Australijczycy nie mogą sobie poradzić z tą plagą. Takiej inwazji myszy nie przeżyli od lat

Katarzyna Zuchowicz
Od wielu tygodni Australia, głównie Nowa Południowa Walia, zmaga się z plagą myszy, jakiej nie doświadczyła od dziesięcioleci i wciąż nie słychać, żeby było lepiej. Media społecznościowe ciągle uginają się od zdjęć i nagrań, na których myszy widać dosłownie wszędzie. Farmerzy liczą gigantyczne straty, ludzie mają już dość.
Takiej inwazji myszy w Australii nie przeżyli od lat. fot. screen/https://youtu.be/sJysxVeVusU
Inwazja myszy nazywana jest w mediach apokaliptyczną. Myszy niszczą wszystko i są ich ogromne ilości. Na nagraniach dostępnych w internecie widać, z jaką błyskawiczną prędkością się poruszają. Choć plagi myszy w Australii nie są niczym nowym, ani niezwykłym, takiej nie widziano tu od dziesięcioleci.

Pustoszą nie tylko pola i zbiory rolników, choć ci z powodu wielomilionowych strat najbardziej załamują ręce. Od tygodni słychać, że setki, tysiące, myszy grasuje w szpitalach, sklepach, szkołach, na ulicach. Że wchodzą do domów, że niektórzy łapią ich w nocy setki, że gryzą też ludzi, że życie zmienia się w horror. Myszy miały m.in. odpowiadać za awarię, która niedawno pozbawiła tysiące mieszkańców Nowej Południowej Walii dostępu do internetu. Gdy nagle przestały działać 44 stacje mobilne, twierdzono, że to myszy miały przegryźć kabel światłowodowy.


W australijskich mediach występowała też rodzina, której spalił się dom. Za pożar również winiono myszy, które miały przegryź kable.

"Myszy są praktycznie wszędzie"


"Coraz więcej wsi i miasteczek w Australii boryka się z plagą myszy. Gryzonie przedostają się do domostw oraz miejsc pracy, w których wyrządzają poważne szkody. Odchody i pogryzione kable to tylko niektóre ze zmartwień Australijczyków" – już w marcu donosił "National Geographic".

Dziś wciąż nie jest lepiej. "Są praktycznie wszędzie. W domach ludzi, w ich salonach, ubraniach, szafkach, łóżkach" – mówił "The Independent" Steve Henry z australijskiej organizacji badań naukowych CSIRO.

Bohater reportażu Reutersa opowiadał, jak od kilku miesięcy ma codzienny rytuał sprzątania rano martwych myszy na swojej farmie. "To ma ogromny wpływ na psychikę. Nie śpię, bo mam paranoję, słyszysz je na ścianach, na dachu" – powiedział Kodi Brady.

Najgorzej jest na wschodzie, w Nowej Południowej Walii, Queensland i Wiktorii. Widać na mapie Mouse Alert. Powód jest jeden. Najpierw było wiele lat suszy, potem przyszły ulewne deszcze, a w takich warunkach myszy szybko się rozmnażają. Steve Henry, ekspert ds. myszy, ostrzegł w "The Independent", że może być jeszcze gorzej. Mówił też w mediach o tym, że plaga może zakończyć się gwałtownie. "Ale nie możemy przewidzieć, kiedy to się stanie" – powiedział, cytowany przez "Guardiana".
Tymczasem w Nowej Południowej Walii pojawił się pomysł użycia zabronionego, trującego środka, który niektórzy nazywają "napalmem na myszy". Stanowy rząd ma czekać na zgodę, by go użyć, ale to zrodziło obawy, jakie skutki może to mieć dla innych gatunków zwierząt i środowiska w ogóle. I, jak łatwo się domyślić, nie wszystkim to się podoba.