Majcherek: To anomalia także w polityce, gdy ogon macha psem
Dwa są najpoważniejsze zagrożenia dla demokracji: dyktatura większości i dyktat mniejszości. Ta pierwsza wydaje się groźniejsza, bo łatwiejsza do ustanowienia i trudniejsza do powstrzymania. Mając wszak oparcie w większości, uzyskane w demokratycznym głosowaniu, można narzucić swoją wolę.
Dyktat mniejszości wydaje się trudniejszy do ustanowienia i łatwiejszy do obalenia, przynajmniej przy zachowaniu demokratycznych reguł – wszak w systemie demokratycznym decyduje większość. Niekoniecznie. Gdy życie polityczne ulega silnej polaryzacji, a żadne ze zantagonizowanych ugrupowań nie ma po swojej stronie bezwzględnej większości, może się sprzymierzyć z jakąś małą grupką, której wsparcie tę większość zapewni. Niekiedy, w parlamencie, może wystarczyć grupka kilkuosobowa. Ale ponieważ to od niej zależy zdobycie lub utrzymanie władzy, może ona dyktować warunki swojego poparcia.
Takie kilkuosobowe grupki to w demokracji na ogół jakieś ekstremistyczne marginalia. Ale to właśnie owi marginalni ekstremiści czy pomyleńcy narzucają wówczas swoją wolę, a więc uprawiają dyktat.
Przykładem kilkuosobowa sejmowa resztówka kukizowców, którzy tracącemu większość Kaczyńskiemu podyktowali warunki udzielenia mu poparcia. Skądinąd groźba utraty większości zawisła nad rządzącym obozem z powodu odejścia trzyosobowej grupki posła Girzyńskiego i pięcioosobowej Gowina.
Czy ogon może zacząć machać psem?
Niebezpieczeństwu dyktatu małych grupek ma zapobiegać 5-procentowy próg wyborczy, niedopuszczający do parlamentu ekstremistów, pomyleńców i obsesjonatów. Ale nie zapobiega on wyłanianiu się takich grupek ze składu parlamentu, do którego dostali się w jakiejś większej koalicji. Mogą wówczas dyktować warunki pozostania w niej lub przeciwnej stronie – przyłączenia się do niej.To przestroga także dla obecnej opozycji. Kukizowcy weszli do Sejmu z list PSL, za co teraz wiceprezes Stronnictwa przeprasza. Dla odwołania kłamliwej marszałek Sejmu opozycja potrzebuje głosów Konfederatów, ci zaś jako warunek udziału w takiej koalicji postawili żądania wzięte z postulatów antyszczepionkowców.
W skład Lewicy wchodzi marginalna, ale radykalna partyjka Razem. Działając i kandydując osobno, jak to miała niegdyś w niezgodnym ze swoją nazwą zwyczaju, była bez szans na samodzielne przekroczenie wyborczego progu i uzyskanie miejsc w ławach parlamentarnych. W lewicowej, choć słabnącej koalicji taką szansę ma. A wówczas to ona będzie dyktować warunki. Ogon może zacząć machać psem. W naturze i polityce to anomalia.
Lepienie przedwyborczych koalicji musi więc być ostrożne. Jarosław Kaczyński bodaj to zrozumiał i ani dla ziobrystów, ani dla gowinowców miejsca na przyszłych listach wyborczych nie przewiduje. Dość już się namęczył i nadenerwował z powodu warunków przez nich stawianych i gróźb formułowanych. Ale patronuje powstaniu rozłamowej i kanapowej partyjki Republikanie, której kandydaci najwyraźniej mogą liczyć na wpuszczenie do pisowskich mateczników wyborczych. A po wyborach znarowić się lub zbiesić, jak to już z takimi grupkami bywało.
Podobną ostrożność musi zachować opozycja. Włączenie w skład ewentualnej wspólnej reprezentacji rozmaitej politycznej drobnicy może się skończyć jej dyktatem. Dyktatem mniejszości.