"To będzie prawdziwy kataklizm". Bez tej kopalni nie ma tu życia, a ludzie mają żal do rządzących

Katarzyna Zuchowicz
Czesi są zadowoleni, w Polsce wrze. Decyzja Trybunału Sprawiedliwości UE, który kazał wstrzymać wydobycie węgla brunatnego w kopalni Turów, wywołała zmasowaną reakcję rządzących, ale przede wszystkim ogromny sprzeciw mieszkańców. Ta kopalnia jest dla nich wszystkim. – Bez niej wszystko tu pada, nie ma nic – mówią. Pod adresem rządu lecą gorzkie słowa.
Trybunał Sprawiedliwości UE, na wniosek Czech, kazał wstrzymać wydobycie węgla brunatnego w kopalni Turów. Fot. Tomasz Pietrzyk / Agencja Gazeta
– Na początku każdy myślał, że to jest fake, tak zaskoczyła nas ta decyzja. Ale gdy zaczęła pojawiać się na paskach w telewizji, słychać o niej był w radiu, zrobiło się niefajnie. Tu wszystko, nawet firmy świadczące usługi, było budowane z nastawienim na kooperację z kopalnią i elektrownią. Nikt nie nastawiał się na inne biznesy. Jeśli decyzja TSUE miałaby być zrealizowana, to mamy sytuację dramatyczną, bo wszystko staje. Dla całej gminy to katastrofa – reaguje w rozmowie z naTemat Artur Oliasz, przewodniczący Rady Miejskiej w Bogatyni.


W samej kopalni pracuje dziś ok. 2,5 tys. osób. – Ale cały biznes wokół to ok. 70-80 tys. osób. To są pracownicy, ich rodziny, cała sfera budżetowa, która czerpie z tego tytułu dochody, spółki zależne, które świadczą usługi na rzecz kopalni i średni biznes. Jeśli nie ma dochodów, to wszystko pada. Ok. 80-90 mln zł dochodu gminy pochodzi z podatków i opłat z kopalni i elektrowni – mówi.

Spór z Czechami o kopalnię

Decyzja zapadła w piątek, od tamtej pory Artur Oliasz cały czas rozmawia z ludźmi. – Jest niesamowita obawa, co to będzie. W każdej rodzinie jest ktoś, kto pracował lub pracuje w kopalni bądź w elektrowni. Mechanizm obronny człowieka jest tak skonstruowany, że nie docierają do niego te złe informacje. A tu nagle okazało się, że stoimy przed jakimś kataklizmem. Według mnie nigdy nie powinno dojść do takiej sytuacji, że stanęliśmy przed groźbą zamknięcia kopalni. Dlatego zasadnicze pytanie brzmi: dlaczego do tego doszło? – mówi.

Politycy obozu władzy grzmią pod adresem TSUE, wskazują, że nie zamierzają zamykać kopalni, wiceprezes trybunału Rosario Silva de Lapuerta stała się już widocznym wrogiem.

Ale tu, w Bogatyni, która żyje z kopalni i co najmniej od dwóch lat toczy spór z Czechami, gromy padają również pod adresem rządzących w Polsce. Ludzie wytykają im opieszałość, brak dyplomacji, przespanie sprawy. Mówią wprost – gdyby zaczęli działać wcześniej, może by do tego nie doszło. Ludzie zamierzają protestować, w najbliższych dniach będą blokować ronda, które łączą polską i czeską stronę. – Gdyby nie pandemia, pojechalibyśmy zablokować rondo w Czechach, miałoby to zupełnie inny wymiar – mówi jeden z mieszkańców.

Czesi złożyli skargę

Przypomnijmy. Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej (TSUE) nakazał Polsce natychmiastowe wstrzymanie wydobycia węgla brunatnego w kopalni odkrywkowej Turów – do czasu merytorycznego rozstrzygnięcia sporu z Czechami i rozpatrzenia ich skargi. To Czesi od dawna domagali się działań w sprawie polskiej kopalni. Twierdzili, że z jej powodu zmniejszył się ich stan wód gruntowych, że negatywnie wpływa na środowisko naturalne. Po drugiej stronie granicy ma też dochodzić do zapadania się gruntów, co z kolei zagraża domom w regionie rzeki Żytawy.

W lutym tego roku Czesi złożyli skargę do TSUE. Po piątkowej decyzji musieli zacierać ręce z zadowolenia. "Pierwsze zwycięstwo w sprawie Turowa!" – zareagował na Twitterze minister środowiska Richard Brabec. Jednak sprawa absolutnie nie jest nowa. – Od dwóch lat odbywały się spotkania transgraniczne dotyczące m.in. oddziaływania na środowisko – mówi Artur Oliasz.

W sprawę zaangażowała się europosłanka Anna Zalewska. Jeśli ktoś śledzi jej poczynania po Ministerstwie Edukacji, już dawno mógł zauważyć, że Turów był jednym z głównych tematów, o których od miesięcy pisała na Facebooku. "W ubiegłym roku przekazałam Komisji Europejskiej 30 tys. podpisów pod petycją mieszkańców, pracowników oraz zagranicznych sąsiadów przeciwnych likwidacji kompleksu Turów" – przypomniała teraz.

W kolejnych wpisach grzmi: "Nie ma zgody i nie będzie wykonania decyzji TSUE", "Nie oddamy Turowa", "Byłam i będę przy Turowie!". – Była na uroczystości w kopalni, była na proteście w obronie Turowa. Ale dla mnie działania polityków zawsze będą działaniami polityków. Polityków ocenia się po skuteczności. A tu jest porażka na całej linii, bo TSUE wydało taką decyzję – uważa Artur Oliasz.

Mieszkańcy Bogatyni o rządzących

Czego jego zdaniem najbardziej zabrakło? – Dyplomacji. Rządzący w Polsce powinni działać wcześniej. Wiedząc o tym, że w lutym został złożony wniosek o zabezpieczenie i będzie rozpatrywany, już w tym momencie powinny być podejmowanie zabiegi dyplomatyczne – odpowiada szef rady miejskiej.

Nie tylko on tak uważa. – Do polityków mamy żal. Przespali jakiś etap, gdy trzeba było się z nimi dogadywać i rozmawiać. A teraz scedować całą winę na sąsiada zza miedzy? Ciężko to oceniać. Jaki on i ja mamy wpływ na TSUE? To wyższa polityka, tym zajmują się rządzący – reaguje inny z lokalnych działaczy. – Działania Polski moim zdaniem są trochę spóźnione, bo już na szczeblu rządowym powinno być to rozstrzygnięte wcześniej, przed pójściem skargi do TSUE. I nie w lutym, tylko jeszcze wcześniej, bo rozmowy o braku wody trwają co najmniej od trzech lat. PGE prowadziło negocjacje ze stroną czeską, ale polski rząd nie powinien zostawiać PGE samemu sobie w tych negocjacjach. Wtedy powinien je wesprzeć – mówi nam Jerzy Wiśniewski, szef Stowarzyszenia Wspierania Inicjatyw Lokalnych w Bogatyni.

Jeżdżą do pracy do Czech


Gmina Bogatynia z jednej strony graniczy z Niemcami, z drugiej z Czechami i to do tego stopnia, że są tu domy, które dosłownie przedziela granica. Tak jest w Kopaczowie, gdzie na rondzie już odbył się protest mieszkańców przeciwko decyzji TSUE i w planach są kolejne.

– Są tu domy, które mają polskie adresy, jest wejście od strony polskiej, ale jakby wyszedł z drugiej strony, to już znalazłby się na czeskiej drodze – opowiada jeden z mieszkańców. Mnóstwo ludzi z całej gminy pracuje w Niemczech i właśnie w Czechach. Dlatego pod adresem sąsiadów tuż spoza granicy złego słowa nikt nie powie. Ale już inaczej, jeśli chodzi o lokalnie rządzących, którzy ich zdaniem na kampanii przeciwko Turowowi chcą zbić kapitał polityczny. Wskazują na Martina Putę, hetmana województwa libereckiego (odpowiednik polskiego marszałka).

– Co mamy mieć do Czechów? Nie można mieć do nich pretensji, bo tam pracujemy i tam zarabiamy. Gdyby u nas było tak dobrze, nikt by tam nie jeździł. Tam się wszystko rozwija, tam powstają kombinaty, fabryki, tam pracują Polacy – mówi jeden z mieszkańców Bogatyni.

Polaków podobno w tych firmach można znaleźć wszędzie. – Musimy tonować nastroje. Nie może być agresji wobec mieszkańców, którzy są niewinni. Znakomita część ludzi z Bogatyni pracuje w Czechach i Niemczech. Oni tak samo są zbulwersowani tą sytuacją. Wszędzie gdzie się o tym nie rozmawia przewijają się dwa słowa: polityka i biznes – zastrzega przewodniczący Rady Miejskiej.

Jerzy Wiśniewski zwraca na przykład uwagę na wątek wody. – Jeśli Czechom ma jej brakować, to również nam by brakowało, bo jesteśmy w tym samym rejonie. A nikt nie powiedział, że Czesi w ostatnim czasie wybudowali po swojej stronie szereg fabryk, które potrzebują zwiększonej ilości wody. To sprawa dla geologów, hydrologów, być może obecnie potrzebują tej wody więcej wtedy, gdy była dostarczana tylko da samych mieszkańców? – zastanawia się.

Gmina straci dochód


Gmina Bogatynia liczy ok. 24 tys. mieszkańców. W samym mieście w czerwcu mają się odbyć wybory uzupełniające i kto wie, jaki wpływ będzie miała na ich wynik sprawa kopalni Turów. Ich termin przesuwany był już kilka razy. Od września ubiegłego roku, gdy z funkcji zrezygnował poprzedni burmistrz, jego obowiązki, z nadania premiera Morawieckiego, sprawuje Wojciech Dobrołowicz. "To cios dla Polski, dla naszego regionu, dla naszych mieszkańców" – powiedział o decyzji TSUE w RMF FM. Bez względu na opcje polityczne kopalnia zjednoczyła wszystkich. Ludzie podkreślają, że głównym pracodawcą jest kopalnia, elektrownia i gmina. A potem Czechy i Niemcy. Dlatego jak zamkną kopalnię, nie zostanie nic. Drastycznie zmniejszy się też dochód gminy.

– Z ok. 150 mln zł budżetu aż 70 proc. idzie z tytułu rynku pracy w elektrowni. Gdybyśmy zostali pozbawieni tych pieniędzy, a nie mamy zastępczych, innych zakładów pracy, nie mamy w ogóle żadnego lokalnego rynku, jeśli chodzi o rynek pracy, to w jednej chwili kilka tysięcy ludzi staje się bezrobotnych. A pamiętajmy, że ta działalność jest powiązana z innymi spółkami – podkreśla Jerzy Wiśniewski.

Dodaje: – Samorząd nie będzie mógł pokrywać zobowiązań finansowych w stosunku do oświaty czy szpitala, który utrzymujemy głównie z naszych środków. Szpital może upaść, jeśli sytuacja z zawieszeniem działalności kopalni czy likwidacją zostanie przeprowadzona. Mam nadzieję, że tak nie będzie.

Dziś wszyscy są tu rozczarowani i rozżaleni. Sprawa nie jest jeszcze przesądzona. Premier Morawiecki zapowiedział, że rząd przystąpi do negocjacji ze stroną czeską, chce też przedstawić nowe argumenty TSUE. Co będzie dalej? Nikt dziś nie wie. – Chcieliśmy mieć pewność, że do 2044 roku, do momentu wyczerpania złoża Turów, będziemy mieć "tylko" 20 lat na transformację, żeby przygotować naszą miejscowość pod względem przemian społeczno-gospodarczych. Nie można tego zrobić w ten sposób, że wyciągamy wtyczkę z gniazdka i wszystko gaśnie. I dopiero potem zastanawiamy się, co zrobić – zauważa Artur Oliasz.
Czytaj także: "Tu spalimy twoją przyszłość". Ekolodzy "reklamują" otwarcie nowego bloku węglowego twarzą Sasina