Paszport covidowy? "Nie ufajcie aplikacji! Możecie nie wejść do samolotu lub słono zapłacić"

List czytelniczki
Wraz z sezonem urlopowym wielu Polaków zaczęło interesować się obostrzeniami obowiązującymi w krajach, do których udają się na wypoczynek. Jednym z najczęściej zadawanym pytań jest to o tzw. paszport covidowy, czyli Unijny Certyfikat COVID. Dokument jest niezbędny do przekroczenia granic wielu państw. W tej sprawie napisała do nas czytelniczka, którą podczas powrotu z wakacji spotkała nieprzyjemna niespodzianka.
Unijny Certyfikat COVID zwany też "paszportem covidowym" znacznie ułatwia podróżowanie po Europie w czasach pandemii (zdjęcie ilustracyjne) fot. James Stevenson / Unsplash
"Piszę do Państwa, aby ostrzec osoby wyjeżdżające w tym roku zagranicę przed zbytnią ufnością w nowe technologie, której sama padłam ofiarą" - pisze w mailu do redakcji naTemat pani Marzena, która właśnie wróciła z urlopu.

W tym roku, tak jak i w roku ubiegłym, zdecydowałam się na wypoczynek we Włoszech. Jakkolwiek we wrześniu 2020 roku przy wjeździe do kraju nie obowiązywały właściwie żadne dodatkowe procedury poza mierzeniem temperatury na lotniskach i obowiązkowym noszeniem maseczek, w tym roku Polacy wylatujący latem do Italii mają obowiązek wypełnić tzw. EU Digital Passenger Locator Form.


Dodatkowo podczas kontroli granicznej trzeba pokazać tzw. paszport covidowy. Jak pewnie państwo wiedzą, to dokument wydawany osobom zaszczepionym (we Włoszech trzeba być już po dwóch dawkach lub szczepić się Johnsonem), a także ozdrowieńcom i osobom, które przeszły test do 48 godzin przed wylotem.

Przed wyjazdem na urlop zalogowałam się po prostu na stronie pacjent.gov.pl i wydrukowałam Unijny Certyfikat Covid. Mąż ściągnął sobie aplikację mObywatel i miał dokument tam (na lotniskach i tak jest odczytywany w postaci kodu QR).

Do Włoch wjechaliśmy bez najmniejszego problemu. Potem dwutygodniowy urlop... no i powrót. W dzień wylotu zorientowałam się, że nie mogę znaleźć kartki papieru z paszportem covidowym. Objeżdżaliśmy kilka regionów, a co za tym idzie, spaliśmy w sześciu różnych hotelach. Dokument musiał zostać w jednym z nich.

Chciałam znaleźć punkt, w którym mogłabym wydrukować certyfikat, ale mąż przekonywał, że przecież nie muszę mieć wszystkiego na papierze, a poza tym szkoda marnować ostatni dzień w Rzymie (lecieliśmy wieczorem), skoro mogę po prostu ściągnąć aplikację mObywatel. Przyznałam mu rację. I jak się potem okazało, to był błąd.

Bez problemu pobrałam apkę na telefon, a potem poszliśmy coś zjeść. Pamiętam, że zdziwiło mnie, że jej ocena na App Store to 2,6 na 5. Niestety wkrótce przekonałam się dlaczego.
Wiedziałam, że będę miała trochę czasu w drodze na lotnisko Fiumicino, gdzie z Rzymu jedzie się ponad 30 minut. Ustaliłam w aplikacji hasło, po czym wybrałam dokument, którego potrzebowałam. Oczywiście i tu wymagana była weryfikacja. Wybrałam opcję logowania się przez bank, ale mObywatel oświadczył, że to niemożliwe.

Okazało się, że konto w banku mam połączone z nieważnym od kwietnia paszportem. Usiłowałam dodać (w aplikacji banku) inny dokument tożsamości, ale strona zacinała się przy ładowaniu. I w tym momencie zaczęłam już lekko panikować. Na szczęście pamiętałam hasło do profilu zaufanego (kolejna opcja logowania w mObywatelu).

Loguję się, chcę przejść do pobrania paszportu covidowego na telefon i... okazuje się, że to niemożliwe. Aplikacja nie udzieliła mi informacji dlaczego. Z tego, co pamiętam wyświetlił się tylko komunikat, że mój profil jest "nieaktywny”.
Mąż zaczął uspokajać mnie, że nieważne, przecież wlatywaliśmy do Włoch dwa tygodnie temu, na pewno "gdzieś", "w jakiejś bazie" jest informacja o tym, że mam certyfikat, albo że jestem zaszczepiona. Ustawiliśmy się więc w kolejce do nadania bagaży.

Po kwadransie miła pani w okienku poinformowała nas, że bez certyfikatu nikt mnie na samolot nie wpuści, ale "mąż może lecieć sam". O informację, co mamy teraz zrobić, musieliśmy już dopytać. Jedyną szansą, żeby nie stracić lotu było zrobienie szybkiego testu antygenowego na lotnisku.

Pani poleciła kierować się piętro niżej, ale dodała, że nie wie, czy zdążymy – do końca naszej odprawy zostało 45 minut, na wynik testu czeka się około 30, a pewnie jak zwykle jest kolejka.

Puściliśmy się biegiem na dół, co nie było łatwe, zważywszy, że nie nadaliśmy bagaży, a lotnisko Fiumicino do małych nie należy. Zziajana dotarłam na miejsce. Odetchnęłam z ulgą, bo przede mną były tylko trzy osoby. Tyle że po chwili okazało się, że to kolejka nie na testy, ale dopiero do rejestracji. A żeby podejść do okienka trzeba było... najpierw zarejestrować się online.

Od nieustannego google'owania (od haseł "czy wylecę bez Unijnego Certyfikatu Covid” przez pytania "dlaczego mObywatel nie działa" aż po wyszukiwarkę kolejnych lotów do Polski) miałam zaledwie 20 proc. baterii. Założyłam, że jeśli nie uda mi sięwylecieć dziś z Rzymu, telefon będzie mi niezbędny. Cofnęłam się więc do tabletów udostępnionych do rejestracji przez lotnisko.

Gdy wróciłam, kolejka znacząco się wydłużyła. Zaczęłam zagadywać kolejne osoby i błagać, żeby wpuściły mnie przed siebie. Większość się zgodziła – przyszli na lotnisko z wyprzedzenim, bo nie byli zaszczepieni i wiedzieli, że bez testu nie wylecą.

Ile kosztuje szybki test na COVID na lotnisku w Rzymie?


Dopiero przy okienku zdałam sobie sprawę, że przecież za test będę musiała jeszcze zapłacić. Byłam tak roztrzęsiona sytuacją, że wręcz z wdzięcznością przyjęłam informację, że szybki test antygenowy będzie mnie kosztował "tylko" 20 euro.

Chwilę potem siedziałam już na fotelu i wyznałam medykowi, że nie miałam jeszcze nigdy testu na COVID-19. Uprzedził, że będzie nieprzyjemnie, choć nie boleśnie i rzeczywiście tak było, chociaż trochę mi to umknęło, bo byłam skupiona tylko na jednym – żeby wrócić dziś do domu.

Personel medyczny był przemiły, zrozumiał sytuację, więc wynik testu dostałam ekstremalnie szybko, zaledwie po 20 minutach. I tak naprawdę to uratowało nasz lot.

Zdołaliśmy się odprawić na pięć minut przed zamknięciem bramek. Byliśmy cali mokrzy i zziajani, a adrenalina trzymała nas właściwie do nocy.

Piszę o tym do was z jednego powodu – jesteśmy dziś wszyscy ekstremalnie uzależnieni od nowych technologii, a jednocześnie mamy poczucie ich niezawodności, która okazuje się złudna.

Osobiście wiem już, że nie będę się bawiła w żadne e-bilety, e-dowody czy e-certyfikaty. To one powinny być naszym "back-upem", a nie ich papierowe wersje. Warto o tym pamiętać zwłaszcza podczas podróży. Pomijając już to, że zawiodła mnie aplikacja mObywatel, równie dobrze mogłabym zgubić czy zepsuć telefon. Najzwyczajniej w świecie mógłby się też rozładować.
Czytaj także: Wakacje za granicą? Wszystko, co musisz wiedzieć o paszporcie covidowym [FAQ]

Posłuchaj "naTemat codziennie". Skrót dnia w mniej niż 5 minut