"Mamo, czy ja umrę?". Poruszający list matki 13-latki, która ma przed sobą 12 miesięcy życia

List czytelniczki
"Nocami wbita w ścianę toalety wyję z niemocy, bólu i strachu. Tyle pytań mnoży się w ciągu sekundy. Dlaczego to spotkało tak dobre dziecko?" – pisze w liście do redakcji mama 13-letniej Aurelii, dziewczynki u której lekarze zdiagnozowali nieoperacyjnego guza mózgu. Jest jednak nadzieja – eksperymentalna terapia w USA. Do 5 maja rodzice dziecka muszą zebrać prawie 2 mln złotych.
Rodzice Aurelii mają niewiele czasu, aby zebrać ogromną sumę pieniędzy. Fot. archiwum prywatne
Umieram każdego dnia, każdej nocy. Od 6 lutego 2021 r., czyli od dnia diagnozy, przestałam czuć cokolwiek poza rozpaczą. Od lekarzy usłyszałam: "Pani córka ma guza pnia mózgu. Na to nie ma leku. 12 miesięcy życia w najlepszej sytuacji".

Przewróciłam się. Nie mogłam wykrztusić z siebie słowa, ani płakać. Żyję w szpitalnej sali jedynie po to, aby wstać do mojej chorej córeczki, która ma 13 lat. Ubieram maskę, udaję przy niej, że wszystko będzie dobrze, choroba minie, a my wrócimy do domu.

Tylko Ona się dla mnie liczy: jej dotyk, zapach, głos. Nocami wbita w ścianę toalety wyję z niemocy, bólu i strachu. Tyle pytań mnoży się w ciągu sekundy. Dlaczego to spotkało tak dobre dziecko? Inni rodzice słyszą, że jest choćby 10 proc. nadziei. A dla nas nic. Radioterapia, to jedyne co oferuje w Polsce medycyna. Wciąż nie ma skutecznego leku na glejaka.


Tu możesz wesprzeć Aurelię – link do zbiórki na Siepomaga.pl

Przytuliłam moją córeczkę i powiedziałam, że ma guza, trzeba walczyć i wszystko się uda. Aurelka wtuliła się we mnie i odpowiedziała, że dobrze. Ufa mi. Nie ma dla rodzica nic gorszego i okrutniejszego od patrzenia na cierpienie własnego dziecka. Dziecka niewinnego, dobrego, szlachetnego i bardzo skromnego.

Najtrudniejsze są pytania, po których nie mam siły myśleć, mówić, ból dusi: "Mamusiu, jak umrę to nie zapomnisz o mnie? Będziesz o mnie zawsze pamiętała? Czy ja umrę? Ten guzek lubi zabierać dzieci?".
Fot. archiwum prywatne
Z córką jesteśmy połączone niewypowiedzianą więzią. Rozumiemy się bez słów. Zawsze przeżywałyśmy wszystko razem. Ja trzy tygodnie przed diagnozą Aurelki dowiedziałam się, że sama mam nowotwór. Obie chorujemy. Ale moja choroba jest w cieniu choroby córeczki. Nie jest tak niebezpiecznym przeciwnikiem.

Gdy wszystko w naszym życiu się zapadło, pojawiło się światełko nadziei. W Stanach Zjednoczonych. Profesor Stergios Zacharoulis, neuroonkolog, wybitny specjalista w zakresie leczenia glejaków pnia mózgu i guzów centralnego układu nerwowego z New Presbiterian Hospital w Nowym Jorku, wstępnie zakwalifikował Aurelię na badanie eksperymentalne, w trakcie którego substancja niszcząca guza zostanie bezpośrednio podana do niego. W Polsce leczenie Aurelki kończy się na radioterapii.

A jednak droga do USA jest dla nas wciąż nieosiągalna. Do 5 maja mamy wpłacić 400 tys. dolarów. Jak to zrobić? NFZ nie refunduje takiego leczenia, a nasz wysłany list pozostał bez odpowiedzi. Prosimy o pomoc i wsparcie przez fundacje "Zobacz mnie", "Siepomaga". Wpłaty rosną powoli, czas jest naszym wrogiem.

Jak mam opowiadać o cierpieniu, by inni usłyszeli, zobaczyli? Jak się w ogóle nad tym zastanawiać, gdy człowiek jest u kresu wytrzymałości?

Za szpitalnym oknem świeci kwietniowe słońce. Przemyka łagodnie do naszego pokoju. Przytulam się do mojej córeczki i swój strach łagodzę jej uśmiechem. Jest po 22 radioterapii, przed nią jeszcze 8. I choć lekarze robią co mogą, by jej pomóc, w przypadku tej choroby – guza pnia mózgu – w Polsce nie mogą nic więcej.

Sercem matki proszę o pomoc w ratowaniu mojego jedynego dziecka. Najdrobniejsza wpłata to największy dar wsparcia na uratowanie życia Aurelki. Za wszelaką okazaną pomoc dziękujemy z serca.
Czytaj także: Tajemnicza i podstępna choroba ludzi młodych. Tak wygląda leczenie pacjentów z SM w Polsce

Koniec “odysei diagnostycznej”? Lekarze dyskutują o Narodowym Planie dla Chorób Rzadkich