“Granice są tylko w mojej głowie”. Czy najnowsza powieść Nowakowskiej też wywoła skandal?

Monika Przybysz
O liczbach mówi ostrożnie, jednak nawet biorąc pod uwagę, że nie lubi się przechwalać, liczba książek sprzedanych przez Katarzynę Nowakowską robi wrażenie. O okrągłym milionie czytelniczek marzy każdy, kto choć raz zobaczył swoje nazwisko wydrukowane na okładce książki. Albo… dwa nazwiska.
Katarzyna Nowakowska wydała nową powieść: "Femme fatale" już w księgarniach Fot. Marcin Klaban
Katarzynę Nowakowską “poznaliśmy” stosunkowo niedawno. Wcześniej jedna z najbardziej poczytnych polskich autorek romansów wydawała jako K. N. Haner. Pierwszą powieścią, pod którą podpisała się nie tylko pseudonimem był “Skandal”. Drugą, która na półkach pojawiła się kilka tygodni temu, jest jego kontynuacja: “Femme fatale”.

“I znów będzie skandal” zapowiada K. N. Haner, cytowana przewrotnie na okładce. Nowakowska, tymczasem, uchyla nam rąbka tajemnicy, jaka wiąże się z pisarskim comming outem.

Co Pani poczuła, widząc po raz pierwszy swoje nazwisko na okładce książki?


To było naprawdę wspaniałe uczucie. Rozpierała mnie duma, bo skrycie marzyłam o tym od momentu, w którym zdecydowałam, że chcę pisać i wydawać książki.

K. N. Haner jest “marką” - pod tym pseudonimem sprzedała Pani setki tysięcy egzemplarzy. Po co w ogóle ten comming out? Czy już wiadomo, że się opłacił, czy może jednak nieco Pani żałuje?

Absolutnie nie żałuję, to była bardzo dobra decyzja, która przyniosła za sobą wiele możliwości. Dzięki comming outowi mogę się bardziej rozwijać jako pisarz, pozwala mi to na pisanie dla szerszego grona odbiorców.

Jako Haner stawiam na mocny romans, często z wieloma wątkami erotycznymi. Nowakowska jest dużo bardziej subtelna, ale nadal jest w tym mnóstwo emocji i szczypta ognia, który łączy w całość Haner i Nowakowską.
Fot. materiały prasowe
Jak zareagowały czytelniczki na wieść o tym, że K. N. Haner to Katarzyna Nowakowska? Czy któraś z reakcji szczególnie utkwiła Pani w pamięci?

Przyjęły to bardzo entuzjastycznie, co pozytywnie mnie zaskoczyło, bo nie będę ukrywać, że miałam lekkie obawy. Dla nich nie był zaskoczeniem sam fakt, że Haner to Nowakowska, bo one doskonale o tym wiedziały, ja od dawna nie ukrywałam swojej tożsamości, ale zaskoczyło je to, że zdecydowałam się wydawać i jako Haner i jako Nowakowska.

Niedawno ukazała się kontynuacja powieści “Skandal”, czyli “Femme fatale”. To drugi tom, który wydała Pani pod swoim nazwiskiem. Czy podczas pisania hamowała się Pani w jakiś sposób - świadomie czy też nieświadomie - w kwestii doboru języka, wątków itp.?

Trochę, bo w głowie mam takie założenie, że Nowakowska musi pisać nieco inaczej niż Haner. Lepiej. I tak też jest. Uważam, że „Skandal” czy „Femme fatale” są bardziej dopracowane. Wczuwam się wtedy inaczej niż gdy piszę jako Haner. To brzmi dziwnie, jak rozdwojenie jaźni, ale tak naprawdę jest. (śmiech)

Julia - główna bohaterka “Skandalu” i “Femme fatale” - jak można ją scharakteryzować? Jaka czytelniczka ma szansę się z nią zaprzyjaźnić, a jaka raczej jej nie polubi?

Myślę, że każda z nas mogłaby mieć taką przyjaciółkę, bo Julia to jedna z nas. Piękna Polka, kobieta z krwi i kości, która ma swoje problemy i marzy o prawdziwej wielkiej miłości. Na pewno jest romantyczką, choć stara się to ukrywać, bo ktoś złamał jej serce. Dodatkowo ma w sobie mnóstwo empatii i pozytywnej energii. Jest odważna i pracowita. No i to taka rasowa kobieta, ma swoje rozterki oraz potrafi raz na jakiś czas tupnąć nóżką i pokazać pazur.

Co musi mieć w sobie bohaterka Pani książek, żeby czytelniczki ją polubiły? Czy ma Pani już doświadczenia z postaciami czy wątkami, które w tym konkretnym gatunku się nie sprawdzają?

Charakterystyka i schemat bohaterek romansów jest dość specyficzny, a co za tym idzie, nie zawsze główna bohaterka zyskuje od razu uznanie czytelnika.

Bardzo często jest tak, że w trakcie wydarzeń w książce nasza bohaterka podejmuje irracjonalne decyzje, jest irytująca, ale to celowy zabieg, bo gdy w grę wchodzą uczucia, emocje, napięcie między bohaterami, to trudno zachować zdrowy rozsądek. Z czasem jednak bohaterka przechodzi przemianę, dojrzewa, co pozwala, by czytelniczki spojrzały na nią nieco inaczej.

Ja już się nauczyłam i mniej więcej wiem, jak wyważyć tę irracjonalność, a gdzie zacząć przemianę. Choć wiadomo, każda z nas ma inny gust i nie da się stworzyć bohatera, którego będą lubili wszyscy.

Pisze Pani erotyki - dlaczego akurat taki gatunek?

Nie lubię tego określenia – erotyki, wolę, gdy kategoryzuje się moje powieści jako romanse, choć są tam sceny miłosne, czasami szczegółowe, ale wydaje mi się, że daleko im do takich typowych erotyków.

A dlaczego akurat taki gatunek? Sama go lubię, jako czytelnik. Piszę to, co sama chciałabym przeczytać. Moja przygoda z pisaniem zaczęła się od czytania romansów, czyli słynnego na cały świat Greya. Wciągnęłam się w tę historię, a potem sięgnęłam po kolejne powieści tego typu i tak jakoś poszło (śmiech).
Fot. materiały prasowe
Czy o seksie pisze się trudno? Jak zdefiniowałby Pani granicę pomiędzy erotyzmem i wulgarnością? Czy łatwo ją przekroczyć?

Mnie nie sprawia to trudności. Z każdą kolejną książką mam coraz większą świadomość odpowiedzialności za słowo pisane. Dlatego stawiam te granice twardo, czasami dotykam „butem” tej linii jeżeli dana historia tego wymaga, ale nie przekraczam jej. Podkreślę jednak, że to są moje granice, w mojej głowie. I każdy czytelnik odbierze to inaczej.

Czy trudno było znaleźć swoje miejsce na tej półce? Jaki etap kariery zawodowej uważa Pani za najtrudniejszy?

Początek był najtrudniejszy – tak mi się wydaje. Choć z perspektywy czasu myślę, że wtedy wcale nie było aż tak trudno, po prostu trzeba było cierpliwie czekać aż jakiś wydawca zechce mnie wydać.

A jak już się znalazł wydawca, to z kolei trzeba się było samemu promować, bo gdy nie masz znanego nazwiska, to żaden wydawca nie zainwestuje w porządną promocję. Ten etap jednak nauczył mnie bardzo wiele i dzięki temu mam poczucie, że na swój sukces zapracowałam sama, że nikt niczego nie dał mi na tacy, że bez znajomości w branży pięłam się w górę. To bezcenne.

Sukces “50 twarzy Grey’a” był fenomenem na skalę światową. Jak duży był jego wpływ w Polsce? Jak bardzo otworzył nas na literaturę erotyczną? Czy potrafimy rozmawiać o niej swobodnie czy jeszcze, mimo wszystko, mamy zahamowania?

W Polsce od tamtego czasu zaczął się ogromny boom na romanse. Na ich czytanie i pisanie. Sama uległam tej „modzie”. Widzę też zmianę, czytelniczki coraz śmielej i chętniej rozmawiają o seksie, wymieniają się opiniami, polecają sobie książki, co jest naprawdę fajne.

Osobiście prowadzę wiele forów, gdzie mogę to na co dzień obserwować. I proszę mi uwierzyć, na tych grupach czasami nie ma zahamowań, ale w pozytywnym znaczeniu tego słowa. Potrafimy się z tego śmiać, żartować, wybierać książkowych mężów, szukać pierwowzorów bohaterów wśród aktorów, celebrytów, modeli.

W jakim nakładzie średnio sprzedają się Pani książki? Czy to pozwala utrzymywać się z pisania?

Tego nie mogę tak szczegółowo zdradzić, ale już za chwilę powinnam przekroczyć milion sprzedanych egzemplarzy. To dla mnie naprawdę imponujący wynik, bo nawet w najśmielszych snach nie wyobrażałam sobie, że może się coś takiego wydarzyć.

Artykuł powstał we współpracy z Burda Media Polska.