Były senator PiS oskarżony o znęcanie się nad psem udzielił wywiadu. Broni się przed zarzutami

redakcja naTemat
Były senator PiS Waldemar Bonkowski został oskarżony o znęcanie się nad zwierzęciem ze szczególnym okrucieństwem. W rozmowie z "Faktem" mężczyzna broni się przed zarzutami i przedstawia swoją wersję wydarzeń.
Waldemar Bonkowski odpiera zarzuty ws. znęcania się nad psem. Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta
Chodzi o zdarzenie z 30 marca. Zaczęło się od ujawnienia wstrząsającego nagrania, na którym widać, jak mężczyzna przywiązuje sznurkiem psa do samochodu i rusza autem.

Zwierzę było dosłownie wleczone za pojazdem. Policjanci na posesji odnaleźli zwłoki zwierzęcia. Wstępnie było wiadomo, że to ten sam pies, który był ciągnięty za samochodem.
Waldemar Bonkowski usłyszał zarzut dotyczący znęcania się nad zwierzęciem ze szczególnym okrucieństwem. Były senator PiS w nowym wywiadzie dla "Faktu" wspomina, że 30 marca próbował sprowadzić do domu swoje psy, które uciekły poza posesję. Przyznał, że był już wtedy zakażony koronawirusem i pojechał po zwierzęta ostatkiem sił. – Nie chciałem nikogo obciążać. To nie była pierwsza ucieczka Zoi. Ona najmniej 2-3 razy do roku uciekała – mówi.

Bonkowski odpiera zarzuty


Dalej mężczyzna relacjonuje, jak bocznymi drogami prowadził zwierzęta przywiązane do samochodu. Podobno jechał z prędkością "kroków człowieka". – Musiałem co sto metrów stawać, bo z pola widzenia traciłem Hazara. Wołałem go, kiedy podszedł bliżej to znów ruszałem. Zoja szła normalnie, a Hazar szedł za nią – dodawał.


Bonkowski podkreślał, że kierowca jednego z wyprzedzających go samochodów zarzucił mu ciągnięcie psa za samochodem. – Powiedziałem, że nie ciągnę, a prowadzę i wysiadłem z samochodu, żeby zobaczyć i rzeczywiście Zoja leżała. Od razu ją wypiąłem. Zacząłem ją masować i sztuczne oddychanie robić – reanimować – przekonywał. Niestety, pies już nie żył.

– Ja byłem wykończony. Nie miałem siły nic zrobić przez tę chorobę. Nie miałem jak jej zabrać. Poprosiłem o pomoc sąsiada. Na taczkę ją zabraliśmy. Nawet pochówku nie zrobiłem – wspominał były polityk PiS. Następnego dnia do domu mężczyzny przyjechała policja. – Weszli, powiedzieli, że ktoś doniósł na mnie w sprawie psa – tłumaczył.
Czytaj także: Skandaliczne plakaty senatora wyrzuconego z PiS. Ostrzega przed "tęczowymi dewiantami"

Posłuchaj: