Najdroższa rzecz w szafie: płaszcz za 1400 złotych. Na osiedlowych śmietnikach można wykopać perełki

Helena Łygas
20 lat temu polska klasa średnia w lumpeksach kupować nie chciała. Z czasem umiejętność znajdowania perełek za bezcen stała się cnotą. I być może podobny los czeka i ciuchy ze śmietnika. W obu przypadkach największą rolę odgrywa nie tyle realne obrzydzenie, co przekonanie, że tak po prostu "nie wypada".
Kiermasz rzeczy używanych (zdjęcie ilustracyjne). fot. Adam Stępień / Agencja Gazeta



Dres różowy (wypchany na kolanach), sweter męski (zmechacony). W prawicy – worek na śmieci, w lewicy zaś smycz z psem na końcu. Słowem idealna stylizacja na jedną z nielicznych dozwolonych obecnie wypraw – spacer do osiedlowego śmietnika.

W środku zwyczajowy armagedon. Przepełnione kontenery, potłuczone butelki, kolekcja pudełek po pizzy i smród psującego się jedzenia.

Mam już opuszczać przybytek szumnie nazywany "altanką", gdy kątem oka widzę coś, co nie pasuje do otoczenia. Granatowy płaszcz w popielate prążki. Jak nic wełna. Brać czy nie brać? Że tak ze śmietnika? Trochę się może rumienię, ale w końcu wymieniłam worek na płaszcz.

W domu dokonuję oględzin – niezmechacony, rozmiar mój, podszewka cała, 70 procent wełny. Na domiar płaszcz okazuje się markowy. Po kilku minutach z wyszukiwarką odkrywam, że to ciuch z kolekcji Simple sprzed trzech lat, za który polska marka liczyła sobie wówczas drobne 1400 złotych.

Trochę nie mieści mi się w głowie, że ktoś wywala niezniszczone ubranie, które z powodzeniem może sprzedać na Vinted za kilkaset złotych. Ale że wyciągnęłam płaszcz z worka pełnego ciuchów, pomyłka raczej nie wchodzi w grę. Oczywiście szybko żałuję, że nie przejrzałam reszty worka.

Później miałam usłyszeć od śmietnikarzy-weteranów, że tak właśnie łapie się żyłkę poszukiwacza skarbów. Poszukiwacz 2.0 nie szuka skrzyni pereł zakopanej gdzieś na Karaibach, ale śmietnikowych perełek. Nabiera zwyczaju rozglądania się po śmietnikach – tych własnych i tych cudzych.

Poszukiwacz 2.0.


Zjawisko nie jest oczywiście nowe, ale ubrania ze śmietnika wciąż zdają się być jednym z egzotyczniejszych typów zdobyczy. O freeganach, czyli ludziach, którzy szukają zdatnego do spożycia jedzenia na śmietnikach, żeby ograniczyć konsumpcję i marnowanie żywności, pisało w ostatnich latach większość redakcji – naTemat już w 2015 roku.

Z kolei wraz z odkryciem przez millenialsów PRL-owskiego designu, na rynku zaroiło się od firm oferujących klasyczne modele mebli, ale i osób rozglądających się po śmietnikach za oryginałami. I trudno się dziwić – reedycja fotela 366 Józefa Chirowskiego kosztuje dziś dwa i pół tysiąca złotych. Tapicerowanie starego – pięć razy mniej.

Początkowo facebookowe grupy pod egidą "Uwaga, śmieciarka jedzie" funkcjonujące dziś w dziesiątkach lokalnych odmian, służyły przede wszystkim ocalaniu pozostawianych na śmietnikach mebli.
Czytaj także: Pandemia przewietrzyła nasze szafy. Polki masowo pozbywają się swoich ciuchów na Vinted

Od lumpeksu do śmietnika


Freeganie ze swoimi śmietnikowymi skipami są jednak grupą niszową, bo i dość idealistyczną. W końcu poświęcają czas na odzyskiwanie produktów o relatywnie niskiej wartości rynkowej.

Z kolei dorwać oryginalny mebel to dziś powód do dumy. I cóż, że ze śmietnika? W końcu zyskujemy rzecz sporej wartości za bezcen, a w dodatku możemy połechtać swoje ego jacy to my szybcy, sprytni zaradni i ekologiczni.

Z ubraniami jest zupełnie inaczej. Trochę tak, jak z ciuchami z lumpa we wczesnych latach 2000, gdy zachłysnęliśmy się sieciówkami (choćby i z asortymentem najpodlejszej jakości), a "shopping" w galeriach handlowych stał się weekendową rozrywką.

Zanim umiejętność ubrania się za grosze stała się cnotą, a ubrania vintage zdobyczami, kto nie musiał, w "szmatexach" nie kupował. Podobnie jak dyskonty w pierwszych latach funkcjonowania w Polsce uchodziły za sklepy – że użyję klasistowskiego sformułowania –dla "biedoty". Nie brakowało też osób deklarujących, że ubrań "po obcych" po prostu się brzydzą.

W przypadku ciuchów ze śmietnika mamy do przekroczenia kolejny Rubikon - nie dość, że są używane, to jeszcze znalezione w miejscu, które budzi obrzydzenie.

Tyle że w obu przypadkach największą rolę odgrywa nie tyle realna odraza, co przekonanie, że przeglądać zawartości osiedlowych śmietników po prostu nie wypada - "co sąsiedzi pomyślą?", "że jestem jakąś bezdomną albo wariatką" (przyp. red. dla uczulonych na poprawności polityczną: osobą w kryzysie bezdomności lub chorującą psychicznie).

Nawet zabierając wspomniany wyżej płaszcz pomyślałam, że wstydziłabym się spotkać jego pierwszą właścicielkę. I okazuje się, że nie tylko mi myśl o pierwotnym właścicielu przyszła do głowy w pierwszej kolejności.

Hojni darczyńcy i ubodzy krewni z osiedla


Sara w posiadanie swojego pierwszego śmietnikowego łupu weszła przypadkiem. Kilka lat temu szła z synem na zakupy i zorientowała się, że nie wzięli własnych toreb. Przechodzili obok kontenera, syn wskazał na leżące obok worki i powiedział, żeby wzięli stamtąd plecak.

– Nawet gdybym sama zobaczyła plecak, to takie rozwiązanie nie przyszłoby mi do głowy. Jesteśmy uczeni, że śmieci są "fe", że "brudne i złe" i pewne kropki w głowie po prostu się nie łączą. To był różowy plecak Nike’a, właściwie bez śladów użytkowania, pewnie komuś po prostu się znudził. Wzięliśmy go na zakupy, ale w drodze powrotnej przyszło mi do głowy, że zobaczy mnie ktoś, kto go zostawił i będzie miał ze mnie bekę – opowiada Sara.

Nie wie, czy nie mija się z pierwszym właścicielem plecaka na klatce, ale wciąż go nosi. W między czasie dorobiła się też śmietnikowej kurtki narciarskiej i kilku par spodni dla syna. Ubrań dla dzieciaków można znaleźć najwięcej, bo szybko wyrastają. Jeśli ktoś nie ma komu ich oddać, lądują w altankach i wiatach śmietnikowych.

Pytam Sary, czy myślała, dlaczego początkowo wstydziła się, że spotka pierwszego właściciela plecaka.

– Może to takie poczucie, że wchodzi się w jakąś relację zależności z obcą osobą? Że ktoś jest "hojnym darczyńcą", a ty jak ten "ubogi krewny" bierzesz rzeczy, które dla niego nie są wystarczająco dobre? Tylko, że to się dzieje głównie w twojej głowie. Sama zostawiam przy śmietniku ubrania po synu, raz wyniosłam lekko obdrapaną walizkę, która szybko zniknęła. Cieszę się, że komuś służy i pewnie podobnie ma pierwszy właściciel plecaka.
Czytaj także: Odwiedziłam dwa lumpeksowe zagłębia w Warszawie i sprawdziłam, gdzie można kupić perełki z dawnych lat

Śmietnikowy swap strzeżonych osiedli


Maciek od trzech lat pracuje jako ochroniarz na jednym ze strzeżonych warszawskich osiedli. Jeśli mieszkańcy nie zabierają rzeczy pozostawionych dla sąsiadów, a zbliża się godzina przyjazdu śmieciarki, zawsze idzie zobaczyć, czy nie ma czegoś ciekawego. Nie dalej jak wczoraj znalazł komplet błękitnych i beżowych talerzy z Ikei –12 głębokich i 10 dużych. Nieobtłuczone, nieporysowane. Wziął dla młodszej siostry, która wkrótce wyprowadza się od rodziców.

Zanim zaczął pracę na osiedlu, nawet nie przyszłoby mu do głowy, że można znaleźć cokolwiek interesującego na śmietniku. Wychował się w domu jednorodzinnym, a w bloku w którym mieszka na śmietniku są same – no właśnie – śmieci.

Po kilku miesiącach pracy zauważył, że ktoś wyrzucił czajnik elektryczny. Pomyślał, że sprawdzi, czy działa, tym bardziej, że w domu gotował wodę na kuchence. Okazało się, że nic mu nie dolega, trzeba było tylko usunąć kamień. Jeśli chodzi o ubrania, zaczęło się od koleżanki z pracy, która też czasem sprawdzała śmietniki przez przyjazdem śmieciarki.

Maciek: Przyniosła czarne szpilki, nigdy nienoszone, pewnie ktoś dostał na gwiazdkę i mu się nie spodobały. Na nią były za małe, ale powiedziała, żebym zapytał mamy, jaki rozmiar nosi, bo szkoda takich ładnych butów. Na moją mamę były z kolei za duże, ale w rozmiarze mojej siostry. Mega się ucieszyła.

Ubrania co do zasady są kobiece albo dziecięce. Jasne, że mężczyźni kupują przeważnie mniej ciuchów, ale zdaniem Maćka chodzi też o to, że kobiety myślą o tym, żeby nie wrzucać nienoszonych bluzek i sukienek, tylko uprać i zostawić dla kogoś innego. Wcześniej sam wyrzucał stare ubrania do worka na śmieci. Po swoich doświadczeniach ze śmietnikowymi znaleziskami, zostawiał je uprane obok kontenera.

– Dziewczyna z którą pracuję, jest bardzo wysoka. Czasem podsuwa mi jakąś za małą na siebie sukienkę dla mamy albo siostry. Totalnie się na tym nie znam, ale raz okazało się, że ktoś wyrzucił kiecki po kilkaset złotych i to raczej takie za 800 niż za 200 złotych. Szaleństwo! – komentuje.

Praska epoka


W pandemii Magda wróciła do rodziców, ale wcześniej mieszkała na Pradze. Na studiach interesowała się modą, więc trochę zna się na tkaninach. Chyba dlatego wracając kiedyś z pracy podeszła do kontenera stojącego na środku podwórka, mimo że nie miała nic do wyrzucenia. Przyciągnęła ją faktura swetra, który tam leżał. Okazało się, że był z angory - wysokogatunkowej wełny z króliczego futra. Ciuchów było więcej.

– Wszystkie były z innej epoki, w kamienicy mieszkało zresztą sporo pań pod osiemdziesiątkę, myślę, że któraś z nich po prostu sprzątała w szafie. Oprócz jakiejś jednej poliestrowej bluzki dobre materiały, niektóre rzeczy widać, że od krawcowej. Wzięłam wszystkie te ciuchy, było tego z siedem sztuk. Nie brzydziłam się może dlatego, że od lat chodzę po lumpach. No i jestem pewna, że właścicielka byłaby szczęśliwa, że komuś podobają się jej stare ubrania – tłumaczy Magda.

Uprała ciuchy, które pachniały kurzem i lawendą, chociaż było z tym dużo roboty. Bała się wrzucić większość z nich do pralki. Ktoś tyle lat pielęgnował wełniane sweterki i spódnice, a ona miałaby je zniszczyć?

– Koniec końców i tak chciałam je wrzucić do pralki, bo okazało się, że są na mnie za szerokie. Powstrzymałam się, bo były też za krótkie. Pani do której należały, musiała być przynajmniej z 10 centymetrów niższa ode mnie. Nawet przez jakiś czas przyglądałam się mijanym staruszkom i zastanawiałam się, czy to nie ich ubrania mam w domu.

Chciała oddać ubrania koleżankom, ale cieszyły się umiarkowanym powodzeniem. Jedna wzięła czarną, plisowaną spódnicę, druga sweter z angory, ale reszta została. Gdy zaczęła się pandemia i Magda zdecydowała, że przenosi się do rodziców, sprzedała nienoszone ciuchy w sieci. Poszły i śmietnikowe znaleziska. O pochodzeniu "perełek vintage w rozmiarze 40" oczywiście się nie zająknęła.
Czytaj także: Wracają wielkie, bawełniane "majtki babci". Młode kobiety stringi mają gdzieś

Młoda wyjadaczka


– Najbardziej lubię zamknięte altanki na starych osiedlach. Wychodzisz, żeby spełnić domowy obowiązek i czasem, niczego się nie spodziewając, wracasz z "darami losu" –śmieje się Ania.

Przygodę ze śmietnikarstwem zaczęła kilka lat temu od krzesła. Stało przy śmietniku i ją zachwyciło. Zabrała je do domu, ale do niczego nie pasowało. Zaczęła szukać w sieci, ile kosztuje renowacja i zmiana tapicerki. Było drogo. Postanowiła więc odnowić je sama.

Spodobało się jej – nie chodziło nawet o efekt, ale o samą pracę manualną. Zaczęła szukać kolejnych mebli, głównie krzeseł i foteli. Po obdarowaniu połowy znajomych i rodziny, zaczęła sprzedawać renowowane przez siebie meble online. Zniknęło też zażenowanie, które towarzyszy "początkującym" grzebaczom.

– Jeśli dużo chodzisz po śmietnikach, trafiasz na niesamowite rzeczy, szukając czegoś zupełnie innego. Moja bodajże ulubiona torebka – z grubej, tłoczonej skóry – jest ze śmietnika. Mam też koszyk ze skórzanym rączkami, do którego wzdychają wszystkie znajome i przepiękną letnią sukienkę, którą ktoś powiesił na wieszaku w siatce altanki śmietnikowej. Widziałam ją już z daleka, jak w galerii handlowej – śmieje się Ania.

Niewrzucanie do kontenerów rzeczy zdatnych do użytku w większych miastach powoli staje się niepisanym zwyczajem. W przypadku ubrań proekologiczny potencjał jest podwójny. Sukienka, która się nam znudziła, ma znacznie większe szanse na znalezienie nowego właściciela niż odrapana z teflonu patelnia. W dodatku ciuch z drugiej ręki zawsze jest bardziej ekologiczny, niż zakup nowego, choćby i z najekologiczniejszej bawełny.

Niewielu współczesnych śmietnikarzy jest skłonnych nurkować w nadpsutych obierkach i skorupkach po jajkach. Zazwyczaj korzystają z tego, co inni zostawili w pobliżu altanek śmietnikowych i kontenerów. Nawet jeśli perspektywa założenia na siebie czegoś, co wyrzucił sąsiad, napawa niesmakiem, większa cyrkulacja wyprodukowanych już produktów jest równie pożyteczna, co segregacja odpadów, do której zdążyliśmy już przywyknąć.

Miejcie oczy otwarte. Skoro pranie w 60 stopniach unieszkodliwia koronawirusa, da też radę zmyć śmietnikową proweniencję spodni.


Chcesz podzielić się historią, wypowiedzieć się o tekście, albo zaproponować temat? Napisz do mnie: helena.lygas@natemat.pl

Czytaj także: Uważasz swoje perfumy za oryginalne, bo są markowe? Bzdura, wszystkie Polki pachną podobnie