Karuzela szaleństwa i nowy układ sił. Euro 2020, czyli "Football, bloody hell!"
Portugalia, Francja, Niemcy i Holandia już za burtą Euro 2020. W ciągu czterech dni hierarchia ważności w europejskiej piłce runęła, a drużyny uważane dotąd za pewniaków do medali nie wygrają w turnieju już nic. Futbol potrafi być nieprzewidywalny, okrutny i piękny. I właśnie taką jego twarz mogliśmy zobaczyć w 1/8 finału ME. Co jeszcze przed nami?
Tegoroczne Euro 2020 sprawiło, że tych doznań jest kilka razy więcej, że przeżywamy jeszcze mocniej i szybciej. Jakby po pandemii każdy chciał nadrobić stracony czas w dwójnasób, a roczny okres oczekiwania na finały Euro sprawił, że mamy jeszcze większy głód przeżyć. I nie tylko my, bo piłkarze tak samo, prawda?
Faza pucharowa turnieju rozpoczęła się więc od małego trzęsienia ziemi, a później napięcie już tylko rosło. I to do ostatniej minuty ostatniego spotkania. Dosłownie. Wszystko zaczęło się od spektakularnego pokazu jedności, zespołowości, współpracy o solidarności. Duńczycy rozpoczęli turniej od tragedii, przepracowali ją i zyskali siłę, która może dać im medal. Odprawili Walię czterema golami, chwilami po prostu zachwycając.
I gdy wydawało się, że wszystko będzie po staremu, malutka Austria sprawiła Włochom nie lada psikusa, który omal nie skończył się dla Azzurrich fatalnie. Pobili rekord sprzed 82 lat, namęczyli się niebywale, ale dziś mogą się uśmiechać. Nie tylko dlatego, że mają awans, ale też dlatego, że ich rywale nie mieli tyle szczęścia. Popatrzcie na Holendrów, bezradnych i zaskoczonych przeciw dzielnym Czechom.
Popatrzcie też na Portugalię, pełną jakości, maestrii oraz finezji, którą zgasiła bezlitosna i skuteczna maszyna z Belgii. Czerwone Diabły to w ogóle w turnieju pewien fenomen, który może dać tytuł, zgodnie zresztą z zapowiedziami. Mają grać pięknie? Grają. Mają grać ostro i brutalnie? Proszę bardzo. Mają być wyrachowani i skuteczni? Są. Ale cenę zapłacili za awans ogromną, tracąc dwóch najważniejszych piłkarzy przed ćwierćfinałem.
Zastanawialiśmy się w poniedziałek, czym jeszcze zaskoczy nas ten turniej, ale nikt nie wiedział rano, że oto wieczorem szykuje się święto futbolu, jakiego dotąd na żadnej imprezie nie było. Że oto Hiszpanie z Chorwatami nakarmią nas ośmioma bramkami, epicką bitwą i pokazem siły, zaangażowania, wiary i niezłomnego charakteru.
Nikt nie przewidział też, że za chwilę czeka nas uczta jeszcze wspanialsza, na 120 minut zmagań, walki ze słabościami, karuzelą emocji i katastrofą zespołu, który wszystkim bez wyjątku dawano jako wzór. Mistrzowie świata przeszli drogę ze szczytów Olimpu aż do trzewi Tartaru, a wszystko działo się raptem w 40 minut. Już pili ambrozję, już przygrywały im cytry, by na koniec zalać się łzami i obserwować radość herosów z Helwecji.
Odetchnęliśmy wtedy głęboko, wszak ostatniego dnia 1/8 finału czekało nas nie lada starcie, bitwa o Anglię. I znów futbol pokazał swoją niezwykłą, piękną i okrutną zarazem twarz. Niemcy przegrywali, Niemcy mieli remis i przetrwanie na wyciągnięcie ręki, ale nie potrafili sięgnąć o ten zaszczyt. Z grupy śmierci, która miała w turnieju rozstawiać rywali po kątach, nie ostał się nikt. A Anglia dokonała czegoś, na co czekano od 1966 roku, całe pokolenia.
I na koniec, do ostatniego oddechu, ostatniej minuty - dosłownie - oglądaliśmy mordercze starcie Szwedów, tak nam w tym turnieju niemiłych, oraz Ukraińców, którzy postawili się rywalom w sposób niebywały. Przypłacili wygraną i awans zdrowiem, stracili mnóstwo energii i być może w kolejnej rundzie zapłacą za to srogą cenę, ale w ostatniej akcji meczu pokarali brutalnych i pewnych siebie rywali. Piękno, brutalność i tragizm zarazem. "Football, bloody hell!" – jakby to powiedział Sir Alex Ferguson,
Czytaj także: Sensacja goniła sensację, została ósemka wspaniałych. Komplet drużyn w ćwierćfinałach Euro