Bierzcie i jedzcie z tego wszyscy. Sprawdziłam, co można znaleźć w warszawskich jadłodzielniach

Katarzyna Bednarczykówna
Przez cztery dni sprawdzałam, jakim jedzeniem dzielimy się w Warszawie i czy w ogóle lubimy się dzielić. W społecznych lodówkach znalazłam niedojedzone wesela, niesprzedane cateringi, weki, kilogramy orzechów, wszelkiej maści chleby i drożdżówki. Wszystko w terminie ważności, ładnie zapakowane. Bierzcie i jedzcie z tego wszyscy. Za darmo.
Otwarcie lodówki społecznej we Wrocławiu fot. Tomasz Pietrzyk/ Agencja Gazeta
Lodówka nr 1 w Wawrze: przypomina bardziej lodówkę modnej knajpy, niż niechciane ostatki. 6 deserów chałwa/mango/limonka, 3 opakowania czarnego ryżu z oliwą, zielone szparagi i 10 roślinnych pasztetów. Wszystko na półkach poukładane równiutko, desery w szklanych słoiczkach dokręcone czarną pokrywką. Reszta jedzenia czeka w ładniutkich, ekologicznych opakowaniach.

Lodówka nr 2 na Ursynowie: Kolacja z Charlotte. Pola zapowiedziała wcześniej na Fejsie: "Zapraszam na wieczorny spacer! Mam ogromny chleb pszenny na zakwasie z Charlotte. 4,5 chleba zaniosę zaraz do jadłodzielni na al. KEN i 2 bagietki w bonusie. Przybywajcie!" Lodówka nr 3 jest nieco bardziej skomplikowana, bo ilość jedzenia nie zmieściła się do lodówki. Natalia na początku czerwca znalazła przy drodze 35 wielkich tekturowych pudeł wypełnionych zapakowanymi daniami i snackami kuchni indyjskiej.


Jedzenie miało termin ważności do końca maja, więc ktoś wielkiej inteligencji i głębokiej mądrości postanowił je wywalić w lesie. Natalia zabrała pudła i wszystko rozdała na facebookowej grupie "Freeganizm dumpster diving Warszawa".

Lodówka nr 4: fura zapakowanego w porcje pieczywa przed Teatrem Powszechnym.

"Gdybym wyrzucała, to bym nie spała"

To tylko ostatnie 4 dni i wybrane warszawskie miejscówki ze społecznymi lodówkami. W każdej można znaleźć niedojedzone wesela, niesprzedane cateringi, weki, kilogramy orzechów, wszelkiej maści chleby i drożdżówki. I skromniej: czasem ktoś zostawia kawałek sera, który nie zszedł do tostów na imprezie, są chipsy i ciastka, które zostały po domówce, albo połowa sałatki makaronowej z tuńczykiem, bo z rozpędu wyszło za dużo.
Lodówka społeczna we Wrocławiufot. Tomasz Pietrzyk/ Agencja Gazeta
Jedzenie pojawia się praktycznie codziennie. A jadłodzielnie to nie wszystko, równie prężnie działają warszawskie facebookowe grupy na których można ogłaszać się z jedzeniem do oddania. Jedzie się po nie do domu ogłoszeniodawcy i odbiera za darmo, wcześniej rezerwuje. Do wspomnianej "Freeganizm dumpster diving Warszawa" należy ponad 21 tys. osób. Jedni chętnie oddają, drudzy chętnie biorą.

Maja należy do tych pierwszych. Pytam, dlaczego: w końcu to oddawanie jedzenia obcym ludziom, angażowanie się, czasochłonne przedsięwzięcie.

– Nie lubię marnować, nauczyłam się tego w domu. Poza tym wiem, że jest sporo osób w potrzebie. Myśl, że wyrzuciłabym jedzenie, które ktoś głodny mógłby zjeść, nie dałaby mi spać – odpowiada. Najbliższą jadłodzielnię ma dwie ulice od domu. – Nie jest to wielki kłopot oddać jedzenie w drodze do pracy albo przy wieczornym spacerze.
Czytaj także:
Czytaj także: Po pandemii zaskoczyło nas nowe menu w knajpach. "Dwa lata temu to było nie do wyobrażenia"
Gdy pracowała na planach filmowych, zostawiała częściej: zbierała niezjedzone cateringi i wkładała do wspólnych lodówek na mieście. Podczas jednego z wyjazdów na plan zamówiono tysiąc pierogów. – Została połowa, część z mięsem, a ja mięsa nie jem. Więc oddałam większość, część można było odebrać z mojego mieszkania – wspomina.

– Teraz zostawiam, gdy ugotuję za dużo, albo gdy mi nie smakuje to, co zrobię (na przykład ciasto wyjdzie za słodkie). Czasem zdarza się, że jedzenie, którego nie lubię, trafi do mnie przypadkiem, np. dostanę na prezent. Wtedy też oddam.

Jadłodzielnie opanowują Polskę

Pomysł na jadłodzielnie przychodzi z Niemiec, tam stanęły pierwsze społeczne lodówki i szafki. Za Niemcami idzie Holandia, Austria, Szwajcaria i Włochy.
Jadłodzielnia w Szczeciniefot. Cezary Aszkiełowicz
Pierwszą polską jadłodzielnię w 2016 roku założyli Karolina Hansen i Agnieszka Bielska na Wydziale Psychologii Uniwersytetu Warszawskiego przy ul. Stawki 5/7. Pięć lat później jadłodzielni jest już zatrzęsienie. Są m.in. na Osiedlu Jazdów, przy Instytucie Socjologii UW, przed skłotem Syrena, przy Bazarze Lotników, śródmiejskim Centrum Pomocy Społecznej, żoliborskim ratuszu czy Stole Powszechnym. Z końcem zeszłego roku powstają dwie nowe: na osiedlu Marysin Wawerski i w Falenicy.

Jadłodzielnie stawiają też mieszkańcy Warszawy na własną rękę, np. na Saskiej Kępie, do bramy prywatnego domu jest przykręcona czarna szafeczka, często wypełniona po brzegi darmowym chlebem i bagietkami.

Stolica nie jest wyjątkiem – społeczne lodówki są w większości dużych, polskich miast, m.in. Wrocławiu, Poznaniu, Trójmieście, Toruniu, Kielcach, Radomiu, Białymstoku, Łodzi, Szczecinie, Zielonej Górze. I to tylko skromna część listy.

"Ktoś nie będzie przez moment głodny"

Adam: – U mnie sprawa jest bardziej skomplikowana, bo mieszkam na Białołęce, a tam jadłodzielni nie ma. Gdy mieszkałem na Bemowie z kolei punkt oddawania jedzenia obok domu kultury był tylko w teorii, w praktyce wpakowałem się na próbę jakiegoś zespołu – lodówki nie było. W efekcie Adam od kilku lat jeździ po Warszawie od jadłodzielni do jadłodzielni i szuka "wolnej" – bo często lodówki i szafki są wypełnione pod sufit. – Gdy miałem dietę pudełkową, część potraw oddawałem, bo były źle dobrane przez dietetyka; generalnie oddaję, gdy mamy w domu za dużo jedzenia.

– Teraz lodówki są pełne, ale zimą nie były. Jadłodzielnie stały raczej pustawe. Gdy przyjeżdżałem, widywałem pod nimi kolejkę głodnych ludzi. Gdy podchodziłem, od razu brali jedzenie. Z jednej strony to bardzo smutne, z drugiej budujące, widzisz, że to naprawdę ma sens.

Czytaj także:
Czytaj także: Spodnie ze starych opon, buty z resztek po winie. Te dziwne ciuchy zmieniają branżę mody (i dobrze!)

– A ty, co z tego masz? – dopytuję.

– Pewnego rodzaju satysfakcję, ale nie robię tego dla niej, robię żeby pomóc. I też z szacunku do jedzenia, który wyniosłem z domu. Ciężko mi wywalić coś, co się jeszcze nadaje, mam opór.

Maja: – Czasami zdarzało mi się widzieć, kto zabiera z jadłodzielni moje jedzenie. Cieszyłam się. Jeśli może skorzystać na tych posiłkach bardziej niż ja, to wystarczy, żeby się pofatygować.

– Znajoma kiedyś przywoziła mi mnóstwo rzeczy ze sklepu, w którym pracowała. Wtedy nawet już nie szlam do jadlodzielni, tylko od razu do centrum Warszawy i dawałam osobom w kryzysie bezdomności. Byli bardzo zadowoleni, a ja czułam bardzo dużą wdzięczność, że mam taką możliwość. Sprawić, ze ktoś nie będzie przez moment głodny – dodaje..

Wyrzucamy 4 kg jedzenia tygodniowo

W Polsce co sekundę do domowego kosza trafiają 92 kilogramy jedzenia (!). Wyrzucamy rocznie około 5 ton, a ponad połowa z tej zatrważającej liczby jest wynikiem naszych codziennych, nieprzemyślanych decyzji. W śmietnikach lądują najczęściej odpadki z gotowania, nieświeże pieczywo, warzywa i owoce. Tygodniowo każde polskie gospodarstwo domowe wyrzuca średnio 3,9 kilograma żywności (dane z badania przeprowadzonego przez IOŚ-PIB i SGGW).

Organizacja Narodów Zjednoczonych ds. Wyżywienia i Rolnictwa szacuje, że na świecie rok w rok marnuje się około 1,3 miliarda ton jedzenia. To blisko jedna trzecia całej globalnej produkcji.