Przerażająca tajemnica Kanady. Tak runął wizerunek kraju, który jawił się niczym Eldorado
Świat od kilku tygodni z niedowierzaniem przeciera oczy. Nie taką Kanadę przecież znamy. Kanada pachniała żywicą, była krajem miodem i mlekiem płynącym, ilu Polaków marzyło, by tam wyjechać? Dziś wszystko przykryły straszne doniesienia o setkach dziecięcych grobów. I druga, mniej znana twarz Kanady, choć wiadomo było o niej nie od dziś.
- Ponad tysiąc nieoznakowanych grobów dzieci odkryto w maju i czerwcu w pobliżu szkół rezydencyjnych w Kanadzie.
- Sprawa dzieci i historia tych szkół, które zajmowały się przymusową asymilacją dzieci, wywołała wstrząs na świecie.
- Co o nich wiadomo? Co mówił kanadyjski raport z 2015 roku? Jaką rolę odegrał ojciec obecnego premiera Kanady, który na przełomie lat 60. i 70. ubiegłego wieku, był szefem kanadyjskiego rządu?
Gdy odkryto pierwsze groby, był wstrząs. Przy kolejnym odkryciu coraz większy szok. Przy trzecim brakowało już słów, skala emocji przekroczyła możliwe granice, tak trudno było – i wciąż jest – uwierzyć, że takie rzeczy działy się właśnie tu. W Kanadzie, która kojarzyła się z oazą wolności, która była marzeniem wielu ludzi w Europie i dziś – za rządów liberalnego Justina Trudeau – wciąż w niektórych krajach wzbudzała zazdrość.
Do tego właśnie w tym kraju wybuchły antyklerykalne nastroje i zaczęły płonąć kościoły. W ciągu niespełna dwóch tygodni w ogniu stanęło siedem świątyń, w innych dochodziło do dewastacji, akty wandalizmu dotknęły też pomniki.
Wciąż jednak pojawiają się nowe odsłony wokół tej wstrząsającej historii. Zaczęły się nawoływania pod adresem Wielkiej Brytanii, by przyznała się do odpowiedzialności za rolę, jaką brytyjskie imperium odegrało w tępieniu rdzennych mieszkańców Kanady: Indian, Eskimosów, Metysów.
Przymusowa asymilacja dzieci
Przypomnijmy. Od maja do końca czerwca w Kanadzie odkryto ponad 1100 nieoznaczonych grobów w pobliżu trzech tzw. szkół rezydencjalnych, placówek z internatem dla dzieci rdzennych mieszkańców Kanady. Wielu ludzi na świecie usłyszało o nich pierwszy raz i w niejednym domu obraz niemal nieskazitelnej Kanady prysł jak bajka mydlana. Choć historia dzieci "uczonych" w tych szkołach znana jest nie od dziś.
W 2008 roku rdzenna ludność Kanady pierwszy raz usłyszała przeprosiny za przymusową asymilację swoich dzieci w kościelnych i rządowych szkołach. Zrobił to ówczesny premier Stephen Harper.
W 2015 roku przeprosił Justin Trudeau. – Ten system dał początek jednemu z najmroczniejszych rozdziałów w historii Kanady i zostawił trwały destrukcyjny ślad w sferze kultury, dziedzictwa i języków ludów autochtonicznych – mówił wtedy szef kanadyjskiego rządu. Już wtedy domagano się przeprosin ze strony Kościoła i samego papieża. Osobiście, podczas audiencji w Watykanie, mówił o tym Trudeau. – Powiedziałem Papieżowi, jak ważne jest pojednanie z rdzenną ludnością w kontekście dalszego rozwoju Kanady, uwzględniając jego pomoc w postaci przeprosin – powiedział po spotkaniu z Franciszkiem w 2017 roku.
Do dziś bez rezultatu, choć już w latach 90. XX wieku przeprosiny wystosowały kościoły protestanckie.
Kanada opleciona siatką szkół
Wiedza o tym, co działo się w szkołach to wynik żmudnej, długiej pracy rządowego Komitetu Prawdy i Pojednania, która została powołana w 2008 roku, a w 2015 – na podstawie zeznać tysięcy byłych uczniów – opracowała długi raport na temat ich działalności. Przedstawiał przerażający, trudny do wyobrażenia obraz, w którym padły słowa o "kulturowym ludobójstwie”.
"Kolonizatorzy, a potem władze kanadyjskie, miały pomysł na całkowitą akulturację i wynarodowienie rdzennych mieszkańców. Nie mieli za to pieniędzy na prowadzenie wojny i podbijanie militarne tych ziem, więc postanowili opleść Kanadę siecią szkół z internatem. Miały one wychować "nowego Kanadyjczyka" – opowiadała w 2019 roku w rozmowie z naTemat Joanna Gierak-Onoszko, autorka reportażu o tych wydarzeniach. Jej książka pt. "27 śmierci Toby'ego Obeda" wywołała wtedy wstrząs.
W ostatnich tygodniach Gierak-Onoszko stała się główną ekspertką w Polsce od kanadyjskiego Kościoła i rdzennych mieszkańców. "To był przykład eugeniki i inżynierii społecznej na usługach i państwa i religii. Architektami systemu były kanadyjskie władze, ale szkoły w przeważającej większości były zarządzane przez Kościół – przede wszystkim katolicki, ale i po części przez protestancki" – opowiadała w rozmowie z Bartoszem Godzińskim.
Czytaj także: "Dzieci były przypinane do krzesła elektrycznego". Tam Kościół prowadził szkoły, w których stosowano tortury
Co to były szkoły rezydencjalne
Te szkoły były kuźnią młodych, kanadyjskich obywateli, w której potomków rdzennych Indian siłą przekształcano w Kanadyjczyków i chrześcijan: katolików lub protestantów, poddawano przymusowej asymilacji, wykorzeniano ich historię, kulturę i tradycję.
Larry Beardy jechał pociągiem 1200 km. Na każdej stacji pociąg zabierał więcej dzieci. Młodsze zaczynały płakać, gdy zdały sobie sprawę, że zostały bez rodziców. "Ten pociąg chcę nazwać pociągiem łez" – powiedział.
Florence Horassi zabrali do szkoły małym samolotem, który lądował kilka razy i za każdym razem zabierał kolejne dzieci. Ona również wspominała o płaczu: "Starsi mieli łzy w oczach, pozostali płakali. Cały samolot płakał".
Ale dzieci do szkół przywozili też zastraszani rodzice. Vitaline Elsie Jenner: "Wrzeszczałam i krzyczałam. W moim języku było to "Mama, Mama, kâya nakasin", czyli "Mamo, Mamo, nie zostawiaj mnie". Zabrała nas zakonnica".
Horror szkół rezydencjalnych
W szkołach dzieci bito, stosowano tortury, zmuszano do pracy, nie pozwalano mówić w rdzennym języku. I zostawiono traumę na całe życie.
"Uczono, że ich rodzice są "brudnymi dzikusami". Zaczynały nienawidzić nie tylko mamy i taty, ale i tego, kim one są. Tak, by nowy Kanadyjczyk był oderwany od rdzennej kultury" – opisywała Joanna Gierak-Onoszko.
Ocenia się, że takie placówki działały w Kanadzie przez ponad 100 lat. Były finansowane przez państwo i prowadzone głównie przez Kościół. Pierwsze w takiej postaci powstały ok. 1883, ale ich historia jest dłuższa. W latach 30. XIX wieku pierwszą szkołę rezydencjalną stworzył Kościół anglikański, a we wschodniej Kanadzie kościoły tworzyły szkoły dla rdzennych dzieci już od XVII wieku – wynika z informacji, które podaje serwis Indigenous Peoples Atlas of Canada.
Powstało ich w sumie około 130, przez ponad 100 lat przewinęło się przez nie ok. 150 tys. dzieci. Ocenia się, że do dziś w Kanadzie żyje ok. 80 tys. wychowanków tych szkół. Część dzieci nigdy nie wróciła do swoich domów, czasem rodzice nigdy nie dowiedzieli się, co się z nimi stało. Niektórzy uciekli, ale uważa się, że nawet do 10 tys. z nich zmarło.
W ostatnich latach naukowcom udało się zidentyfikować nazwiska ok. 4,1 tys. dzieci. Takie dane podaje kanadyjska komisja Prawda i Pojednanie.
Tu znaleziono groby
Pierwsze groby odkryto w maju w Kolumbii Brytyjskiej – w Kamloops Indian Residential School, jednej z największych tego typu placówek w Kanadzie, która została zamknięta w 1978 roku. Działała od 1890 roku.
"Tyle krzywd i bólu, by wreszcie usłyszeć z zewnątrz, że działo się tam to, co zakładaliśmy" – powiedział CNN Harvey McLeod, który w latach 60. przed dwa lata uczęszczał do tej szkoły.
Powiedział też, że przez dekady zastanawiał się z innymi, co się stało z kolegami z ławki, z przyjaciółmi. Szczątki dzieci, z których najmłodsze miały 3 latka, znalezione za pomocą radaru penetrującego ziemię podczas przeglądu szkoły.
Dziś w budynku szkoły znajduje się muzeum.
W czerwcu, w miejscu dawnej szkoły w Marieval w prowincji Saskatchewan, znaleziono 751 nieoznakowanych grobów. Placówka działała od 1899 roku do lat 90. XX wieku.
"Powiedzieli mi, że to "język diabła". Przeszedłem okropne pranie mózgu. Nie rozmawiałem z nikim w tym języku i nie pozwoliłem nikomu do mnie w nim mówić. Na 40 lat straciłem swój język" – powiedział 71-letni dziś Jack Kruger, jego słowa cytuje "Guardian". Opowiedział też o nadużyciach seksualnych. O tym, że jego najlepszy przyjaciel w wieku 6 lat odebrał sobie życie po gwałcie, którego dokonał ksiądz.
"Wciąż próbuję znaleźć odpowiedź, dlaczego to zrobił. Poradzenie sobie z gwałtem, biciem, głodowaniem, to musiało być dla niego za dużo" – powiedział.