"Boję się, że umrę". Dramatyczna historia 33-latka, który zmarł na koronawirusa

Żaneta Gotowalska
Historia 33-letniego Kamila pokazuje, że młodzi ludzie nie tylko mogą ciężko przejść koronawirusa, ale i na niego umrzeć. 29-letnia Patrycja, wdowa po mężczyźnie, mówi, że - mimo że od śmierci jej męża minęło już trochę czasu - nadal ma wrażenie, że żyje. – Jego ostatnie słowa brzmiały: "boję się, boję się, że umrę" – mówi kobieta.
Jakub Orzechowski/Agencja Gazeta
Kamil, kiedy trafił do szpitala z powodu koronawirusa, na Facebooku zamieścił wpis, który skierował do wątpiących w koronawirusa. "Jeszcze raz ktoś z negalsów korony powie słowo w moim otoczeniu, to obiecuję pokazać swoje najgorsze oblicze. Zagryzę, zatłukę, pokroję i nakarmię psy. Dopadło. Nie ma tragedii, saturacja pod kontrolą, wyniki krwi i wątroby dobre, żadnej choroby współistniejącej, jednak 30% płuc poszło sobie ode mnie na zawsze” - napisał.

Patrycja, 29-letnia wdowa, mówi, że cały czas ma wrażenie, że jej mąż żyje i że jest w szpitalu. – To irracjonalne. I jak patrzę racjonalnie, w jakim przez miesiąc był stanie, zastanawiam się, skąd wzięłam nadzieję, że on przeżyje? – mówi w rozmowie z TVN24.
Czytaj także: Niedzielski ostrzega przed huraoptymizmem. "Pandemia zawsze może wrócić"
Pozytywny wynik koronawirusa miała też żona Kamila. Jednak to on znacznie ciężej przechodził chorobę. Termometr pokazywał 39, a nawet 40 stopni. Mówił, że czuje jakby miał folię w płucach.


Pierwszą karetkę wezwali 13 lutego, dwa dni po pozytywnym wyniku testu. Mężczyzna miał duszności, ale saturacja była dobra. Ratownicy medyczni powiedzieli: jest młody, nieobciążony, panikuje, zostaje w domu - czytamy na TVN24.

W nocy z wtorku na środę z 16 na 17 lutego stan się pogarszał. Kaszel był bardzo nasilony, gorączka nie schodziła. Znów wezwali pogotowie. – Saturacja wynosiła wtedy już 89. Pogotowie przyjechało. Ratownicy medyczni zdecydowali, że zabiorą Kamilka do szpitala, ale zapewniali mnie, że zaraz wróci, że pewnie nawet go nie przyjmą - wspomina Patrycja.

Mężczyzna został zatrzymany w szpitalu. Miał tomografię płuc, która wykazała liczne zmiany. Lekarz powiedział, że stan jest średni. Okazało się, że ma ponad 30 procent płuc zajętych.
Czytaj także: Dworczyk podał datę, kiedy rozpocznie się pilotaż paszportów covidowych
Przez telefon ostatni raz rozmawiali 27 lutego. Miesiąc przed śmiercią. Tego dnia mieli go podłączyć do respiratora. - Wtedy już miał problem ze złapaniem oddechu. Mówił, że da radę, ale było słychać w głosie, że jest mu bardzo ciężko. Jego ostatnie słowa brzmiały: "boję się, boję się, że umrę" – mówi 29-letnia wdowa.

1 marca lekarze podjęli decyzję o podłączeniu go pod respirator, który nie mógł mu już pomóc. Medycy zdecydowali, że zostanie przewieziony do szpitala MSWiA. Jego ostatnią szansą miało być ECMO (pozaustrojowe utlenowanie krwi). Jednak szybko pojawiły się liczne komplikacje takie jak krwawienia, niewydolność nerek, a w końcu zatory.

25 marca serce Kamila zatrzymało się dwukrotnie. Lekarze reanimowali go 40 minut. Udało się. Jednak serce było tak słabe, że Patrycja mogła jedynie pożegnać się z mężem. Zmarł pod koniec marca.

Według oficjalnych danych na koronawirusa zmarło dotychczas ponad 70 tysięcy osób. Jak informują specjaliści, tych zgonów może być znacznie więcej.

Źródło: TVN24