Siewca nienawiści, czyli plan Ziobry na Polskę, którego wszyscy powinniśmy się bać

Karolina Lewicka
dziennikarka radia TOK FM, politolog
Polityczny stan rzeczy jest jasny. Jarosław Kaczyński nie weźmie Zbigniewa Ziobry i jego kompanów na listy PiS-u w 2023 roku. Być może do samego końca będzie im to obiecywał, ale w najlepszym przypadku może się skończyć alternatywą: albo liche, niebiorące miejsca, albo wcale. To żaden wybór, w obu wariantach Ziobrę czeka polityczna anihilacja. Dlatego od mniej więcej roku gra na swoją samodzielną pozycję – trochę kosztem PiS-u, ale przede wszystkim kosztem polskiego społeczeństwa.
Fot. Dawid Żuchowicz / Agencja Gazeta
To ostrze wymierzone w PiS sprowadza się do kontestacji spraw dla rządu ważnych. Zbigniew Ziobro nie tylko prowadzi nieustanną wojnę podjazdową przeciwko Morawieckiemu, ale też zagłosował za odrzuceniem Piątki dla Zwierząt, nie poparł uchwały w sprawie „Polityki energetycznej Polski do 2040 roku”, wyklucza ratyfikowanie Funduszu Odbudowy, czym pozbawia rząd niezbędnej sejmowej większości.

Zaś na Nowym Polskim Ładzie, który zostanie zaprezentowany przez PiS w najbliższą sobotę i ma być dla rządzących szansą na sondażowe obicie, suchej nitki nie zostawił Janusz Kowalski. Poseł SP w wywiadzie dla DGP stwierdził, że „niektóre propozycje wyglądają jak przepisane z programu Platformy”, co miało stanowić oblegę.


Wojna między dotychczasowymi sojusznikami nikogo, komu leży na sercu los kraju, martwić nie może, ale opłaca się śledzić jej przebieg, bo na tej podstawie możemy wnioskować o szansach na całkowitą dekonstrukcję aktualnej władzy i przyspieszone wybory. Warto przy tym zauważyć, że spot zapowiadający prezentację założeń owego Ładu jest opatrzony logiem PiS-u. Jeśli między koalicjantami już w ogóle przestanie się układać, Ład może stać się raptem programem wyborczym wyłącznie Prawa i Sprawiedliwości, już nie Zjednoczonej Prawicy.

Niestety, większość działań środowiska ministra sprawiedliwości, obliczonych na zbudowanie ugrupowania, które samodzielnie będzie miało szansę co najmniej na próg wyborczy, ma charakter radykalny i nienawistny, a przy tym często archaiczny.

Niemiecki politolog i historyk Jan-Werner Mueller w swojej najnowszej książce „Strach i wolność. O inny liberalizm” wnikliwie opisuje sposób działania populistów: mówią o jednoczeniu narodu, jednocześnie antagonizując; fantazjują o homogenicznym narodzie, więc nieustannie demaskują rzekomych wrogów ludu, którzy nie przystają do ich wizji. Generalnie: „starają się redukować wszystkie konflikty do wojen kulturowych, a w konsekwencji do kwestii przynależności do wspólnoty”. Tą drogą Kulturkampfu podąża właśnie Zbigniew Ziobro.

Kiedy PE debatował nad rezolucją o Unii Europejskiej jako strefie wolności dla LGBTIQ, to Ziobro prezentował projekt uchwały o sprzeciwie „wobec fałszywej tożsamości człowieka, małżeństwa i rodziny”. Wynikało z tego tekstu, że Unia prześladuje Polaków, tych przywiązanych do tradycyjnych wartości, wręcz „wywiera dyskryminującą presję”. Kilka dni później minister zaczął straszyć homoseksualnymi parami, adoptującymi dzieci. Wtóruje mu Patryk Jaki, który wyrósł na głównego ideologa tego środowiska. Jego odezwy do narodu, które publikuje na FB, to niebezpieczny bełkot.

Centralnym punktem tej narracji jest „lewactwo”. Do tego pojemnego zbioru można zaklasyfikować każdego – od przeciwników politycznych po spory odsetek naszych rodaków. „Lewactwo” ma się kojarzyć z anarchią, upadkiem wszelkich wartości, Sodomą i Gomorą, cywilizacją śmierci. Temu bezeceństwu Jaki daje odpór za pomocą narracji XV-wiecznej o Polsce-przedmurzu chrześcijaństwa, broniącej Europy przed obcymi religijnie i kulturowo ludami. Ale w XXI wieku Solidarna Polska obcego znajduje, rzecz jasna, wśród swoich.

Przypomina mi się tu wstrząsająca mowa Jacka Kuronia z jego procesu po wydarzeniach marcowych, kiedy to rozpętano nagonkę na Polaków żydowskiego pochodzenia. Mówił:

W toku śledztwa oficerowie czynili niemały wysiłek, aby znaleźć wśród moich przodków jakieś żydowskie nazwisko. Gdy nie udało im się zrobić ze mnie Żyda, chcieli bodaj uczynić ze mnie Ukraińca. Byleby móc mnie napiętnować jako obcoplemieńca.

Ten sam mechanizm stosuje Ziobro, tyle, że teraz obcoplemieńcem mają być osoby LGBT oraz wyemancypowane kobiety (choć to wcale nie oznacza, że SP pogardzi emocją antysemicką, jeśli akurat do czegoś się nada).

Strategia jest prosta: jak już wskażemy obcego, to musimy przekonać resztę wspólnoty, że ów obcy to dlań śmiertelne zagrożenie. Obcy to też użyteczna figura, by go obarczyć odpowiedzialnością za to, co akurat idzie w państwie źle – kozioł ofiarny. Walka z wrogiem mobilizuje i spaja resztę społeczeństwa, które w zamian otrzymuje poczucie, że mieści się w normie. To ważna gratyfikacja, bo konformizm, czyli podporządkowanie się zasadom, obowiązującym w danej zbiorowości, jest zwykle dominującą postawą społeczną.

Cała reszta opowieści Solidarnej Polski o tym, jak powinno wyglądać nasze państwo, da się sprowadzić do jednego słowa: skansen. Generalnie jednak najważniejsza jest wojna kulturowa. I tu, patrząc na to stygmatyzowanie środowiska LGBT przez Ziobrę, wracam do mowy Kuronia. „Były takie dni w śledztwie, kiedy chciałem uznać się za Żyda. Są bowiem sytuacje, kiedy uczciwy człowiek powinien uznać się za Żyda”. Dziś, im większa nagonka na LGBT, tym bardziej powinniśmy iść za tymi słowami.