Ten samochód jest jak świetna w łóżku kochanka. Ale rano przy śniadaniu czar może prysnąć

Piotr Rodzik
Alpine A110S. Ludzie na ulicach się oglądają, sąsiedzi pytają po cichu "co to za Porsche", a ty w przerwach między tłumaczeniem, co to wynalazek, cieszysz się jazdą. I ta rzeczywiście jest niesamowita. Co nie zmienia faktu, że Alpine A110S to nieprawdopodobnie upierdliwe i denerwujące auto. Jest jak świetna w łóżku kochanka, która już po wszystkim przy śniadaniu przypomina ci swoim zachowaniem, że chciałeś wyjść w nocy.
Alpine A110S to bardzo seksowny samochód. Fot. naTemat
1. Co to w ogóle jest, to Alpine A110S?
W największym skrócie francuska odpowiedź na Porsche 718. Wystarczający dowód to podobna konstrukcja – silnik jest umiejscowiony centralnie, ze plecami kierowcy.
Fot. naTemat
Ale podobieństw jest więcej. Niska masa (tutaj niższa niż w przypadku 718, dodajmy), podobne osiągi. I nieprawdopodobne możliwości w zakrętach.

Ten samochód to także hołd dla oryginalnego Alpine A110 – produkowanego w latach 1963-1974. Stąd m.in. charakterystyczny lamp przednich. Sama marka to już jednak nie oddzielna firma. Alpine należy do Renault. Co ma swoje dobre strony i co ma swoje złe strony. Na razie zaczniemy od tych dobrych.
Fot. naTemat
2. Boże, jak to jeździ
To ten moment, kiedy Alpine A110 jest tą pewną siebie kochanką. Moment, kiedy wciskasz gaz w podłogę i wchodzisz w zakręt (może niekoniecznie jedno z drugim, jeśli nie wiesz, co robisz) jest w tym aucie ogłupiająco uzależniający.


Ale po kolei – Alpine A110S to specjalna wersja Alpine A110. Tym bez literki S nie miałem okazji jeździć, oprócz tego, że wszyscy w branży zachwycają się możliwościami tego auta. I przy okazji – całkiem komfortowym zawieszeniem.
Fot. naTemat
A110S to natomiast inna para kaloszy. Auto nastawione jest wyłącznie na wyczynową jazdę. Względem "zwyczajnego A110" mamy tutaj podkręcony silnik – dzięki zwiększonemu ciśnieniu doładowania koni jest teraz 292 (o 40 więcej). Do tego momentu obrotowy rzędu 320 Nm.

Mało? Hothatche mają więcej? No może i tak, ale ten samochód waży mniej więcej… 1100 kilogramów. To tyle co nic w tych czasach. Waga piórkowa. Warto jeszcze dodać, że silnik (znajdziecie go też swoją drogą w Renault Megane RS) jest składany ręcznie, a zaprojektowali go fachowcy z zespołu Renault w Formule 1. Znaczy się – kiedy auto wychodziło na rynek. Bo zespół zmienił nazwę i teraz to Alpine. Nie ma żartów.
Fot. naTemat
Zmian względem cywilnej wersji jest więcej. Sprężyny są sztywniejsze o połowę, amortyzatory zupełnie inne, a stabilizatory i sztywniejsze o 100 proc., i jeszcze wydrążone w środku. Żeby auto było lżejsze. Aha – zawieszenie jest obniżone o 4 mm.

Tych zmian jest zresztą więcej. W środku są fotele kubełkowe, każdy waży zaledwie 13,1 kg. Jak to możliwe? Są wykonane z włókna węglowego i tylko pokryte cienką warstwą skóry. Dla "komfortu". Nie mają zresztą regulacji innej niż przód-tył. Tzn mają, ale nic z nimi nie zrobisz bez zestawu kluczy i wolnego kwadransa. Nie ma magicznego guziczka czy nawet wajchy.
Fot. naTemat
I dalej większe hamulce, 18-calowe felgi (w tak małym autku to naprawdę duży rozmiar) i specjalny matowy lakier. Absurdalnie drogi (18 tysięcy), ale piękny.

Efekty są proste do przewidzenia. Alpine A110S katapultuje się z miejsca i pierwszą setkę osiąga po 4,4 sekundy. Byłoby zapewne szybciej, gdyby nie napęd wyłącznie na tył. Ale… przecież więcej wcale nie trzeba. Clue programu jest jednak nie jazda z gazem w podłodze po prostej, a zakręty.
Fot. naTemat
Alpine A110S, jak przystało na auto z centralnie umiejscowionym silnikiem, w tej kwestii jak najbardziej dowozi. Niby są na rynku auta z lepsze rozkładem masy (tutaj 43:57), ale realnie wyprowadzenie Alpine A110S z równowagi jest nieprawdopodobnie trudnym zadaniem.

A właściwie – jak najbardziej wykonalnym, jeśli się wie, jak do tego podejść. Rzecz w tym, że zachowanie tego auta w poślizgu jest niebywale przewidywalne. Dziecko by sobie z tym poradziło. A w pozostałych sytuacjach A110S i tak trzyma się drogi jakby jechało po szynach. Całość jest nieprawdopodobnie zwarta, wręcz zachęca do wychodzenia ze strefy komfortu. Okazuje się, że za nią w Alpine A110S też jest komfort. Przez komfort rozumiemy jazdę w sposób, który raczej kojarzy się ze skończeniem w rowie.
Fot. naTemat
A to wszystko przy naprawdę udanym dźwięku silnika. Pomyśleć, że to raptem 1,8 litra i cztery cylindry. Jednostka pracuje jednak tuż za plecami kierowcy, co daje zupełnie inne wrażenia. Inżynierowie Renault popracowali także nad pracą wydechu. I wreszcie wloty powietrza do silnika. Idealnie na wysokości uszu. Ten świst jest nie do podrobienia.

3. Czar pryska
Cała ta magia, o której piszę wyżej, jest jak najbardziej prawdziwa. Co nie zmienia faktu, że Alpine sprzedaje się w Polsce rocznie w liczbie… kilku, kilkunastu egzemplarzy. Porsche ze swoim 718 notuje wielokrotnie lepsze wyniki.
Fot. naTemat
Dlaczego tak jest? Powód jest prosty. Alpine A110 S zachwyca w trakcie jazdy, ale kiedy wyłączysz silnik albo po prostu zwolnisz, dociera do ciebie, że wydałeś naprawdę gruby hajs (o tym zaraz) na samochód tak wykonany, że czujesz się w gruncie rzeczy… okradziony.

W tym samochodzie wszystko trzeszczy. Wszystko się rusza. Manetką od kierunkowskazów można majtać w każdym kierunku świata bez włączenia samego kierunkowskazu. Grafika wirtualnego kokpitu jest prymitywna i niskiej jakości. Ekran multimedialny to natomiast doczepiona na siłę stacja marki Kenwood. Taką samą znajdziecie w autach Suzuki i interfejs jest dokładnie taki sam, tylko w innych kolorach.
Fot. naTemat
Wiecie, że w tym aucie nie da się jednocześnie słuchać muzyki z bluetooth i ładować telefonu po kablu? Stacja automatycznie uznaje, że twój telefon (przynajmniej iPhone) to iPod i szuka muzyki na nim. O bluetooth można zapomnieć. O Apple CarPlay zresztą też, a przynajmniej nie udało mi się znaleź go w menu.

Do tego jeszcze mamy manetkę u dołu po prawej stronie kierownicy do obsługi multimediów rodem z Clio i guziki… z Dacii. Lichy bagażnik i marny bak (chociaż akurat z tymi rzeczami w takim aucie trzeba się liczyć) też nie poprawiają sytuacji.
Fot. naTemat
I to jest ten moment, kiedy tracisz nerwy, jeśli jesteś już zapoznany z cennikiem. Alpine A110S cennikowo startuje od 297 400 zł. A to nie jest pełne wyposażenie – dopłaty wymaga choćby lakier (każdy inny niż biały, nie tylko ten matowy ze zdjęć), malowane zaciski czy kamera cofania. Innymi słowy – to auto za ponad 300 tysięcy złotych.

A to też kwota, którą można wyjechać z salonu nowym Porsche 718. I tu pojawia się kłopot, prawda?
Czytaj także: Najprostszy sposób, żeby wejść do tego świata. Tak niewiele kosztuje najtańsze "prawdziwe Porsche"
Alpine A110S w trakcie jazdy to naprawdę genialne auto. Dające zresztą bardziej analogowe odczucia niż wspomniane 718. To auto dla wytrawnego kierowcy, który… nie będzie zwracał uwagi na anturaż. Ale takich klientów jest mało. Stąd wyniki sprzedaży są, jakie są. Ale pamiętajcie – sama jazda jest boska. Porsche 718 to przy tym aucie skomputeryzowany samochodzik. W tym kontekście Alpine właściwie... nie ma na rynku konkurencji.

PS. Wymawia się "alpin asądis es".

Alpine A110S na plus i minus:

+ Świetne osiągi
+ Niesamowite prowadzenie
+ Dźwięk z 1,8-litrowego silnika
+ Ogólne poczucie egzotycznego auta
- Jakość wykonania
- Cena

Fot. naTemat