Luis Suarez zalał się łzami, słodka zemsta "Wampira". Odrzucony, poniżony i znów najlepszy
Atletico Madryt, a nie królewski Real czy nieudolna Barcelona, świętuje w sezonie 2020/2021 mistrzostwo Hiszpanii. Los Colchoneros zafundowali swoim fanom prawdziwą huśtawkę emocji, ale na koniec sezonu mają złoto po siedmiu latach przerwy. A bohaterem został ten, którym wzgardzono, którego odrzucono i który miał coś do udowodnienia. Luis Suarez. Obrazek siedzącego na murawie i płaczącego Urugwajczyka na zawsze zostanie symbolem tego sezonu.
Czyli wynik, który na koniec rozgrywek pozbawia Atleti tytułu na rzecz Realu Madryt. Zegar wskazuje 66. minutę, rozpoczyna się 67. I wtedy Luis Suarez rusza na bramkę rywali, płaskim strzałem zdobywa swojego 21. gola w sezonie i tonie w objęciach kolegów. 2:1! Jeszcze trzeba dograć pół godziny, ale to już formalność. Sędzia Jose Sanchez sprawdza swój zegarek i koniec. Tytuł wraca po siedmiu latach w ręce Los Colchoneros.
Euforia w ekipie Diego Simeone trwa, ale jeden człowiek szybo odłączył się od drużyny. Siada na murawie, kapią łzy, po chwili leją się grochami, a piłkarz łka. I nie kryje tego, jak wiele znaczy dla niego mistrzostwo. Jak długą i ciężką przeszedł drogę. Jak wiele bólu i upokorzenia kosztował go 2020 rok. Teraz siedzi, rozmawia z rodziną przez telefon i płacze. Bo znów udowodnił wszystkim, jak wiele jest wart. I że nie wolno nikogo skreślać. Prawda?
Do Europy przyjechał jako 19-latek prosto z Montevideo i klubu Nacional. Przygarnęło go FC Groningen, dla którego strzelił 11 goli w 31 spotkaniach. I zaraz przykuł uwagę Ajaksu Amsterdam, który zapłacił za Urugwajczyka 7,5 miliona euro. Efekt? 81 bramek w cztery lata, renoma znakomitego snajpera i oferty z całej Europy. Wybrał Liverpool FC, klub-ikonę, w którym szybko się zadomowił i zaczął strzelać. 69 bramek w cztery lata.
Wystarczyło, by sięgnęła po niego FC Barcelona. Transfer szeroko komentowano, także z powodu wybryków piłkarza, który nie radził sobie na boisku z emocjami, atakował brutalnie rywali, a Włocha Giorgio Chielliniego... ugryzł. I zyskał przydomek "Wampir". W Katalonii zadbano jednak o jego komfort wewnętrzny, na tyle by skupił się tylko na strzelaniu bramek i radości z gry u boku Lionela Messiego. Sześć lat, które spędzili razem na Camp Nou, to nieprzerwane pasmo sukcesów, triumfów, pucharów i piękna piłki. Sielanka.
Która została latem brutalnie przerwana. Władze klubu musiały przez pandemię na gwałt szukać oszczędności, ciąć i redukować. Padło na niego, a gwóźdź do trumny wbił nowy trener Ronald Koeman, który nawet z nim nie rozmawiał o przyszłości. 191 meczów i 147 bramek nie wystarczyło (trzeci najlepszy strzelec w historii klubu), tak samo jak wsparcie samego Messiego, który nie chciał odejścia przyjaciela. Nic z tego, musiał odejść bo nie dano muy wyboru. Atletico nie zapłaciło za snajpera ani grosza, zredukowało Barcy długi.
Ale Diego Simeone wiedział, jakiego speca na do dyspozycji. Zespół grał jak z nut, miał już zimą dziewięć punktów zapasu i trzy mecze do rozegrania więcej od rywali. Zgubił przewagę, zaczęła się dramatyczna walka o tytuł co kolejkę, co trzy dni. Urugwajczyk pauzował wiosną przez kontuzję, drużyna grała słabiej. Ale wrócił, znów trafiał, aż los zaprowadził go do Valladolid, na zieloną murawę Estadio José Zorrilla.
"Barcelona mnie nie doceniła. Dużo ludzi cierpiało wraz ze mną. Moja żona, moje dzieci i tak każdego dnia. Atletico otworzyło dla mnie swoje drzwi, dali mi szansę. Zawsze będę wdzięczny temu klubowi za zaufanie" - napisał w sobotę po meczu Luis Suarez. Znów udowodnił wszystkim, jak wiele jest wart. I że nie wolno nikogo skreślać. Prawda?