"Jest makabrycznie, wszystko stoi". To największe takie zagłębie w Polsce, rolnicy załamują ręce

Katarzyna Zuchowicz
Dramat, tragedia – te słowa powtarzają najczęściej. – Właśnie jadę sprzedać samochód, zwolniłem wszystkich pracowników, z czegoś trzeba trzeba żyć – mówi jeden z rolników. Skala ataku ptasiej grypy w Polsce przerosła wszystkich. Zutylizowano miliony kur, setki ferm świeci pustkami. Tu, w największym zagłębiu drobiu w kraju, na rządzących padają gromy.
Największa od 2008 roku epidemia ptasiej grypy dopadła Polskę. Najgorzej jest w dwóch powiatach na Mazowszu Fot. Paweł Sowa/Agencja Gazeta



– Ile ferm ucierpiało? Ogrom! Tu nie ma już kur, proszę pani. Wszystkie zagazowano, w tej chwili do utylizacji oddaje się jajka – mówi wzburzony jeden z rolników. Jak twierdzi, znajduje się w samym epicentrum ognisk ptasiej grypy. Sytuację opisuje jednym słowem: – Jest makabrycznie.

Takiego ataku ptasiej grypy, jaki w tym roku dopadł Polskę, ludzie nie pamiętają. Ze stanowiskiem Głównego Lekarza Weterynarii pożegnał się właśnie Bogdan Konopka. Jak nieoficjalnie podał TOK FM, miało to związek właśnie z rozprzestrzeniającą się epidemią.
– Grypa ptaków w sezonie 2020/2021 wystąpiła na niespotykaną dotychczas skalę. To spowodowało trudną sytuację w regionach z wysoką koncentracją drobiu. Do 17 maja stwierdzono w Polsce 322 ogniska grypy ptaków, czyli sześć razy więcej niż w ubiegłym, gdzie było 54. Najtrudniejsza sytuacja jest w powiecie żuromińskim i mławskim – podał Grzegorz Puda, minister rolnictwa.
Powiedział, że temat dotyczy całej Europy. – Sezon, pogoda, warunki meteorologiczne nie pozwalały na to, by prowadzić działania na tyle skuteczne, na ile byśmy oczekiwali. Pogoda nam nie sprzyjała – tłumaczył.

Minister rolnictwa zapowiedział nową strategię walki z ptasią grypą, zapewniał też, że poszkodowani z powodu wirusa dostaną odszkodowania. Nowy Główny Lekarz Weterynarii Mirosław Welz już stwierdził, że liczba ognisk choroby z tygodnia na tydzień spada . Zapewnił, że w najbliższych tygodniach uda się wyeliminować wirusa. Janusz Piechociński zakpił jednak na Twitterze: "Lekarze się zmieniają a ASF i ptasia grypa szaleje".

Zamknięte fermy drobiu


Ogniska były m.in. w woj. warmińsko-mazurskim, wielkopolskim, mazowieckim. Ale Żuromin i Mława to największe zagłębie drobiu w Polsce, a są i opinie, że w Europie. Ferm są tu setki. W powiecie żuromińskim zamknięto większość z nich, zostały tylko nieliczne.

– Jak jedzie się przez wsie, to wszystko stoi. Moje fermy są puste od kwietnia. Wszędzie w okolicy jest pusto, na placach jednej ręki można policzyć obiekty, które jeszcze funkcjonują. Tak źle jeszcze nigdy nie było. Nastroje są bardzo złe, wszyscy są w takiej sytuacji – opowiada nam jeden z rolników.

Gdy rozmawialiśmy, jechał sprzedać samochód. – Tak naprawdę szukam pieniędzy, żeby mieć na prąd i rachunki. Mam już wezwania do zapłaty od firm dostarczających gaz, energię. Tylko za prąd płacę 10 tys. zł miesięcznie. Zwolniłem wszystkich pracowników. Wszyscy pozwalniali ludzi. Był Covid, jako produkcja przy zamkniętych hotelach, restauracjach, odczuliśmy go bardzo. Teraz ptasia grypa to dla nas jak gwóźdź do trumny – mówi. I on, i inni, z którymi rozmawiamy, nie chcą podać nazwisk. Wszyscy mają dokładnie takie same obawy, jakby się zmówili. Hodowcy kurczaków u wielu ludzi budzą negatywne emocje.

– Uważają nas za barbarzyńców, którzy zabijają zwierzęta, czy karmią je antybiotykami, co jest bzdurą, bo jeśli w moim mięsie znajdą antybiotyki, płacę kary. Jestem oskarżany o to, że moja produkcja zabija ludzi, że ferma prowadzi do pogorszenia stanu zdrowia i śmierci. Że zatruwamy wody gruntowe, osuszamy pola. To wszystko bez dowodów. Nie wiadomo z jakiego powodu jesteśmy wrogami społeczeństwa. Teraz też już słyszeliśmy, żebyśmy na podwórkach zakopali te zabite ptaki – słyszę.

Ferma obok fermy


Temat na pewno nie jest łatwy. Z jednej strony ludzie, którzy prowadzą swoje biznesy od pokoleń i nagle zostali bez pracy, mówią o dramacie. Z drugiej jest proces utylizacji, która również wywołuje emocje. Nie mówiąc o przeciwnikach hodowli, czy produkcji przemysłowej drobiu, w ogóle, którzy przy okazji się uaktywnili. Jak twierdzą niektórzy, pokazał też lata zaniedbań i brak systemowych rozwiązań.

– Przez lata w tym regionie wydawano pozwolenia na fermy ustawione bardzo blisko obok siebie. Teraz mamy obszar zapowietrzenia, który wynosi 3 km. Siłą rzeczy inne kurniki znajdują się w obrębie tej strefy, podlegają utylizacji. Ptasia grypa jest najbardziej intensywna od 2008 roku. W tym czasie nie zadbano o tzw. dekoncentrację. Gdy powstają fermy przemysłowe, tworzone są w określonych odległościach, wtedy wirus tak szybko się nie przenosi. Tu tego nie ma. To systemowe zaniedbania ze strony państwa, które pozwalało na tworzenie takich zagłębi drobiowych – mówi naTemat Małgorzata Tracz, przewodnicząca Partii Zieloni, która sama zaangażowała się w sprawę. Wskazuje, jakim problemem jest sam ubój i fakt, że w niektórych miejscach mieszkańcy nie godzą się, by w ich okolicy powstały grzebowiska zabitych ptaków. – Nie ma warunków do uboju zakażonych zwierząt, bo fermy nie są do niego przystosowane na tak wielką skalę. Brakuje gazu do uboju, nie ma ludzi, którzy by go dokonywali i wynosiliby padłe zwierzęta. Robi się problem, co z nimi robić. Na przykład w Zawadach Dworskich chcieli zrobić wielkie grzebaliska, ale ludzie się boją – mówi.

Jaka sytuacja w powiecie żuromińskim


Największy problem w powiecie żuromińskim zaczął się w kwietniu, gdy Komisja Europejska zdecydowała, że prawie cały powiat jest strefą zapowietrzoną. Z nieoficjalnych informacji organizacji Otwartych Klatek wynika, że do dziś mogło być tam zutylizowanych nawet 20 mln. ptaków. Jeden z rolników mówi obrazowo: – Proszę sobie wyobrazić 1500 ton. A to tylko z jednej fermy.

Powiatowy lekarz weterynarii w Sierpcu i w Żurominie uspokaja, że nowych zgłoszeń już nie ma. – Dopiero od tygodnia mamy spokój. W powiecie żuromińskim niewiele ferm zostało, ptasia grypa dotknęła ich ponad 200. Ale w powiecie sierpeckim niewiele zostało zlikwidowanych, tylko cztery – mówi Zbigniew Zawalich.

Twierdzi, że sytuacja już się ustabilizowała. Obecnie nie ma też problemów z utylizacją. – Był problem, bo nie można było wywieźć martwych ptaków z ferm, nie było dokąd. Ale to już przeszłość, już sobie z tym poradziliśmy. Na dzień dzisiejszy, wszystko co było do wywiezienia, zostało wywiezione. I oby nie było więcej – podkreśla.

Ale widzi, że właściciele i pracownicy ferm zostali bez pracy. – Dopiero wyliczamy pierwsze decyzje odszkodowawcze. Kiedy będą uruchomione pieniądze, nie wiem – mówi.

Właściciele ferm reagują


Tymczasem właściciele ferm siedzą jak na szpilkach. Część hodowców zdążyła sprzedać zwierzęta, ale i tak nie mogą sprowadzić nowych.

Wszyscy mówią, że dziś są totalnie wstrzymani. Nie wiedzą co dalej. Nie wiedzą, kiedy będą odszkodowania i w jakiej kwocie, choć wyceny na dziś nazywają abstrakcyjnymi. Rafał Kaczmarczyk niedawno sprzedał swoją fermę, ale cały czas mieszka w okolicy, widzi co się dzieje. – Na każdej z tych ferm codziennie pracowało po kilkadziesiąt osób, dziś nie pracuje tam nikt. Fermy stoją zamknięte. Hodowcy nie mają towaru, nie mają obrotu, a banki nie będą czekać. Cały ten potężny biznes dzisiaj stoi. Sama ubojnia w Mławie to 790 ludzi. To są potężne paszarnie, transport, logistyka, firmy myjące, budujące i inne. To wielka machina, która teraz została zastopowana – mówi.

Obrazowo pokazuje, o jakie potężne inwestycje chodzi. – Moja ferma to było kilkanaście milionów kredytu inwestycyjnego, bardzo drogie budynki, gdzie ptaki muszą mieć zapewnioną odpowiednią wentylację, dostęp do paszy, wody. Na swoich halach mogłem zrobić klimat, jaki chciałem, mierzony jest nawet poziom CO2. Ale nikt na górze nie wie, jakie to są potężne koszty. Każdy czujnik CO2 kosztował 900 euro. A miałem osiem hal, na każdym budynku były 3 takie czujniki. Są fermy, które mają po 20-40 hal, a są i takie, co po cztery.

Pod adresem rządu raczej nie lecą tu laurki. – Ptasia grypa trwa już od jesieni. Jak można w tak silnej branży, która jest liderem w Europie, zająć się tematem w maju? Jak to jest możliwe? Nie rozumiemy, co się dzieje. Nie było żadnego spotkania z hodowcami na takim terenie, nikt nas o niczym nie informuje. Zmiana na stanowisku Głównego Lekarza Weterynarii jest już kolejną, w ogóle nie ma z kim rozmawiać – mówi inny z hodowców. Kogo winią za obecną sytuację? – Ministerstwo Rolnictwa. Rząd jest winny. Brak procedur w przypadku ptasiej grypy. To co się działo, to było śmieszne. Myślano, że tak źle nie będzie. To faktycznie był pech, bo pogoda nam nie pomogła, była późna wiosna, która spowodowała, że stada dzikiego ptactwa dłużej przebywały na naszym terenie niż normalnie. Ale takiego rozprzestrzeniana się i agresywności nigdy w Polsce nie było. Jak w takiej sytuacji minister może mi powiedzieć, że ja powinienem myć ręce i przestrzegać zasad bioasekuracji? Czuję się, jakby ktoś wymierzył mi policzek. Mam poczucie, że minister w ogóle nie wie, o czym mówi – uważa.

Czekają na informację


Nasz rozmówca, jak inni, jest w zawieszeniu, czeka. – Miałem zdrowe kurczaki, musiałem je sprzedać szybciej, w obawie, żeby nie zachorowały. Nie dlatego, żeby coś zyskać dla mnie. Ubojnie wywierały na nas presję, bo była obawa, że nie będzie drobiu. Bardzo wielu hodowców sprzedało w ten sposób kurczaki z bardzo dużą stratą. Wszyscy stracili na tej ptasiej grypie – mówi.

Od tygodni nie może wstawić nowych piskląt. – Cały czas czekamy na informację. To nam pomoże określić, czy mamy na chleb czy nie, co dalej. Nic nie wiemy. Jeden cykl produkcyjny już minął. Złożyłem zgodę na wstawienie piskląt na drugi cykl, ale z informacji, które dostaję, znowu będzie odmowa. Rozumiem walkę z ptasią grypą, ale nikt nie patrzy na to, czy ferma jest wyizolowana, bezpieczna. Nie zważając na to, że przez pół roku nie będę miał dochodów, nie ma zgody na wstawienie piskląt – mówi.

Kiedy fermy znów będą mogły pracować? – Jeśli wszystko się uspokoi, to dopiero będzie można mówić o jakichkolwiek terminach. Na dzień dzisiejszy na tych fermach, gdzie wystąpiła choroba, nie jest jeszcze posprzątane. Warunkiem jakichkolwiek wstawień jest opróżnienie tych ferm z ptaków, paszy, ściółki, jajek, dokładne umycie i zdezynfekowanie i dopiero po tym będzie można mówić o terminach ponownych zasiedleń – odpowiada powiatowy lekarz weterynarii.

Podkreśla, że w Sierpcu "jeden obszar został już zdjęty", ale część obszarów w powiecie żuromińskim będzie musiała jeszcze na to poczekać. – Pomału będziemy uwalniać gospodarstwa, ale nie sądzę, żeby udało się to zrobić szybko. Może posprzątają w ciągu 2-3 tygodni, wtedy będziemy mogli zacząć uwalniać gospodarstwa, ale w przypadku całego terenu może to potrwać co najmniej kolejny miesiąc – mówi.

Potrzebna ustawa


Wszyscy mają świadomość, że takie zagęszczenie ferm, jak spotyka się tu, sprzyja epidemii.

– Pamiętajmy, że to nie jest hodowla zwierząt, to jest produkcja przemysłowa. Rozwiązaniem byłaby ustawa, w której byłaby mowa o tym, żeby fermy nie były budowane jedna przy drugiej, o poprawie dobrostanu zwierząt, zakazie chowu klatkowego. Widać, że nadmiar kurników w jednym miejscu sprzyja rozwijaniu się epidemii – wskazuje posłanka Małgorzata Tracz. Ale mieszkańcy mają swoje zdanie na ten temat. Podkreślają, że to rodzinne przedsiębiorstwa, które działają tu od blisko 50 lat. – Jeśli ktoś przyjedzie w nasze okolice, faktycznie powie, że ferma jest jedna na drugiej. Ale o przyczynach mówiliśmy nie raz, również w powiecie. Ja najchętniej pobudowałbym swoją fermę 30 km od Żuromina, w środku lasu. Tylko dociągnijcie mi kilometr asfaltu i dociągnijcie prąd. Pobuduję tam. Ale tak to nie działa. Na fermę jest dużo dostaw, musi być droga asfaltowa. Dlatego hodowcy kupowali działki, gdzie był prąd i dostęp do infrastruktury – mówi Rafał Kaczmarczyk.