Obejrzałam film "Stan zagrożenia". Ewa Kopacz nowym "wesołym Tuskiem"
Żaneta Gotowalska
19 kwietnia 2021, 08:12·12 minut czytania
Publikacja artykułu: 19 kwietnia 2021, 08:12
Ewa Stankiewicz się doczekała. Jej film "Stan zagrożenia", który czekał na emisję od roku i był kilka razy przekładany, w końcu znalazł swój czas emisji. Czy po 11 latach od katastrofy smoleńskiej po obejrzeniu filmu dowiadujemy się czegoś nowego?
Reklama.
"Do 6 razy sztuka. Film czeka rok. Jak widać o Smoleńsku im później tym lepiej" - napisała przed premierą "Stanu zagrożenia” Ewa Stankiewicz na Twitterze. I doczekała się. Film w końcu znalazł swój moment w TVP, ukazał się.
Obejrzałam to czekające na swój czas dzieło i po emisji mam dwa huczące w głowie pytania. Pierwsze: dlaczego po 11 latach nie jesteśmy w stanie uszanować straty tak wielu osób, które muszą żyć w cieniu politycznego rozgrywania katastrofy smoleńskiej? I drugie: skoro są dowody na to, że to nie była katastrofa, a zamach, dlaczego powstają tylko kolejne filmy, rzucane są tezy, a nie są podejmowane żadne kroki, by tę sprawę doprowadzić do końca?
Ale po kolei.
Film "Stan zagrożenia" zaczyna się od ujęć z kamer przemysłowych – samolot na płycie lotniska, zbierający się pasażerowie. Ci z prawa i z lewa, przedstawiciele Kościoła i wojska. Potem widzimy miejsce katastrofy smoleńskiej, kilka godzin po wypadku.
Film oparty jest – jak mówi jedna z początkowych plansz – na dokumentach Naczelnej Prokuratury Wojskowej oraz Raporcie Technicznym Podkomisji do Ponownego Zbadania Wypadku Lotniczego.
Podważenie ustaleń komisji
W filmie Ewy Stankiewicz na początku mamy to, co już wiemy. Czyli podważanie ustaleń rosyjskiej komisji w sprawie katastrofy, które przedstawiała m.in. gen. lotn. Tatiana Anodina. Jest też krytyka komisji Jerzego Millera.
"To, co przyszło z Rosji jest to według dotychczasowych badań po prostu zbiór absolutnych fałszerstw" - mówi w filmie prof. Piotr Witakowski, naukowiec i twórca Konferencji Smoleńskich.
Lech Kaczyński a Rosja
Czas na to, co już wielokrotnie było poruszane, czyli to, że Lech Kaczyński był zagrożeniem dla Rosjan. Przypominana jest jego wizyta w Gruzji, stanowcze podejście do nawiązywania relacji polsko-rosyjskich. "Lech Kaczyński przeszkodził skutecznie Władimirowi Putinowi w jego imperialnych planach" - mówi prof. Andrzej Nowak, historyk, sowietolog, Uniwersytet Jagielloński, Instytut Historii PAN.
Do tego tło rysowane przez Jurija Felsztyńskiego, rosyjskiego ekspera ds. rządów Władimira Putina, autora książki "Korporacja zabójców". "Oni (Rosjanie) zabijają w trzech przypadkach. Po pierwsze, kiedy osoba popełnia akt zdrady. Jak na przykład sprawa Litwinienki czy Skripala. Zabijają również, kiedy ludzie walczą o władzę. To jest przypadek Borysa Niemcowa. No i oczywiście zabijają, kiedy w grę wchodzą duże pieniądze” - mówi w filmie Stankiewicz.
Ładunek wybuchowy wmontowany w samolot
Jest i wybuch, czyli kolejny fakt, który wielokrotnie został już przedstawiany. Tym razem padają jednak nieco większe niż zwykle konkrety.
"Z pirotechnikami żeśmy analizowali, w którym momencie i miejscu mógł być ten materiał wybuchowy gdziekolwiek podłożony. Musiał być podłożony w takim miejscu, w którym nie zwracałby na siebie uwagi, wkomponowany w jakąś część samolotu, która stanowiła integralną część samolotu" - mówi płk Andrzej Pawlikowski, były szef Biura Ochrony Rządu.
Kiedy miałoby to się stać? W filmie pada teza, że podczas remontu samolotu. Na dowód przytoczone są choćby fragmenty przesłuchania świadka Grzegorza Bąkały, ppłk. Departamentu Zaopatrywania Sił Zbrojnych MON w Warszawie z dnia 9.08.2010 roku.
"W 2009 r. jako sekretarz komisji uczestniczyłem w postępowaniu o udzielenie zamówienia publicznego dotyczącego wykonania remontu głównego dwóch samolotów Tu-154M znajdujących się na wyposażeniu JW2139 Warszawa. Przewodniczącym Komisji realizującej to postępowanie był pan Tomasz Bańka. (…)Zostały złożone trzy oferty. Jedna przez BUMAR Sp. z o.o., druga przez METALEXPORT-S oraz trzecia przez Konsorcjum MAW Telecom International S.A. oraz Polit-Electronik. Dwie pierwsze oferty nie spełniały warunków przetargu i nie zostały przyjęte. Została przyjęta oferta trzecia, co do której postępowanie było kontynuowane" - słyszymy w materiale.
I dalej, kolejne – według autorki – dowody, czyli protokół przesłuchania świadka Jacka Piechowskiego, mechanika lotniczego 10.09.2010. "Podczas mojej obecności odczepione zostały od tego samolotu oba skrzydła, golenie główne i przednia goleń podwozia. W zasadzie samolot został rozebrany do tego stopnia, że pozostał sam kadłub. Z samolotu zdjęta została także farba. Zdemontowane klapy, sloty, szyby w oknach pilotów. I okrągłe szyby boczne przeznaczone dla pasażerów. Wiem, że silniki główne zostały wywiezione gdzieś pod Moskwę do zakładu, gdzie miał być przeprowadzony ich remont" - wybrzmiewa w filmie.
Jak słyszymy w materiale, co było również poruszane w jednej interpelacji poselskiej (Tomasza Kaczmarka z 6 lutego 2013 roku), firmę Aviakor kontroluje Oleg Deripaska, oligarcha zaprzyjaźniony z – nikim innym jak - Władimirem Putinem i związanym z rosyjskimi służbami specjalnymi.
Samolot wraca do kraju po remoncie 23.12.2009 roku. "Ktoś mógł współpracować ze służbami naszymi, z BOR. Jeżeli to był ładunek wybuchowy" - dodaje płpk Grudziński.
Wina Tuska
Długo trzeba było czekać, ale w filmie pojawił się stały wątek przy mówieniu o katastrofie smoleńskiej, czyli Donald Tusk. Tak o sprawie mówi Jacek Sasin, z-ca szefa Kancelarii Prezydenta Lecha Kaczyńskiego (2010): "Tusk na to poszedł. Zaczął realizować scenariusz dwóch wizyt rozpisany w Moskwie".
Wtóruje mu Jakub Opara, z-ca Dyrektora Gabinetu Prezydenta Lecha Kaczyńskiego (2010). "Wizyta premiera Tuska w Katyniu będzie traktowana jako oficjalna, natomiast wizyta prezydenta Lecha Kaczyńskiego będzie traktowana jako prywatna" - mówi w filmie.
Mgła i wybuch. A nawet trzy wybuchy
Jest i wielokrotnie przywoływana mgła, której "szybkość pojawienia się zadziwia" oraz opinia, że "wybuch paliwa wygląda zupełnie inaczej".
Na dowód przywoływane są protokoły przesłuchania świadków. Anety Małgorzaty Żulińskiej, stewardesy JAK-40, która mówi: "Wydaje mi się, że słyszałam na pewno dwie eksplozje występujące bezpośrednio po sobie". Świadka Remigiusza Musia, technika pokładowego JAK-40, który stwierdza, że słyszał "trzy detonacje, dźwięk zatrzymującego się silnika i cisza”. Oraz świadka Artura Wosztyla, dowódcy załogi JAK-40, który zeznaje, że "po dodaniu obrotów po upływie kilku sekund" usłyszał "głośne trzaski, huki i detonacje”. "Dla mnie były to przerażające dźwięki, których mam nadzieję nigdy więcej w życiu nie usłyszę” - podkreśla, co widnieje w protokole jego przesłuchania.
Pojawia się również wątek "dwóch, trzech osób, które przeżyły i zostały przewiezione do szpitala".
"Musiała być (akcja ratownicza)" - ocenia Jakub Opara, z-ca Dyrektora Gabinetu Prezydenta Lecha Kaczyńskiego (2010).
Uśmiechnięty Donald Tusk, zadowolona Ewa Kopacz
Wydaje się, że główną zmianą, jaka będzie miała miejsce w smoleńskiej narracji po filmie Ewy Stankiewicz "Stan zagrożenia" będzie... zadowolona Ewa Kopacz, która na ujawnionym w filmie zdjęciu pije kawę w prosektorium.
Tak jak przez lata królowało w tym kontekście zdjęcie Donalda Tuska zbijającego "żółwika" z Władimirem Putinem (również pokazane w filmie Stankiewicz), tak teraz podchwycone zostało już zdjęcie ówczesnej minister zdrowia. "Pokazane zdjęcia Ewy Kopacz z rosyjskiego prosektorium. Ten wydzierany układał do trumien ciała Polaków” - pisze Paweł Rybicki.
Wtórują mu inni komentujący na Twitterze, którzy nie przebierają w słowach. "Uśmiechnięta Ewa Kopacz z kubkiem przy zwłokach w prosektorium w Rosji... Znamienne”, "Kopaczowa z uśmiechem fotografowała się w prosektorium z Ruskimi ? To fra*ca jedna”, "Nie mogę. Menda Kopaczowa uśmiechnięta na zdjęciu z bolszewikiem. To dyskwalifikuje ją nawet nie jako polityka, ale jako człowieka” - to tylko niektóre z komentarzy, które pojawiły się dosłownie kilka chwil po premierze filmu. Pokazuje to, jaka jest wartość filmu jako takiego (tylko to przykuło uwagę oglądających?) oraz to, w jakim kierunku pójdzie komentowanie sytuacji w prawicowych mediach.
A już tak się dzieje, bo Rafał Bochenek (PiS) pisze tak: "Wtedy, kiedy wszyscy byliśmy pogrążeni w smutku, rozbici, a dzień 10.04.2010 zostanie zapamiętany jako jeden z najtragiczniejszych w historii RP, ówczesny rząd tak "walczył" w Rosji o godność naszych Rodaków... totalny upadek i degrengolada. Brak słów".
Praca komisji
"Po obejrzeniu Stanu Zagrożenia wiadomo, że każdy, kto sprowadzał prace komisji Antoniego Macierewicza do parówek i puszek coli, to idiota albo agent" - pisze na Twitterze Kamil Bortniczuk.
W filmie pokazano analizę tysięcy zdjęć, prowadzono prace nad komputerowym modelem samolotu, powoływano ekspertów. Jednak wszystko zdaje się być przygotowywane pod z góry ustaloną tezę – był zamach, bo inaczej być nie mogło.
Do tej pory, w przekazie publicznym, widzieliśmy jedynie żenujące eksperymenty ze wspomnianymi parówkami czy puszkami po napojach. Dlatego tym bardziej potrzebny jest audyt prac komisji Antoniego Macierewicza. — Ta podkomisja to sposób na kolejne drenowanie państwa z pieniędzy publicznych. Nic z tego dobrego nie wynika, w ogóle nie powinna funkcjonować, a w szczególności jako superodpłatna działalność, która nie robi nic. Po prostu uważam, że ta komisja nie powinna funkcjonować. Ciekawe, co do tej pory zrobiła i za jakie pieniądze. Poseł Maciej Lasek regularnie bada tę sprawę, podobnie jak senator Krzysztof Brejza. Zadają pytania, a wystarczy zebrać te odpowiedzi, by wiedzieć, że to wszystko po prostu nie działa — przekonywała Barbara Nowacka.
Żal mi Jarosława Kaczyńskiego
Kiedy w filmie widziałam czarne worki, do których wkładane były zwłoki ofiar katastrofy smoleńskiej i kiedy obserwowałam prosektorium, trumny i pamiątki, które zostały po 96 osobach 10 kwietnia 2010 roku, nie mogłam pozbyć się jednej emocji: ogromnego żalu. Żalu, który dogłębnie musi odczuwać każda osoba, która przed 11 laty straciła kogoś w Smoleńsku.
To rozdrapywanie ran od ponad dekady sprowadza się do braku szacunku dla ofiar i ich rodzin. Nie mówi się o tym, kim byli ci ludzie, którzy zginęli, po co polecieli do Smoleńska w 2010, jak można upamiętnić ich życie i uczcić godnie ich odejście. Energię pożytkuje się za to na próby wykorzystywania ich do rozgrywek politycznych. Ich oraz ich bliskich.
W filmie ukazany jest moment, kiedy Jarosław Kaczyński jest w autokarze, na miejscu katastrofy. Jego twarz jest skrzywiona cierpieniem, bólem po stracie brata bliźniaka. A dziś, mimo 11 lat od tego tragicznego momentu, widzimy, że nadal nie przeżył żałoby. Dziś – choćby dzięki temu, co robi Antoni Macierewicz - cały czas "dąży do prawdy” i obciążony jest ogromnym żalem, który stał się dla niego elementem walki politycznej. Człowiek, który jest w takim stanie emocjonalnym po stracie, od ponad dekady, powinien otrzymać pomoc specjalisty. Mam nadzieję, że w końcu znajdzie się w jego otoczeniu ktoś, kto mu w przerobieniu żałoby pomoże. A nie, że po tym i innych filmach, które zapewne jeszcze będą się ukazywać, będzie karmił się cierpieniem i rozdrapywał rany.
W 2010 roku Polacy zdawali się być zjednoczeni. Na chwilę, jak to bywało w historii, choćby podczas sojuszu kibiców Wisły i Cracovii po śmierci papieża Jana Pawła II. Po 11 latach od tej narodowej tragedii jesteśmy podzieleni. Jedni uważają, że w Smoleńsku był zamach, inni, że to zwykła katastrofa lotnicza, a jeszcze inni traktują to wydarzenie jako powód do kpin i żartów.
Po ponad dekadzie i kolejnym filmie, tym razem "Stanie zagrożenia” Ewy Stankiewicz, powinien wybrzmieć apel: jeśli ktokolwiek posiada jakiekolwiek dowody na to, że 10 kwietnia 2010 nie doszło do katastrofy lotniczej, a do zamachu, powinien podjąć odpowiednie kroki, by tę sprawę wyjaśnić. Ale tym powinny zająć się służby, nie ta czy inna komisja lub ten czy inny publicysta.
Jeśli nie ma takich dowodów, powinno się zamilknąć. Ciszej nad tą trumną. Bliscy ofiar i przyszłe pokolenia Polaków na to zasługują.
płpk Tomasz Grudziński, były z-ca szefa BOR, Biuro Bezpieczeństwa Narodowego (2010)
Jeżeli nie było ochrony samolotu w Samarze (siedziba Zakładów Lotniczych "Aviakor"), można było włożyć do tego samolotu cokolwiek się chciało, gdzie chciało.