Wynajęte agencje, fake newsy, hejt w sieci. Tak wygląda mechanizm zniechęcania do szczepień
Francuskie media przeanalizowały działanie jednej z agencji PR-owych, która miała zapłacić influencerom za... hejtowanie szczepionki firmy Pfizer. Dziennikarze twierdzą, że jej retoryka łudząco przypomina wpisy, które rozpuszcza w sieci firma produkująca rosyjski preparat Sputnik V. Zapytaliśmy ekspertkę od dezinformacji Annę Mierzyńską, czy podobne próby miały miejsce w Polsce.
Agencja zatrudnia influencerów
Francuski portal Numerama nagłośnił w poniedziałek aferę związaną z agencją PR-ową Fazze. Otóż miała ona rozesłać na początku maja maila do wielu wpływowych influencerów z zaproszeniem do udziału w "kampanii informacyjnej" polegającej na nagraniu filmu, w którym należałoby oczernić szczepionkę na koronawirusa firm Pfizer/BioNTech.Sprawa nie wyszłaby na jaw, gdyby nie fakt, że maile trafiły także do kilku popularyzatorów nauki, w tym youtubera Léo Grasseta z kanału "Dirty Biology". Pokazał on w mediach społecznościowych zrzuty ekranu z briefingu agencji. Widać na nich, że influencerzy mieli udostępniać rzekomy raport dot. Pfizera, który fałszywie zawyżał dane dot. śmiertelności po przyjęciu preparatu tej firmy. Z przytaczanej przez agencję tajemniczej tabeli wynikać miało, że była ona o wiele wyższa niż w przypadku AstryZeneki, a samo pochodzenie tych informacji jest nieustalone i niepotwierdzone.
Śledztwo dziennikarskie
Portal Numerama poszedł jednak dalej i przeanalizował działalność agencji Fazze. Udało mu się ustalić, że jest ona zarejestrowana na Wyspach Dziewiczych, a w Londynie figuruje pod adresem, który współdzieli z innymi 177 firmami. Mało tego, retoryka, którą każe posługiwać się influencerom, zdaniem francuskich dziennikarzy, przypomina tę, którą w mediach społecznościowych wykorzystuje Rosja promując swoją szczepionkę Sputnik V.Co ciekawe, w godzinach następujących po odkryciu tej kampanii konta na LinkedIn osób podających się za pracowników Fazze zmieniły się na prywatne lub zniknęły z serwisu. Podobnie zniknęły wszystkie materiały, na które agencja miała kazać powoływać się influencerom. Z kolei profil linkedinowy dyrektora generalnego firmy, teraz już niedostępny, ujawniał, że firma działała z Moskwy, a nie z Londynu.
Numerama próbowała skontaktować się z agencją, ale bezskutecznie. Portal zaznacza też, że ani w briefie, ani w treściach kampanii nie pada stwierdzenie, że za tą akcją stoi Rosja albo producent Sputnika V. Przyznaje natomiast, że działania Fazze są bardzo podobne do rosyjskiej retoryki ws. szczepień. Pytanie, czy w Polsce są obecne takie działania dezinformacyjne i w co pogrywa Rosja w związku z agencją PR-ową we Francji? Zapytaliśmy o to ekspertkę, która bada dezinformację w sieci, Annę Mierzyńską.
***
Afera z agencją Fazze wstrząsnęła francuską opinią publiczną i wielu osobom dała sporo do myślenia, bo ze śledztwa dziennikarskiego może wprost nie wynika, ale wiele wskazywać może na to, że Rosja stosuje dosłownie niezdrową konkurencję wobec Pfizera. Czy podobne działania dezinformacyjne zdarzają się w Polsce?
Anna Mierzyńska: Te działania, które dotyczą szczepionek, niekoniecznie zdarzają się w Polsce, ale w innych krajach już tak i są one bardzo widoczne. W przypadku wspomnianej agencji nie ma do końca pewności, czy w jej działania zaangażowana jest Rosja. Ale z doniesień medialnych i z badań sieci przeprowadzonych przez służby różnych państw wiemy, że Rosja jest bardzo zaangażowana w kampanie dezinformacyjne, które dyskredytują jej konkurencję.
Ze wszystkich doniesień w tej sprawie wyciągnąć można jedną prawidłowość, że najbardziej dyskredytowanym preparatem jest szczepionka firm Pfizer/BioNTech. Widać to po liczbie publikacji i wzmianek w internecie. Był nawet taki moment, kiedy w rosyjskich mediach preparat ten był nazywany "zabójczym zastrzykiem".
Z kolei szczepionka firmy AstraZeneca jest atakowana w nieco inny i bardziej różnorodny sposób, niekoniecznie sieciowy, a to, czy znajdzie się pod ostrzałem, czy nie, zależy od stosunków brytyjsko-rosyjskich i relacji między producentami ich preparatów na koronawirusa. Kiedy zaczęli ze sobą współpracować, amerykańskie badania dowiodły, że spadła liczba negatywnych wzmianek dot. AstryZeneki.
Skąd może wynikać taka chęć zdyskredytowania Pfizera przez Rosję?
Powód jest dość jasny. Sputnik V ma duży problem, żeby wejść na rynek europejski, ze względu na brak rejestracji ich wniosku przez Europejską Agencję Leków. Rosja dążyła do tego, żeby kraje unijne wyłamały się z regulacji EMA i to się jej udało z Węgrami i chwilowo ze Słowacją, która jednak szybko wycofała się ze szczepień Sputnikiem.
No i blisko było także z kupnem Sputnika V w Czechach...
Tak, dokładnie. Ponadto ogromną batalię o sprowadzenie Sputnika toczono w Niemczech, ale tam do tej pory się to nie udało. Rosja ma więc cały czas niespełnione ambicje, żeby dostać się na rynek europejski i w typowy dla siebie sposób prowadzi kampanie dezinformacyjne w krajach, które mogą mieć wpływ na decyzje podejmowane w Unii Europejskiej. Mam tu na myśli Niemcy, czy też być może wspomnianą Francję.
To jest walka o władzę i wpływy, bo Rosja ma rynki zbytu dla Sputnika V. Preparat ten jest rozprowadzany w krajach II świata i jest on tak popularny, że rosyjski producent nie wyrabia się z dostawami. Widać to zwłaszcza na przykładzie dostaw Sputnika do Indii. Szczepionki nie zalegają więc w magazynach, żeby Rosja musiała szukać rynków zbytu w Europie.
Wszystko wskazuje więc na to, w tym zaangażowanie samego prezydenta Władimira Putina w temat szczepień, że Sputnik jest pewnym rodzajem "soft power" Rosji, czyli takim miękkim oddziaływaniem państwa. Szczepionka staje się nie tylko preparatem zwalczającym wirusa, ale także demonstracją wpływów i możliwości Rosji.
Wspomniała pani, że dezinformacja związana ze szczepionkami nie występuje w Polsce. Dlaczego tak jest?
Polska przy temacie szczepień nie jest dla Rosji krajem bezpośredniego oddziaływania. Kreml zdaje sobie sprawę z mocnej postawy antyrosyjskiej, która obecna jest w naszym społeczeństwie. Dlatego, żeby dotrzeć do Polaków, musi stosować metody trochę dookoła, szukać pośredników, by dana informacja docierała do Polaków za pośrednictwem innego kraju. Stąd tak popularne w Polsce są treści dezinformacyjne, które powołują się na źródła anglojęzyczne z USA lub Wielkiej Brytanii. Obserwujemy też duży napływ treści z Niemiec.
Ciekawe, w kontekście ustaleń francuskich dziennikarzy w związku z przytaczaną wcześniej agencją informacyjną, jest powoływanie się przez nią na dane z wyciągniętej skądś tabelki. Podobny mechanizm zastosowano podczas kampanii skierowanej przeciwko szczepionce AstraZeneka.
To znaczy?
Z 80-stronicowego niemieckiego raportu wyciągnięto jedną liczbę, z tabeli zamieszczonej na 35 stronie. Była dana nieznacząca statystycznie, autorzy raportu nie koncentrowali się na niej, ponieważ związane z nią badania były przeprowadzone na niereprezentatywnej i nielicznej grupie, więc jego wynik nie miał wpływu na ogólne wyliczenia. Jednak wyciągnięto tę liczbę, bo wyjęta z kontekstu wskazywała na bardzo niską skuteczność preparatu, i tę jedną liczbę przekazano dziennikarzom.
To z jaką formą dezinformacji mamy teraz do czynienia w Polsce?
Jest to głównie krajowa aktywność ruchów antyszczepionkowych, które połączyły się z ruchami antysystemowymi oraz z przeciwnikami obostrzeń covidowych. Obecnie teza, która mówi, żeby się nie szczepić, bo szczepienie się jest groźne, jest główną tezą tych ruchów antysystemowych.
Codziennie pojawiają się nowe fake newsy, rozprowadzane w sieci, które mają jeszcze zmniejszyć zaufanie do szczepień: od zmiany ludzkiego DNA, przez namagnetyzowanie organizmu, po zagrożenie śmiercią.
Trudno jednak mówić o tym, że na ruchy antyszczepionkowe w naszym kraju oddziałuje właśnie Rosja. To wymagałoby głębszej analizy. Na pewno natomiast docierają do nas informacje na ten temat z całej Europy.
Gdyby we Francji, jak to opisano w cytowanym artykule, napisano, że preparat Pfizer powoduje zgony osób szczepionych, natychmiast usłyszelibyśmy o tym w Polsce. Zresztą, cały świat by o tym usłyszał. I politycy, i dziennikarze są dziś szczególnie wyczuleni na takie informacje, bardzo szybko się więc one rozchodzą – dokładnie tak jak było w marcu z zakrzepami krwi i preparatami AstraZeneca. Każdy taki przekaz natychmiast podważa zaufanie do preparatu.