Nie wierz w to, co widzisz na Instagramie. "Podróbki sławy" to dokument o zakłamaniu influencerów

Ola Gersz
Z influencerów często się śmiejemy, chociaż nie do końca wiemy, co się za nimi kryje. Rąbka tajemnicy uchyla film dokumentalny "Podróbki sławy". Co odkrywa? Armię botów i fałszywe sesje zdjęciowe, ale również ciężką pracę, stres i stany lękowe. Mimo że "Fake Famous" nie jest tak odkrywczy, jak chciałby być i nie do końca udaje mu się dotknąć całego zjawiska, eksperyment społeczny HBO jest naprawdę intrygujący.
"Podróbki sławy" pokazują kulisy instagramowej działalności influencerów Fot. HBO
"Fake Famous" otwierają ujęcia osób pozujących na tle różowej ściany butiku Paula Smitha w Los Angeles. Ta ściana to obecnie jedna z najpopularniejszych atrakcji turystycznych w Mieście Aniołów. Co jest w niej tak przyciągającego, że specjalnie dla niej przyjeżdżają ludzie z całego świata? Dobrze wychodzi na zdjęciach i jest idealnym tłem do postów influencerów na Instagramie.


Ale kim właściwie ten mityczny influencer jest? Odpowiedzi na to pytanie jest kilka. "Na wpół celebryta, na wpół przedsiębiorca", "ktoś, kto ma wiele obserwatorów na jednej z platform", "każdy, kto ma duży zasięg (prawdziwy lub nie) i może promować siebie lub inne marki", "ktoś, kto prezentuje styl życia, który ludzie chcą naśladować" – wymieniają "gadające głowy" w filmie dokumentalnym "Podróbki sławy".

Słowo "influencer" podobnie jak celebryta, kojarzy się jednak dziś głównie negatywnie. Dlaczego? "Ludzie kojarzą influencerów z blogerami lub modelkami bez kontraktów" – zauważa jedna z ekspertek, a na ekranie pojawia się instagramerka, która chodzi po salonie jak po wybiegu, a między jej nogami plącze się kot. "Postrzegamy influencera jako osobę niezatrudnioną i pozbawioną poczucia celu" – dodaje inny specjalista od social mediów.

Tyle teorii, ale jak ten cały "influencing" wygląda w praktyce? To próbuje nam pokazać scenarzysta i reżyser "Podróbek sławy" Nick Bilton, dziennikarz i korespondent "Vanity Fair". Serwuje nam więc niecodzienny eksperyment społeczny – postanawia zrobić z trzech osób instagramowych influencerów.

Jak zostać influencerem

Bilton wraz z rzeszą ekspertów wybiera na castingu trzy osoby, które będą swoistymi królikami doświadczalnymi. Każdy z nich ma startową, stosunkową niewielką liczbę followersów na Instagramie. Czy uda się z nich zrobić influencerów dostającym za darmo produkty od znanych marek, jeżdżących na darmowe wakacje i zarabiających na współpracy z firmami?

Sprawdzi to troje młodych mieszkańców Los Angeles: wszyscy przyjechali do Miasta Aniołów z nadzieją na lepsze życie. Sympatyczna Dominique marzy o karierze aktorskiej, a w przewie między chodzeniem na castingi i grą w filmach krótkometrażowych pracuje w sklepie odzieżowym. Pewny siebie Chris jest ambitnym projektantem mody i chce wypromować swoją markę. Z kolei skromny Wylie chce zaistnieć w środowisku LGBT w Los Angeles, ale na razie jest "chłopcem na posyłki" agenta nieruchomości.

Wszyscy troje na castingowe pytanie: "czy chcesz być sławny" odpowiedzieli twierdząco. Chris twierdzi, że na tę sławę po prostu zasługuje, Wylie nie do końca wie, czym ona w wydaniu Instagrama jest, ale uznał, że "skoro każdy jej pragnie, to czemu mam być gorszy?". Żadne z nich nie wie jednak ich czeka.
Fot. HBO
Nick Bilton idzie na całość: kupuje dla każdego bohaterów tysiące botów, lajków i komentarzy. "Podróbki sławy" mówią wprost: boty, czyli fałszywe konta w mediach społecznościowych (o których wszyscy usłyszeliśmy podczas wyborów prezydenckich w USA w 2016 roku), to chleb powszedni influencerów, a kupują je nawet ci z najwyższej półki, jak Kim Kardashian.

Skoro wszyscy wiedzą, że kupowanie sobie obserwatorów to powszechna praktyka, to dlaczego nikt z tym nic nie robi? Bilton odpowiada: z powodu pieniędzy. Technologiczne giganty i ich inwestorzy na Wall Street zarabiają na swoich użytkownikach, nawet tych fałszywych – ich liczba przekłada się na zyski, a te są gigantyczne. Nic dziwnego, że wolą przymknąć na boty oko.

Boty muszą mieć jednak coś do roboty, więc Dominique, Chris i Wylie biorą udział w sesjach zdjęciowych w luksusowych hotelach, basenach, czy prywatnych samolotach. Tyle że... to wszystko fejk. Każda sesja w "Fake Famous" to istne "zrób to sam" – SPA imituje dziecięcy basenik, okno samolotu – deska klozetowa, a szampana – sok jabłkowy. Ba, w LA istnieje nawet atrapa prywatnego odrzutowca, którą można wynająć, z czego – sądząc po zajętych terminach – skrzętnie korzysta wiele osób.

Influencer = słup reklamowy?

Mimo że Bilton wydaje się tym zadziwiony, to nie ma raczej zaskoczenia, że ta strategia działa. Bohaterowie "Podróbek sławy" szybko zostają zauważeni przez marki i firmy, mimo że ich zasięgi, liczba followersów i polubienia są całkowicie nieprawdziwe. Zaczynają dostawać darmowe prezenty, oferty współpracy, propozycje ćwiczeń w ekskluzywnych siłowniach.

Reżyser "Podróbek sławy" próbuje udowodnić widzom, że bycie influencerem jest jednym wielkim fałszerstwem, a ich misją jest "sprawienie, by ludzi czyli się gorzej". I podczas gdy armia botów i fejkowe sesje zdjęciowe to udowadniają, nietrudno mieć wrażenie, że Bolton zabrał się za całe przedsięwzięcie w zły sposób.
Fot. HBO
Jak podkreślają eksperci w filmie dokumentalnym HBO, istnieją różni rodzaje influencerów: modowi, wnętrzarscy, wellness, fitness, książkowi, urodowi, lista jest długa. Nie każdy influencer to ktoś, kto jedynie reklamuje wszystko, co wpadnie mu w ręce i nie ma ani szczególnego celu, ani zainteresowań. Każdy z nas zapewne obserwuje kogoś z dużymi zasięgami, kogo faktycznie lubi i ceni.

Tymczasem Bilton próbuje zrobić z Dominique, Chrisa i Wyliego właśnie ten, najmniej poważany przez ludzi z zewnątrz, typ influencerów. Nie bierze pod uwagę ich osobowości czy pasji. Każdemu z nich są robione podobne, generyczne zdjęcia, a Dominique, która odnosi największy sukces – na co może mieć wpływ jej płeć, czego jednak "Fake Famous nie porusza – reklamuje wszystko, co się da: blender, kapcie, proteinowe batoniki i wibrator CBD.

Okazuje się, że nie każdemu to pasuje. Bez zdradzania konkluzji dokumentu HBO, życie influencera – słupa reklamowego nie odpowiada, chociażby Chrisowi, który nazywa to wszystko cyrkiem. – Chcę, żeby ludzie lubili mnie za to, kim jestem. Wolę mieć 100 prawdziwych obserwatorów, niż tysiąc sztucznych – mówi szczerze. Z kolei boty i presja skutkują u Wyliego nerwicą i lękami.

Influencerska harówka

Podczas gdy "Podróbki sławy" ukazują prawdę, która kryje się za częścią influencerów na Instagramie (i na TikToku, ale ten w dokumencie jest całkowicie pomijany), to pokazują również coś, co dla wielu z nas wcale nie jest oczywiste. Ba, możemy się nawet z tego z niedowierzaniem śmiać, ale takie są realia: influencerzy faktycznie ciężko pracują.
Fot. HBO
W "Podróbkach sławy" widzimy to na własne oczy. Jedna sesja zdjęciowa, która może trwać godzinami i wymaga kilku stylizacji, starczy tylko na kilka, kilkanaście zdjęć. Cały proces trzeba powtórzyć za kilka dni, nie mówiąc już o tym, że trzeba być online praktycznie bez przerwy. Relacje InstaStories, posty, odpowiedzi na komentarze – obserwatorzy chcą widzieć swoich ulubieńców cały czas.

Influencer, który nie ma własnego asystenta, musi również mieć głowę na karku i być swoim własnym menadżerem. Dzwonienie i pisanie do firm z propozycją współpracy, nieustanne zbieranie kontaktów, ekskluzywne, reklamowe wycieczki, które okazują się być ciężką harówką – to wcale nie wydaje się ani kuszące, ani zabawne. Ale wyboru nie ma, bo na tym influencerzy zarabiają.
Czytaj także: Nie jesteś sam! 7 kont na Instagramie, które pomogą ci dbać o swoje zdrowie psychiczne
Dlaczego jednak tyle młodych ludzi się na to decyduje? Bilton koncentruje się na pragnieniu sławy i luksusowego życia, jednak pomija jedną istotną kwestię: ekonomiczną. Prawda jest bowiem taka, że we współczesnym świecie, a szczególnie w dobie kryzysu, bycie influencerem wydaje się nie tyle finansowo intratne, ile bezpieczne i stabilne.

– Jeśli płacono by mi tyle pieniędzy, żebym nie musiała pracować, robiłabym to cały czas – mówi Dominique po jednej z morderczych sesji zdjęciowych. I czy tak trudno jej się dziwić, jeśli alternatywą i jej, i jej rówieśników są często słabe płatne prace w barach fast food albo odzieżowych sieciówkach lub – jak w jej przypadku – rozbierane sceny w niskobudżetowych filmach?