Tragiczny finał wizyty w salonie dla psów. "Po zwłoki Tosi przyjechaliśmy już z policją"

Joanna Stawczyk
W salonie psiej urody w Pyskowicach (woj. śląskie) doszło do dramatu, jak opisuje właścicielka psa, przez nieuwagę prowadzącego ten zakład. Suczka rasy bernardyn miała zostać ostrzyżona i uczesana, a skończyło się tym, że zawisła na lince i się udusiła. Zamieszkujący Gliwice właściciele zmarłego psa, zabrali głos w sprawie.
Tragiczny finał wizyty w salonie dla psów. "Po zwłoki Tosi przyjechaliśmy już z policją" Fot. Facebook.com / @Aleksandra Szymańska
W niedzielę 13 czerwca na profilu właścicielki psa pojawił się post ze zdjęciami zwierzęcia. "W zeszłym tygodniu (...) zamordowali nam psa !!!" – napisała roztrzęsiona kobieta. Okazuje się, że do koszmaru doszło dokładnie 7 czerwca. Właściciele oddali 4,5 letnią Tosię do salonu groomerskiego w Pyskowicach (woj. śląskie), aby została ostrzyżona i uczesana.

Tragedia w psim salonie w Pyskowicach. Nie żyje suczka rasy bernardyn

Głos zabrał także mąż kobiety. Mężczyzna przedstawił więcej szczegółów z dnia tragedii. "Po pół godzinie odebraliśmy telefon, że pies nie żyje" – przekazał. 


"Właściciel salonu jak twierdzi zostawił psa na stole przypiętego linką za obrożę do sufitu i wyszedł z pomieszczenia do toalety. Pies się poślizgnął i zawisł na smyczy konając w potwornych mękach. Dramat" – relacjonował.

Właściciel czworonoga zapowiedział, że nie puści tej sprawy płazem i zrobi wszystko, aby winny odpowiedział za swoją nieuwagę. "Mamy nadzieję, że sprawą zajmie się prokurator i znajdzie ona finał w sądzie aby ten człowiek nie skrzywdził już więcej żadnego innego zwierzaka" – podsumował. "Tosia nie miała założonych szelek, ani innego zabezpieczenia, dzięki któremu nie doszłoby do takiej tragedii. Jak taki 50-kilogramowy pies spada ze stołu, to musi narobić niezłego rabanu. Tego właściciel nie słyszał? Przecież to jest nie do pomyślenia. Nie wyobrażam sobie, żeby ten mężczyzna dalej prowadził taką działalność. To skrajna nieodpowiedzialność" – stwierdził właściciel psa w rozmowie z "Dziennikiem Zachodnim".

Mężczyzna przekazał, że czeka na wyniki badań toksykologicznych, ponieważ doszły go słuchy, że już wcześniej w salonie były sytuacje, gdzie czworonogom rzekomo podawano środki odurzające. "Nic nie przywróci nam życia psa, ale oczekujemy, że właściciel tego salonu już nie będzie prowadził tej działalności. Nie ma on za grosz empatii. Oczekujemy też rekompensaty finansowej za naszą stratę" – dodał.

Z Facebooka zniknął profil wspomnianego salonu w Pyskowicach. Jego właściciel nie zajął stanowiska. Według ustaleń Polsat News wezwani policjanci stwierdzili, że w sprawie nie doszło do przestępstwa, tylko do nieszczęśliwego wypadku. Wobec tego sprawa nie zostanie skierowana do prokuratury, a właściciel psa ma prawo dochodzić sprawiedliwości na drodze cywilno-prawnej.
Czytaj także: Obrońcy zwierząt mieli wyrwać psa z rąk zoofilów. "Do tej pory nie możemy się otrząsnąć"