Na plakacie "Stanu zagrożenia" roi się od nagród. Tylko jest z nimi pewien problem

Bartosz Świderski
"Stan zagrożenia" w reżyserii Ewy Stankiewicz to dokument o Smoleńsku, który widzowie mogli obejrzeć w niedzielę na antenie TVP. Ten film pokazano z wielką pompą, choć jego premierę przekładano wiele razy. Co ciekawe, plakat dzieła polskiej reżyserki oraz spot reklamowy obfitują w liczne nagrody, wyróżnienia, a także emblematy festiwali filmowych. Jak się okazuje, udział w jednej z uroczystości wymagał po prostu… wpisowego.
Film "Stan zagrożenia" reklamowany jest jako produkcja uznana na wielu zagranicznych festiwalach. Fot. Franciszek Mazur / Agencja Gazeta; facebook.com/Ewa.Elzbieta.Stankiewicz
Dokument Ewy Stankiewicz doczekał się swojej premiery dopiero 11 lat po katastrofie smoleńskiej. Wcześniej jego emisja była wielokrotnie przekładana, na co żaliła się sama reżyserka.

Film "dokumentalny" skupia się na kwestiach szybko pojawiającej się mgły i domniemanych wybuchów. Po premierze "Stanu zagrożenia", który miał ujawnić "prawdę w kwestii katastrofy smoleńskiej" największą burzę wywołały zdjęcia Ewy Kopacz. Bardziej interesujący od samego dokumentu jest plakat produkcji, na którym znalazło się kilkanaście emblematów zagranicznych festiwali filmowych. Wyglądają one na prestiżowe, ale to tylko złudzenie. Jak podaje Wp.pl, aby dostać się na Cannes World Film Festival wystarczy zapłacić 50 euro wpisowego.


Jakby tego było mało, "Stan zagrożenia" na większości z wymienionych na plakacie festiwali figuruje jako finalista konkursu w danej kategorii. Pozycje takie jak New Cinema Lisbon Monthly Film Festival to zaś festiwale, które nagradzają zgłaszane tam filmy... co miesiąc.

Przypomnijmy, że Żaneta Gotowalska postanowiła obejrzeć "Stan zagrożenia" i poddać go ocenie. "Kiedy w filmie widziałam czarne worki, do których wkładane były zwłoki ofiar katastrofy smoleńskiej i kiedy obserwowałam prosektorium, trumny i pamiątki, które zostały po 96 osobach 10 kwietnia 2010 roku, nie mogłam pozbyć się jednej emocji: ogromnego żalu" – napisała dziennikarka naTemat.

"To rozdrapywanie ran od ponad dekady sprowadza się do braku szacunku dla ofiar i ich rodzin. Nie mówi się o tym, kim byli ci ludzie, którzy zginęli, po co polecieli do Smoleńska w 2010, jak można upamiętnić ich życie i uczcić godnie ich odejście. Energię pożytkuje się za to na próby wykorzystywania ich do rozgrywek politycznych. Ich oraz ich bliskich" – czytamy w tekście Gotowalskiej.
Czytaj także: Obejrzałam film "Stan zagrożenia". Ewa Kopacz nowym "wesołym Tuskiem"