Borys Budka #TYLKONATEMAT: Historia zapamięta mnie jako osobę, która tworzyła silną Platformę

Jakub Noch
– Przechodziliśmy w historii Platformy Obywatelskiej podobne momenty. Chociażby w 2016 roku, kiedy już stawiano na nas krzyżyk – mówi #TYLKONATEMAT Borys Budka i zapewnia, że nie zostanie likwidatorem PO. – Nie bagatelizuję sondaży, ale działanie pod wpływem takiego czy innego badania to przejaw desperacji – stwierdza polityk.
Borys Budka w wywiadzie dla naTemat.pl wyjaśnia, w jaki sposób zamierza sprawić, by PO odzyskała wysokie poparcie i zdradza, jak po konflikcie ws. FO układają się jego relacje z liderami Lewicy. Fot. Platforma Obywatelska


Czy historia zapamięta Borysa Budkę jako ostatniego przewodniczącego PO?

Historia zapamięta mnie jako osobę, która tworzyła silną Platformę. A pytanie, które pan stawia, pojawia się średnio raz na cztery lata... Polska potrzebuje mocnej i skutecznej partii środka: samorządowej, proeuropejskiej, doświadczonej, ale i z nową energią, gdyż do naszych drzwi pukają nowe wyzwania.


Są to choćby zmiany klimatyczne, czy budowa zielonej gospodarki. To wspólny obowiązek nie tylko wobec nas samych, ale także naszych dzieci. Przyszłych pokoleń. Nie możemy żyć ich kosztem.

Siły partii nie poznaje się po tym, gdy wszystko idzie gładko, ale po tym, jak pokonuje się perturbacje. Nie ma złudzeń, że to właśnie Platforma ma najlepszą receptę na wyzwania przyszłości. Dlatego, będąc konsekwentni i zdeterminowani, wrócimy na pierwsze miejsce społecznego poparcia.

Najnowsze sondaże nie są jednak dla PO łaskawe. W ostatnich miesiącach utknęliście na poziomie 17-18 proc. Za czasów Grzegorza Schetyny takie wyniki były tylko epizodyczne, a służyły jako argument za dymisją ówczesnego przewodniczącego...

Przechodziliśmy w historii PO już podobne momenty. Chociażby w 2016 roku, kiedy już stawiano na nas krzyżyk. Wówczas wszyscy liderzy opinii wskazywali na Ryszarda Petru i Nowoczesną. Jednak ciężką pracą tę stratę do nowych konkurentów odrobiliśmy.

Dlaczego? Bo byliśmy drużyną. I nadal nią jesteśmy. Platforma to prezydenci dziesiątek miast, burmistrzowie i radni różnych szczebli. Nie bagatelizuję sondaży, ale działanie pod wpływem takiego czy innego badania to przejaw desperacji.

My trzymamy się wyznaczonej mapy drogowej, a pierwszy sprawdzian to będą najbliższe wybory.

Do tego dochodzi pandemia. Przez obostrzenia od ponad roku – z wyjątkiem tej drugiej kampanii prezydenckiej – nie można normalnie spotykać się z wyborcami. Proszę zwrócić uwagę, że kiedy tylko udało nam się wrócić do normalności, gdy trwała kampania prezydencka, to momentalnie nasze notowania odbiły, a nasz kandydat Rafał Trzaskowski zdobył ponad 30 proc. głosów w pierwszej turze...

A teraz wszystko jest uśpione. Także polityka, która głównie toczy się w mediach społecznościowych. Nawet prezentując kolejne odsłony elementów programowych – dotyczących zdrowia, odbudowy gospodarki czy spraw zagranicznych – musieliśmy to robić w ograniczony sposób, wyłącznie medialnie, bez spotkań „na dole”, w powiatach, miastach i miasteczkach.

A tam właśnie, powtórzę, tkwi nasz największy potencjał – ludzie Platformy na każdym szczeblu polskich samorządów.

I może właśnie wskazaliśmy wasz największy problem?! Może PO działa zbyt archaicznie? Przecież Polska 2050 też nie organizuje wieców, a poparcie dla formacji Szymona Hołowni szybuje w górę.

To naturalne, że część wyborców szuka czegoś nowego. Pamiętam Janusza Palikota, potem Pawła Kukiza, Ryszarda Petru i Roberta Biedronia… Fajni ludzie. Każdy z nich miał "wywrócić" opozycyjny stolik, a potem było zderzenie z rzeczywistością. Wygrywały wiedza, doświadczenie, mądrość i autentyczność.

Ale ja nie zamierzam czekać na potknięcia naszych opozycyjnych konkurentów. Tak jak wspomniałem, konsekwentnie przedstawiamy kolejne filary naszej recepty na przyszłość, uzdrowienia Polski. Nie mogę się już doczekać, gdy ruszymy do wsi i miasteczek.

To przecież nasza naturalna aktywność – bycie wśród ludzi. Moim zdaniem to jest istota polityki. Bo – jak mówi Cornel West – "nie możesz prowadzić ludzi, jeśli ich nie kochasz i nie możesz chronić ludzi, jeśli nie chcesz im służyć”. Polityka to służba.

Czyli nie godzi się pan na status "likwidatora Platformy"?

Jestem odpowiedzialnym politykiem. Wiem doskonale, że ciężka praca i systematyczność przynoszą efekty. Jestem przekonany, że tak będzie i tym razem.
W rozmowie z naTemat.pl Borys Budka zapewnia, że mylą się ci, którzy widzą w nim "likwidatora Platformy".Fot. Jakub Porzycki / Agencja Gazeta
Per "likwidator" mówią o panu jednak nie tylko złośliwcy z konkurencyjnych ugrupowań. To samo można usłyszeć od części zawiedzionych działaczy Platformy, którzy zdają się być gotowi na transfer do konkurencji.

To nie czas na kolejne projekty. Już i tak jest ich zbyt dużo. Warto zostać w politycznej rodzinie, która jest doświadczona i tak wiele dobrego dla Polski zrobiła w przeszłości. Nawet, gdy pojawiają się przejściowe kłopoty. Dlatego powinniśmy działać razem.

Dzisiaj tylko nieodpowiedzialny polityk chciałby rozsadzać partię od wewnątrz. W trudnych momentach jest potrzebna konsolidacja, współpraca i przede wszystkim odpowiedzialność. Potrzebujemy mądrej współpracy, a nie głupich sporów, w dodatku prowadzonych w mediach, a nie w ramach wewnętrznej dyskusji.

W naszej partii mamy wciąż czas wyborów. Nieco ponad rok temu w PO każdy mógł ubiegać się o funkcję przewodniczącego. Teraz będą rozstrzygnięcia na poziomie regionów, powiatów i kół. Zobaczymy, jak ukształtuje się ten poziom władzy w Platformie. Krótko mówiąc: żeby osiągnąć sukces musimy współpracować, a nie nierozsądnie marudzić po kątach.

Ma pan na biurku czarną listę z nazwiskami tych "nierozsądnych polityków"?

W przeciwieństwie do swojego poprzednika nie zamierzam z PO nikogo wyrzucać za odmienne zdanie. Natomiast zawsze patrzę na to, czy ktoś jest lojalny wobec swojej formacji i komu oraz czemu działalność służy. Jeśli tylko jego własnym ambicjom – tego nie będę tolerował.

Jeżeli ktoś myśli, że naprawi partię poprzez wypuszczanie do mediów wewnętrznych listów lub zbuduje pozycję na ciągłym wkładaniu kija w szprychy, to ja mówię stanowczo: nie tędy droga.
Fot. Krzysztof Hadrian / Agencja Gazeta
W każdej organizacji zdarza się wahnięcie poparcia, gdy pojawia się dla niej konkurencja. Tylko wtedy należy zewrzeć szeregi i wziąć się do pracy!

Tymczasem patrząc na historię PO mam wrażenie, że za każdym razem – niezależnie od tego, kto był wówczas przewodniczącym – gdy pojawiał się jakiś kryzys, to w modzie było dokładanie partii nowych problemów, wewnętrznych. Trzeba wreszcie z tym skończyć.

Przyszłość PO to skupienie się na żelaznym elektoracie i rola rozgrywającego między PL2050 a mniejszymi partiami opozycyjnymi? Czy macie jeszcze ambicje, by ponownie stać się – jak mówią Niemcy – "Volkspartei", czyli formacją powszechną i zawsze liczącą się w walce o władzę?

Byliśmy, jesteśmy i będziemy partią szerokiego środka. Partią, która troszczy się o ludzi ciężko pracujących – zarówno tych na etatach, jak i przedsiębiorców. Partią, która jasno mówi, że państwo jest silne wówczas, gdy docenia człowieka, jego indywidualizm, wolny wybór, a nie gdy go tłamsi, ogranicza czy narzuca, co ma myśleć. Partią, która buduje silną pozycję Polski w Europie dzięki współpracy i partnerskim relacjom, a nie machaniu szabelką.

PO jest partią, która wie, jak ważna dla państwa jest rodzina, bez względu na model, który wybierają obywatele. Partią, dla której absolutnym priorytetem są wyzwania zielonego ładu i walka z globalnym ociepleniem. Partią szanującą trójpodział władzy i przeciwstawiającej się autorytarnym tendencjom. Partią, która chce, by kluczową rolę dla rozwiązywania codziennych problemów Polek i Polaków stanowił bliski im samorząd, a nie partyjni kacykowie z Warszawy...

I wreszcie jesteśmy partią, dla której wartości są ważniejsze niż doraźny interes polityczny. Tak, podkreślę raz jeszcze: wartości są fundamentem zarówno dla osób o bardziej liberalnych, jak i konserwatywnych poglądach. To one łączą ludzi Platformy Obywatelskiej. Kiedy w polityce zabraknie wartości, to zostaje cynizm. Może i na krótko się opłaci być cynicznym, ale ja stawiam na przyzwoitość. Bo ona na dłuższą metę popłaca.

Gdy rządzący są do bólu cyniczni i zakłamani, tym bardziej opozycja – podkreślam: cała opozycja – powinna być wierna zasadzie przyzwoitości. Po ostatniej wolcie Lewicy i uratowaniu de facto mniejszościowego rządu Morawieckiego, na nowo trzeba będzie zdefiniować, kto w Polsce jest opozycją, a kto nieformalnym zapleczem rządzących.

Akurat o tym, kto jest opozycją decydują wyborcy.

I poczekajmy na to, jak wyborcy ocenią opozycję za dwa-trzy tygodnie. Wtedy będzie można realnie sprawdzić, w jaki sposób na poparcie dla poszczególnych partii przełożyło się głosowanie w sprawie ratyfikacji Funduszu Odbudowy. Zobaczymy, jak wówczas będą kształtować się sondaże.

Jednak od sondaży ważniejsze jest trzymanie się zasad i wartości. Kiedy, proponując "Koalicję 276", mówiłem o tym, na czym można opierać współpracę opozycji, byłem przekonany, że zdecydowana większość z nas podziela te same wartości – samorządność, praworządność, proeuropejskość i przestrzeganie praw człowieka.

Nie można dla krótkotrwałego celu politycznego nagle zapominać o wartościach. A niestety największy problem, jaki mamy teraz po stronie opozycji, polega na tym, że głosami części ugrupowań opozycyjnych uratowano rząd, który absolutnie demokratycznych wartości nie respektuje!

Co więcej, ten rząd każdego dnia te wartości depcze. Symbolem tej władzy stały się miotacz gazu, policyjna pałka i wyrzucona na śmietnik konstytucja.

Wspólny kandydat opozycji jest faworytem w wyborach prezydenta miasta w Rzeszowie. Czyim sukcesem będzie jego zwycięstwo, bo zapewne podpisze się pod tym wielu ojców?

Dużo pracy przed nami. Nie chciałbym zapeszyć, ale jeżeli wygra Konrad Fijołek, to będzie wielki sukces rzeszowianek i rzeszowian. Zwycięstwo samorządności. Ale to będzie też sukces idei mądrej współpracy opozycji. Powtarzam to jak mantrę – współpraca jest kluczem do wygranej!

Gdy z Rafałem Trzaskowskim zaprezentowaliśmy ideę współpracy opozycji "Koalicja 276", pierwszym odzewem był właśnie telefon od Konrada Fijołka. Samorządowca z Rzeszowa i wiceprzewodniczącego tamtejszej rady miasta. Mówił, że marzy o tym, by Rzeszów stał się takim symbolem, pierwszym krokiem ku wygranej opozycji w najbliższych wyborach samorządowych i parlamentarnych.
Fot. Patryk Ogorzałek / Agencja Gazeta

Postawiłem wtedy wszystko na jedną kartę. Zdecydowałem, że Platforma poprze niepartyjnego kandydata, za którym stoi 20-letnie doświadczenie samorządowe i potencjał rzeszowskich organizacji pozarządowych. Wbrew namowom niektórych nie pozwoliłem, by Rzeszów stał się miejscem przepychanek po opozycyjnej stronie...

A wie pan dlaczego? Bo tak się na początku umówiliśmy. Z Kosiniakiem-Kamyszem, Hołownią i Czarzastym. Że zrobimy wszystko, by pokazać, że współpraca jest możliwa. Choć nie ukrywam, że do samego końca trwały podchody, by ktoś w tym wyścigu był pierwszy, a reszta musiała dołączyć. Na szczęście, wtedy zwyciężył rozsądek i wyszliśmy wszyscy razem z najlepszym z możliwych kandydatów.

A po kilku tygodniach wybuchła wojna o Fundusz Odbudowy...

W sprawie FO mogliśmy osiągnąć dokładnie to samo, co w Rzeszowie. Gdybyśmy grali razem, całą opozycją, zmusilibyśmy rząd do ustawowych gwarancji, że środki europejskie będą uczciwie i sprawiedliwie wydatkowane – zgodnie z oczekiwaniami ludzi, samorządów i strony społecznej. Że nie podzielą losów słynnego już Funduszu Inwestycji Lokalnych, z którego ponad 60 proc. samorządów nie dostało złotówki!

Do samego końca Platforma walczyła o to, by samorząd – tak jak przy innych funduszach europejskich – miał wpływ, jak będą rozdysponowane te pieniądze. I to było na wyciągnięcie ręki! Przecież w głosowaniu okazało się, że rząd we własnym klubie nie miał większości. Poparło go tylko 211 posłów PiS.

Niestety, Lewica podzieliła się we własnym klubie, a jej liderzy, chcąc ratować swoje pozycję, poszli układać się z PiS. Za plecami wszystkich innych. Ale żeby przynajmniej coś realnego ugrali. Wszystko to, o czym dziś mówią jako o swoim sukcesie, było już w marcu zapisane w Krajowym Planie Odbudowy. Dodatkowo "na spalonym" pozostawiono samorządowców negocjujących w komisji wspólnej. Skoro rząd miał już "klepniętą" ratyfikację, straciliśmy jakiekolwiek narzędzia nacisku.

Dziś Lewica, próbując ratować twarz, przyjmuje narrację, że to dzięki niej do Polski trafią środki z Funduszu Odbudowy. A przecież ten Fundusz został przyjęty już w zeszłym roku decyzją Parlamentu Europejskiego i Rady. To wtedy zostały przesądzone kwoty dla naszego kraju. Teraz w Sejmie gra toczyła się nie o to, czy dostaniemy pieniądze, a jak zabezpieczymy je przed zmarnowaniem przez rządzących.

Przecież mamy rząd, który lekką ręką wyrzucił blisko 2 miliardy złotych na nową elektrownię w Ostrołęce, która nigdy nie powstanie. W czasach pandemii setki milionów złotych zmarnowano na respiratory, z których części nikt nie widział, lewe testy covidowe czy maseczki bez atestów. Rocznie ponad 2 miliardy idą na ohydną propagandę w rządowych mediach. Blisko ćwierć miliarda złotych trafiło do podmiotów powiązanych z Rydzykiem. Trzeba wyjątkowej, dziecięcej wyobraźni, by wierzyć, że ten rząd wybuduje 75 tysięcy mieszkań, skoro z zapowiedzianych przez Morawieckiego 100 tysięcy oddano do użytku zaledwie 2 tysiące. A co z milionem aut elektrycznych, lux-torpedą, programem kosmicznym czy promem ze szczecińskiej stoczni?

Czy dla chwili błysku i pochwał w rządowych mediach warto było poświęcać współpracę po opozycyjnej stronie i wyrzuć na śmietnik zasadę przyzwoitości? Albo zapomnieć o postulatach ludzi od lat walczących na ulicach o praworządność, niezależność sądów czy prawa człowieka? Jak można było wziąć w nawias zaangażowanie tych tysięcy młodych ludzi, których ta władza nazywa ideologią? Raz jeszcze podkreślam: w zeszłym tygodniu opozycja, gdyby działał wspólnie, miała niepowtarzalną szansę zmusić rząd do ustępstw i negocjacji, pokazując swoją siłę oraz sprawczość. Szansę, która długo może się nie powtórzyć.

Jakie emocje panują teraz wśród liderów partii opozycyjnych? Jeszcze ze sobą rozmawiacie?

Nie ma tygodnia, żebym nie widział się z Szymonem Hołownią czy Władysławem Kosiniakiem-Kamyszem. Po prostu nie robimy tego przy kamerach. Darzę ich wielką sympatią, wszyscy jesteśmy w podobnym wieku. Patrzymy na przyszłość Polski z perspektywy naszych dzieci.
Jak układają się teraz relacje liderów PO i Lewicy?Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta
Pewnie niektórym będzie trudno w to uwierzyć, ale uważam ich za dobrych kolegów. I mam do nich zaufanie. Że jeśli na coś się umawiamy, na pewno dotrzymają słowa. Natomiast straciłem zaufanie do Włodzimierza Czarzastego. Tylko że nie jestem człowiekiem pamiętliwym. Jeżeli będzie chciał uczciwie współpracować, to nadal mamy o czym rozmawiać.

Czyli jednak nie ma wroga na opozycji?

Z pewnością są konkurenci, ale ja nie mam wrogów. Choć tak, jak już mówiłem: to, co zrobiła Lewica, to był poważny błąd. W dodatku okazuje się, że motywacją niektórych była też chęć „dokopania” Platformie i poudawanie przez chwilę, że ma się jakąś sprawczość.

Gdy po drugiej stronie mamy ludzi, którzy niszczą filary demokratycznego państwa prawa, wprowadzają mechanizmy autorytarne, nie mają skrupułów, by w czasie pandemii, gdy ludzie tracą miejsca pracy, przedsiębiorstwa i życie, dorabiać się gigantycznych fortun, to układanie się z nimi w zaciszu gabinetów jest po prostu nieprzyzwoite.

Ciągle nie oszczędza pan tej Lewicy, a przecież za jakiś czas możecie z Włodzimierzem Czarzastym stanąć obok siebie, na przykład jako członkowie rządu Szymona Hołowni. I jak zamierzacie wtedy współpracować?

Przecież tutaj nie chodzi o personalny atak na Czarzastego, Zandberga czy Biedronia. Cały czas mówimy o błędzie, który Lewica popełniła jako formacja. Ten gabinet opozycyjny mógł być kwestią kilku miesięcy, a przez działania Lewicy wszystko oddala się być może nawet o kilka lat.

4 maja premier Morawiecki we własnym obozie politycznym uzyskał tylko 211 głosów. To oznaczało, że albo musiałby się dogadać z opozycją na twardych warunkach albo podałby się do dymisji. Wyborcy opozycji chcą zmiany rządu, to oczywiste. Chcą, by stało się to jak najszybciej. Tymczasem rząd dostał większość w krytycznym dla siebie momencie i teraz premier na długo nie musi się już o nic martwić...

Zrobię wszystko, by to Koalicja Obywatelska wygrała najbliższe wybory. Ale czy będę miał problem, by po nich usiąść przy jednym stole z Czarzastym, Zandbergiem czy Biedroniem? Problemy powstają wtedy, gdy ludzie nie rozmawiają ze sobą. Dlatego zawsze jestem gotowy, by usiąść przy jednym stole. Z szacunkiem dla partnerów i ich wyborców.