamy jakiekolwiek pytania w kwestii prawa, pełnomocnictwa czy pomocy prawnej, to zawsze warto zwrócić się do Fundacji Przeciw Kulturze Gwałtu, która zapewnia wsparcie prawne za darmo. Można spokojnie skontaktować się z nią na Instagramie czy Facebooku – Adam Kuczyński i Kamila Ferenc zawsze doradzą w takich sytuacjach. W przypadku gwałtu cyfrowego na pewno pomogą napisać pismo lub zawiadomienie do prokuratury albo powiedzą nam, co konkretnie powiedzieć na komisariacie, aby taka sprawa nie została zbagatelizowana.

A czy powinniśmy rejestrować akty gwałtu seksualnego, gdy zdajemy sobie sprawę, że właśnie go doświadczamy? Czy potrzebujemy takiego dowodu, gdy wejdziemy na drogę prawną?

Jeśli ktoś nas szantażuje i pisze do nas wiadomości typu: "jeśli nie będziesz masturbować się na kamerce, to udostępnię twoje zdjęcia", to warto robić screeny albo zabezpieczyć takie treści w dowolny sposób. Nie kasować ich. To dowody w sprawie, gdyż bezpośrednio doświadczamy szantażu.

Możemy również nagrywać osobę na kamerce, która kieruje do nas tego typu groźby. Oczywiście nie musimy rejestrować samego aktu gwałtu, bo możemy nie czuć się z tym komfortowo – chyba że oczywiście chcemy. Najważniejsze są jednak momenty, w których jest na nas wywierany nacisk i doświadczamy szantażu oraz gróźb, które doprowadziły aktu seksualnego.

Pomijając kwestie prawne, jak zaopiekować się sobą po cyfrowej przemocy seksualnej?

Warto pomyśleć o wsparciu terapeutycznym, gdyż gwałt cyfrowy – jak każda inna przemoc seksualna – może wyrządzić szkody na naszym zdrowiu psychicznym. Zawsze warto zgłosić do Feminoteki albo Centrum Praw Kobiet, w których można otrzymać wsparcie po przemocy seksualnej, które będzie dostosowane do potrzeb danej osoby, jak również do miejsc, które zajmują się ogólnie zdrowiem psychicznym np. Sieci Przyjaciół Zdrowia Psychicznego czy Centrów Zdrowia Psychicznego, które znajdują się w wielu miastach.

Taka wizyta nie zaszkodzi – zawsze warto sprawdzić, jak czujemy się po akcie przemocy i w ten sposób uniknąć traumy. Ta może wystąpić bowiem po każdym gwałcie, także cyfrowym.