Idealny kandydat na bestseller: ten thriller zaskakuje nie tylko zakończeniem
Trudno powiedzieć, co powoduje większy dreszcz emocji: rozpoczęcie czy zakończenie najnowszej książki autorstwa J. S. Monroe. Jedno jest pewne: biorąc do ręki „Zapomnij jak się nazywam”, nie będziecie w stanie łatwo jej odłożyć.
- „Zapomnij, jak się nazywam” to historia, która wciąga od pierwszej strony i nie ma w tym stwierdzeniu przesady.
- Recenzenci jego najnowszej powieści porównują J. S. Monroe’a do Alexa Michealidesa, autora „Pacjentki`’.
- Monroe jest w pewnym sensie podobny do swoich bohaterów: nie do końca jest tym, za kogo się podaje
Książka wciąga dosłownie od pierwszej strony, czyli od momentu, kiedy poznajemy główną bohaterkę. Chętnie przytoczyłabym tu jej imię, ale niestety, takiej informacji nawet ona sama nie jest w stanie nam udzielić, bo po prostu… nie pamięta.
Poznajemy ją, gdy w całkowitym zagubieniu usiłuje odszukać swoją torebkę — pewnie były w niej dokumenty: paszport, prawo jazdy, klucze do domu — cokolwiek, co pozwoliłoby jej przypomnieć sobie, kim jest.
Niestety. Przy sobie ma tylko walizkę i bilet na pociąg do pobliskiego miasteczka. Na miejscu wszystko wydaje się obce poza jednym budynkiem. Kobieta puka do drzwi, przekonana, że znalazła swój dom. Jest tylko jeden problem. Właściwie to dwa: Tony i Laura, którzy podają się za właścicieli. Ktoś tu nie mówi całej prawdy. Kto rzeczywiście jej nie pamięta?
Fot. materiały prasowe
Autor celowo miesza wątki i nieustannie sprowadza nas na manowce, jednocześnie nie przekraczając granic absurdu i logiki. Koniec końców wszystko układa się w spójną całość, ale trzeba powiedzieć sobie od razu: rozwikłanie tej tajemnicy w trakcie lektury graniczy z cudem.
Podobnego zdania są recenzenci na całym świecie: „Nie wierzę, że ktokolwiek zdoła się domyślić, do czego zmierzają te wszystkie zwroty akcji” czytamy w „Country Life”. „Historia, której nie zdołasz zapomnieć” – poleca Caroline Kepnes, autorka bestsellerowego thrillera „Ty”. The Times chwali z kolei „wstrząsający finał”, a „Sunday Express” informuje, że jest to „książka, przy której nawet na słonecznej plaży poczujesz ciarki na grzbiecie”.
Fani thrillerów mogą dostrzec pewne podobieństwa z „Pacjentką” Alexa Michealidesa — ta sama psychologiczna półka, ten sam poziom adrenaliny w trakcie lektury i przede wszystkim tak samo zawiła tajemnica, której pozornie nikt nie ma prawa odkryć. Czy „Zapomnij, jak się nazywam” jest lepsza od hitu sprzed kilku lat? Musicie ocenić sami.
Fot. materiały prasowe
Swoją pierwszą powieść — kryminał szpiegowski „The Riot Act” opublikował w 1997 roku. Później długo dzielił pasję pisarską z pracą w jednej z największych gazet na Wyspach – „The Daily Telegraph”.
Kiedy w końcu przeszedł na pisarskie zawodowstwo, postanowił spróbować czegoś nowego. Wybór padł na thriller psychologiczny. Stock postanowił jednak oddzielić od siebie poszczególne gałęzie działalności: nowy rozdział w jego pisarskim życiu pisał już J. S. Monroe. I całkiem nieźle mu to wychodzi.
Artykuł powstał we współpracy z Grupą Wydawniczą Foksal.