Platforma Obywatelska: między niemocą a niewiadomą

Karolina Lewicka
dziennikarka radia TOK FM, politolog
Siedem lat temu rozeszły się drogi Donalda Tuska i partii, której był współzałożycielem. On poszedł w górę, został szefem Rady Europejskiej, ale ona – przygnieciona podsłuchową aferą i ośmiorniczkami – zaczęła się szybko staczać po równi pochyłej. Bezwładny politycznie ostatni rok drugiej kadencji był niczym agonia. A potem władzę zdobył PiS, Platforma Obywatelska przeszła do opozycji, której ławy grzeje do dziś, wciąż bez żadnych perspektyw na wyborcze zwycięstwo. Więcej – aktualnie zagrożone jest samo Platformy istnienie.
Karolina Lewicka o powrocie Donalda Tuska do polskiej polityki. Fot. Albert Zawada / Agencja Gazeta

Jestem gotów zrobić wszystko, by Platforma nie przeszła do historii

Kiedy – teraz składający powyższe deklaracje – Donald Tusk opuszczał PO, jedna z zagranicznych gazet pisała, że swoim odejściem wytwarza próżnię, skoro przez ostatnie lata był głównym partyjnym filarem, punktem odniesienia oraz organizatorem wydarzeń. Mówiono o sieroctwie Platformy, jednak rzadko wskazywano na wodzowski charakter formacji, bo w ten sposób z reguły opisywano PiS.

To partia Kaczyńskiego miałaby nie przetrwać bez Kaczyńskiego, jako ugrupowanie jednego człowieka, całkowicie przez niego sprywatyzowane. Dostrzegano, i owszem, wieloletnią praktykę, która polegała na eliminowaniu przez Tuska kolejnych mocnych zawodników, ale nie wyciągano z tego daleko idących wniosków, że bez Tuska nastąpi dramatyczny uwiąd partii. A tak się właśnie stało.


Nowego ducha nie tchnęli w PO kolejni jej przewodniczący: Ewa Kopacz, Grzegorz Schetyna, Borys Budka, a stary przewodniczący sentymentalnie zwodził ją co rusz swoim powrotem.

Teraz Platforma jest w miejscu szczególnym, bo po raz pierwszy donośnie zaczynają wybrzmiewać głosy, że marka się zużyła, a partia się już nie podniesie. Że trzeba się pożegnać z tym dwudziestoletnim szyldem i stworzyć zupełnie nowy. Te opinie współgrają z brakiem entuzjazmu wobec kolejnej zapowiedzi powrotu do polityki krajowej byłego premiera.

Tej nadziei chwyta się wyłącznie stara gwardia, dla której Tusk jest symbolem starych, dobrych czasów, mogących powrócić wraz z powrotem byłego szefa, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. To mamidło, bo świat nie stoi w miejscu. Wraz z byłym premierem nie wróci dawna scenografia, nie będzie się znów grało tej samej sztuki, według scenariusza sprzed dekady.

Dosyć oglądania się za siebie

Widać, że młodsze pokolenie PO, choćby Rafał Trzaskowski, autor powyższych słów, próbuje zablokować wyprowadzenie ze stajni białego konia. Temu służyła sobotnia konferencja w Gdańsku.

Prezydent Warszawy – ewidentnie chcący budować coś nowego na gruzach PO – zapewnił, że nowy projekt będzie się na Platformie zasadzał. Zrobił to tylko po to, by uspokoić tych, którzy obawiają się, że wyborcy PO zostaną rozparcelowani między Trzaskowskiego a Hołownię, a sama PO zostanie z niczym. I wówczas naprawdę dokona żywota. Dlatego też oglądają się na Tuska.

Tyle że Trzaskowski, reagując naprędce na wywiad byłego premiera w TVN24 i planowane na ten tydzień jego spotkanie z Borysem Budką, znów zapowiedział, że coś zrobi i pokaże, niczego nie robiąc i nie pokazując. – Musimy pokazać tę energię, która w nas drzemie – mówił.

– Mamy plan odbudowy Polski, będziemy go prezentować – dodał. Tym samym powielił podstawowy błąd ostatnich lat swojej partii, jakąś taką polityczną prokrastynację.

Czekanie na "nowe otwarcie” Platformy zaczyna przypominać czekanie na Godota. Ot, choćby słynna już, przypominająca znikający punkt, deklaracja ideowa. Jesienią ubiegłego roku zapowiedziano jej prezentację na styczeń, w styczniu na późną wiosnę, zaś późną wiosną na wczesną jesień.

A i sam Trzaskowski przecież także notuje kolejne podejście do odpalenia swojego ruchu Wspólna Polska. W pewnym momencie można było nawet odnieść wrażenie, że postawił na tej inicjatywie krzyżyk, ale teraz heroicznie podejmowana jest próba reanimacji. Nie wiadomo, na ile trwała. Bo może to znów słomiany zapał?

Co można zrobić? Nie ma wyborów, nie mamy większości w parlamencie

Tak lamentował Borys Budka na łamach "Gazety Wyborczej", wprost przyznając się do politycznej impotencji, na dodatek zdziwiony powszechną krytyką jego postawy. Jakby nieświadomy tego, że opozycja dlatego jest opozycją, że nie ma większości w parlamencie.

Na tym to polega, ale jednocześnie nie oznacza, że tym samym nie ma się jako opozycja nic do roboty. Tylko trzeba w końcu zafunkcjonować w czasie przeszłym dokonanym (pokazaliśmy naszą wizję wyborcom), a nie przyszłym (pokażemy naszą wizję wyborcom). Jednak nawet gdyby doszło teraz do takiego przełamania, to wcale to nie oznacza odwrócenia negatywnej dla Platformy tendencji.

Sześć lat szamotaniny zrobiło swoje, wyborcy są głęboko rozczarowani i mają gdzie odejść, bo ugrupowanie Szymona Hołowni nie tylko utrzymuje się na powierzchni, ale nawet wzrasta. Polska 2050 nadal jest kotem w worku, ale chętnych do kupna nie brakuje.

A przed PO kolejny czas burzy i naporu. Czy Tusk wróci, czy tylko rozpoznaje teren? Czy Budka odda władzę, czy zostanie zmuszony przez niezadowolonych z jego pracy kolegów partyjnych do odejścia? A może jednak się okopie i przetrwa na stanowisku? Czy Trzaskowski przejmie wartościowych ludzi dla swego projektu, drenując tym samym PO, czy rzeczywiście będzie chciał połączyć ruch z partią?

To wszystko są niewiadome i nie liczyłabym na szybkie rozstrzygnięcia. Będą się układać długo i boleśnie. A chętnych do podgryzania PO w tym czasie nie zabraknie. Z rozkoszą pożywi się jej elektoratem, prócz Hołowni, także PSL czy lewa strona sceny politycznej. Dlatego dziś trudno przewidzieć, jak będzie wyglądał polityczny krajobraz za kilka miesięcy, i jakie w nim miejsce będzie miała PO. Platforma jest niezbędna, by wygrać wybory – mówił Tusk.

Może i tak, pod warunkiem, że w końcu znajdzie odpowiedź na pytanie: z czym do ludzi? I z tym "czymś" do ludzi wreszcie dotrze.