Lekarz o opieszałości rządu ws. wariantu Delta: Może czytajcie moje wpisy. Są darmowe

Aneta Olender
"O wariancie Delta informowałem opinię publiczną już przed dwoma miesiącami. (...) Jeżeli mają Państwo trudności z adekwatnym reagowaniem na dynamicznie zmieniającą się sytuację epidemiczną, to proszę zaglądać na moją stronę" – napisał w liście do premiera lekarz Bartosz Fiałek. To jego reakcja na informację o powołaniu zespołu ds. wariantu DELTA koronawirusa.
Lekarz Bartosz Fiałek uważa, że działania rządu związane z zagrożeniem, jakim jest wariant Delta, są opieszałe. Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta
Rząd reaguje za późno, jest opieszały w swoich działaniach związanych z pandemią, z zagrożeniem, jakim jest wariant Delta?

Ciężko odpowiedzieć mi na to pytanie jednoznacznie, ponieważ nie wiem, jak rządzący i powołani przez nich eksperci pracują. Nie chciałbym wychodzić na pieniacza, osobę, która zarzuca im opieszałość, podczas gdy oni faktycznie robią, co mogą.

Mogę jednak te działania ocenić pośrednio. Obserwując bowiem to, jak decydenci komunikują swoje działania uważam, że reakcja jest trochę spóźniona, dlatego napisałem ten list.

Popatrzmy na to, z czym mieliśmy do czynienia w tym roku na przełomie stycznia i lutego. Oczywiście niczego nie sposób ocenić ze 100 proc. pewnością, w trakcie tak dynamicznej sytuacji, jaką jest pandemia COVID-19, nie wiemy, czy jakieś zdarzenie wystąpi, czy nie.


Jednak w tamtym czasie naukowcy z Uniwersytetu Simona Frasera z Kanady ocenili, na podstawie modelu matematycznego, możliwe rozprzestrzenianie się wariantu alfa – zwanego wówczas tzw. brytyjskim. Na bazie tych wiadomości zaalarmowałem opinię publiczną, choć nie była to w tamtym czasie popularna linia rozwojowa wirusa.

Publikowałem te informacje i sugerowałem, co można zrobić – kwarantanna obowiązująca każdego przyjeżdżającego, z której zwalniałyby dwa testy z wynikiem ujemnym, zwiększenie liczby testów dla podróżnych oraz noszenie maseczek ochronnych o poziomie ochrony charakterystycznym dla FFP2/KN95.

Pomimo tego, że docierało do nas coraz więcej informacji o wariancie alfa, nie zrobiono wystarczająco dużo, żeby nas przed nim uchronić. A dziś już wiemy, że ta linia rozwojowa nowego koronawirusa wywołała u nas najbardziej dotychczas śmiertelną i najgroźniejszą z epidemiczne punktu widzenia falę zakażeń, tzw. trzecią falę, z którą mierzyliśmy się tej wiosny. Stąd uznałem, że można było zareagować wcześniej i lepiej.

Z wariantem Delta jest podobnie?

Pamiętajmy, że tzw. trzecia fala epidemiczna COVID-19 zaczęła się u nas na przełomie marca i kwietnia, a o wariancie alfa i możliwej, lepszej transmitowalności, czyli w prostszym ujęciu – wyższej zakaźności, mówiono już na przełomie stycznia i lutego, czyli dwa miesiące wcześniej. Analogiczną sytuację mamy obecnie.

Premier przed kilkoma dniami pochwalił się spotkaniem specjalnego zespołu ds. wariantu Delta, choć później, niejako komentując mój list, rzecznik ministerstwa zdrowia powiedział, że pracują już od nad rozwiązaniami dotyczącymi tego wariantu od dłuższego czasu.

Dlatego powtórzę, nie wiem, w jakiej formie te zespoły pracują. Natomiast patrząc na to, jak wyglądała reakcja na wariant alfa i jak wygląda przekaz związany z wariantem Delta, wszak komunikat został umieszczony bezpośrednio na oficjalnej stronie premiera Mateusza Morawieckiego, uznałem, że jednak rząd działa opieszale. Działania powinny być zdecydowanie szybsze, a potrzebne rozwiązania wprowadzane z wyprzedzeniem.

Trzeba działać już dziś?

Uważam, że już powinniśmy zwiększyć nadzór epidemiologiczny nad wszystkimi przybywającymi do kraju, nie tylko nad osobami spoza strefy Schengen, ponieważ wirus nie rozpoznaje ludzi z UE i spoza niej.

Mamy zeszłoroczny przykład, kiedy w Hiszpanii w wakacje poluzowano restrykcje, umożliwiono podróże z i do kraju, chwilę później doświadczyliśmy istotnego wzrostu liczby nowych przypadków COVID-19 w krajach europejskich. A przecież tamten wariant, tzw. europejski (20E/EU1), nie był tak bardzo zakaźny, jak wariant Delta. Dlaczego więc teraz miałoby być inaczej, skoro mamy lepiej rozprzestrzeniającą się linię rozwojową SARS-CoV-2?

Na tę chwilę nie sugerowałbym bardzo restrykcyjnych działań, zamykania hoteli, zakazu chodzenia do ogródków restauracyjnych. Działałbym po prostu z wyprzedzeniem. Uważam, że niezależnie od tego, skąd się przylatuje, gdy nie posiada się statusu osoby w pełni zaszczepionej, powinno się być automatycznie poddawanym testowi na lotnisku i kwarantannie, z której zwalniałby ujemny wynik drugiego testu wykonanego po 7. dniach od wjazdu do Polski.

Zastanowiłbym się także, czy nie wrócić do noszenia maseczek – w zamkniętych przestrzeniach, w sytuacjach groźnych epidemicznie, w pomieszczeniach ze słabą wentylacją, tam, gdzie są skupiska ludzi – przez osoby w pełni zaszczepione, ponieważ widzę, że nastąpiło w tym zakresie istotne – w mojej ocenie nierozsądne – rozluźnienie.

Ja tak robię, pomimo że uzyskałem tzw. odporność hybrydową – połączenie naturalnej (po przechorowaniu COVID-19) ze sztuczną (dzięki szczepieniu przeciw COVID-19). Kiedy z panią rozmawiam jestem na zewnątrz i również mam maseczkę. Może przesadzam w drugą stronę, ale generalnie w sytuacji, w jakiej teraz się znajdujemy, można by rozważyć bardziej ostrożne rozwiązania. Problem polega chyba na tym, że my – społeczeństwo – nie mamy o tym pojęcia. Teraz cieszymy się raczej z tego, że są wakacje, że czytamy o mniej niż 100 nowych zakażeniach dziennie.

Rzeczywiście jest to problematyczne. Musimy mieć świadomość, że specjalistyczna wiedza immunologiczna i epidemiologiczna – w ujęciu globalnym – w tym kraju nie istnieje, dlatego komunikaty muszą być jasne. A takich właśnie ze strony rządu mi brakuje. Podczas konferencji pokazują jakieś algorytmy, zawiłe prezentacje, wykresy – ludzie tego nie rozumieją.

Ja staram się komunikować z odbiorcami moich wpisów w taki sposób, aby trudne informacje tłumaczyć "po ludzku". Natomiast wiadomo, że nie mam takiego zasięgu – choć dzięki wam, mediom, docieram do większych grup – jak rząd.

Kiedy decydenci zwołują konferencję, wszyscy ich słuchają, dlatego powinni mówić konkretnie i prosto: jest ryzyko, że wariant, który zadomowił się już w Wlk. Brytanii, może uderzyć w nas, dlatego proszę o noszenie maseczek ochronnych, kiedy będziecie przebywać w skupiskach ludzkich itd., ponieważ to może zmniejszyć rozmiary ewentualnej, kolejnej fali epidemicznej. I koniec.

Jestem przekonany, że w takim przypadku większość ludzi przyjęłaby to w następujący sposób: "Ok, nie narzucają, komunikują". Odpowiedzialni ludzie, a w Polsce większość jest odpowiedzialna, jednak podeszłaby do tego ze zrozumieniem. Oczywiście są też i ci, którzy będą mówili, że nie założą maseczek, bo się szczepili, więc są chronieni.

Im trzeba wytłumaczyć, że powinni to zrobić, ponieważ w Polsce jest niski poziom wyszczepienia. Gdybyśmy mieli 70 – 80 proc. zaszczepionych osób, to uważam, że maseczki dla w pełni zaszczepionych byłyby niepotrzebne, ale przy 30 proc. zaszczepionych w populacji jednak te maseczki mogą być konieczne, aby chronić niezaszczepioną w pełni większość społeczeństwa.

Trzeba dodać, że nie jest tak, iż jest to rozwiązanie wprowadzone na stałe, że jest to rozwiązanie czasowe, gdy zaszczepimy odpowiedni odsetek społeczeństwa, to maseczki ochronne zdejmiemy wszyscy, a jak się nie zaszczepimy – będziemy je nosić.

Jedyny apel, który można wydać, to żeby rząd komunikował się w sposób jasny i żeby te komunikaty były oparte o najnowszą wiedzę. Najnowsza wiedza medyczna, najprostsze komunikaty. To kluczowe, żebyśmy mogli wrócić do normalności i przekonali do szczepień osoby z wątpliwościami.

A komunikaty nie są oparte o najnowszą wiedzę?

Weźmy np. szczepienie ozdrowieńców dwiema dawkami. Mamy coraz większą liczbę danych naukowych, które mówią o tym, że jedna w takim przypadku może być wystarczająca. Takie rozwiązanie stosuje się m. in. w Niemczech, Francji czy we Włoszech.

Druga sprawa to mieszanie szczepionek przeciw COVID-19 różnych producentów. Tu również mamy coraz więcej danych dotyczących tego, że jest to działanie skuteczne oraz bezpieczne. Robią tak np. w Danii, Niemczech, Hiszpanii.

List do premiera, który opublikował pan na swoim profilu na Facebooku, jest jednak jednocześnie szpilą wbitą rządzącym. Poleca pan im czytanie swoich wpisów, jeśli mają "trudności z adekwatnym, tzn. o czasie, reagowaniem na dynamicznie zmieniającą się sytuację epidemiczną".

Może rzeczywiście mogło to zostać tak odebrane, ale moim celem nie było wbijanie szpili. Zaprosiłem do czytania moich wpisów nie dlatego, żeby udowodnić komukolwiek, że jest nieukiem i niczego nie wie, tylko dlatego, że każdy się przecież uczy. Ja też czerpię wiedzę od kogoś.

Skoro reakcją na to, co publikuję, są setki wiadomości – w większości pozytywne – są podziękowania za to, że tłumaczę w taki sposób i że to trafia do ludzi, że ludzie się szczepią, to dlaczego rząd nie ma tak tłumaczyć zagadnień związanych z epidemią COVID-19 w Polsce?

Jeśli do społeczeństwa trafia mój przekaz, jest zrozumiały i skuteczny, sugerowałbym, żeby ktoś czerpał z tego, czego ja się uczę. To nie jest tak, że mam 33 lata, nie mam doświadczenia, i nikt nie powinien na mnie bazować. Nie ma znaczenia też, jakie są moje poglądy polityczne, chodzi o to, co jest korzystne dla całości społeczeństwa.

Mój wpis – list do premiera – można odebrać jako przytyk, ale moim celem było wskazanie, że można zmienić formę komunikowania na bardziej dostępną. Jeśli moi czytelnicy wysyłają mi zdjęcia karteczek potwierdzających zaszczepienie, piszą, że to dzięki mnie, bo rozwiałem wątpliwości, to sugeruje, że skoro wy – rząd – komunikujecie się w taki sposób, że odbiorców to wkurza, to może czytajcie moje wpisy i przekazujcie informacje podobnie do mnie. Korzystajcie z moich wpisów, są darmowe. Tylko to miałem na myśli...
Czytaj także: "Jeśli nie chcemy cierpieć, szczepmy się". Prof. Horban przestrzega przed lockdownem

Posłuchaj "naTemat codziennie". Skrót dnia w mniej niż 5 minut