Wygrać z bólem barku i rywalką-widmo. Lucyna Kornobys powalczy w Tokio o kolejny medal
Lucyna Kornobys to wicemistrzyni paraolimpijska z bloku w Jeleniej Górze. Dzięki swojej determinacji pojechała do Tokio bronić srebrnego medalu w pchnięciu kulą. Więcej zrobić nie może, bo kontuzja barku nie pozwala jej rzucać oszczepem. Nie daje jej też spać.
W wieku piętnastu lat pojechała na narty. Doszło do zderzenia: z dużym impetem wjechał w nią nieznany mężczyzna. Mocno poturbowana, z dzień wcześniej zwichniętym kolanem, dziewczyna zbagatelizowała wypadek.
Nie spodziewała się, że wkrótce wyląduje przez to na wózku inwalidzkim. Nie będąc już w stanie chodzić ani o własnych siłach, ani o kulach. Ale przetrwała, znajdując sens życia w sporcie.
Swoją przygodę ze sportową drogę dla osób z niepełnosprawnością zaczynała od siatkówki na siedząco.
Choć jest zawodniczką Startu Wrocław, na co dzień mieszka w Jeleniej Górze. Trenując w swoich czterech ścianach. Albo za blokiem, na jeleniogórskim podwórku.
Kilka miesięcy temu, ze względu na kontuzję barku, odłożyła oszczep na dobre.
Obiecała sobie, że w Tokio zaciśnie zęby i powalczy o kolejny medal.
Kornobys to też zdobywczyni wielu nagród za swoją działalność. Jedną z nich był "Sportowiec bez barier" plebiscytu Przeglądu Sportowego w 2019 roku. Multimedalistka mistrzostw świata i Europy.
Najważniejszy wtorek
Od ponad tygodnia wicemistrzyni paraolimpijska jest już w Tokio. Chłonie atmosferę wielkiego święta. Chce być odpowiednio przygotowana.W nocy z 30 na 31 sierpnia o 3:20 czasu polskiego zacznie walkę o medal w pchnięciu kulą.
W stolicy Japonii. Tam gdzie przyjechała walczyć o spełnienie kolejnych marzeń. Choć jak sama przyznaje, łatwo nie będzie i wynik sprzed pięciu lat w Brazylii może nie wystarczyć choćby do miejsca na paraolimpijskim podium.
Lucyna Kornobys porozmawiała z naTemat już prosto z Tokio.
Maciej Piasecki: Przełożony termin igrzysk pomógł czy przeszkodził?
Lucyna Kornobys: Pandemia wyszła mi raczej na dobre. Wywalczyłam kwalifikację olimpijską już w 2019 roku, ale odliczałam, bo każdy taki wyjazd jest niesłychanie motywujący.
A pojawiły się jakieś głębsze obawy już na miejscu, w Tokio?
Obawiam się jedynie o swój bark. Od kilku miesięcy z powodu jego kontuzji zawiesiłam trenowanie rzutu oszczepem. Z tego też względu w Tokio wystąpię tylko w pchnięciu kulą.
Ból towarzyszy częściej niż tylko na treningach?
Tak. Jest obecny w nocy, nie pozwala spać. Wybudza mnie, ręka drętwieje... To taki mocno "piekący" ból, zwłaszcza kiedy jestem po treningu na siłowni czy samym pchaniu kuli.
Muszę uważać, żeby nie przemęczyć barku. Za jego sprawą boli cała ręka, często bywa tak, że trzeba odpuścić zupełnie popołudniowe zajęcia. Inaczej szansa jakiegokolwiek zmrużenia oka graniczy z cudem.
A tak nie da się odpowiednio zregenerować przed ważnym startem.
Skąd wziął się problem z barkiem?
To kwestia przeciążeniowa. Jeżdżąc cały czas na wózku inwalidzkim, właściwie przez siedemnaście godzin dziennie, zużywam swój bark. Dokładając do tego treningi rzutu oszczepem, jednej z najbardziej kontuzjogennych dyscyplin pod tym względem, doigrałam się.
Dokładnie o 3:20 polskiego czasu. Wtedy wszystko się rozstrzygnie, ból zniknie, jestem tego pewna.
Najważniejsza data od pięciu lat?
Oj tak. W Rio de Janeiro równe osiem metrów dawało srebrny medal. Teraz myślę, że trzeba będzie pchnąć metr dalej, żeby być na podium.
Moja życiówka to 8,80 m. Jeśli osiągnę ten wynik, powinno być dobrze. Aktualny rekord świata to 8,82 m. Podejrzewam, że ta bariera pęknie w Tokio.
Mistrzyni paraolimpijska ponownie jest jednak zagadką. Od 2019 roku nie ma żadnego jej oficjalnego wyniku. Jedynie w tzw. rankingu osobistym można zajrzeć i zobaczyć jej występy w kraju w statystyce. Same jedynki, wszystko wygrywa.
Łatwo jest rywalizować z taką przeciwniczką-widmo?
Jak pojawiam się na igrzyskach to po prostu wiem, że ona też na nich będzie. A tak nie żartując, raczej nie zajmuję sobie tym głowy. Skupiam się na sobie.
Czuć już ten zbliżający się, finałowy moment?
Zdecydowanie. W moim przypadku wystarczyło przyjechać do wioski paraolimpijskiej. Na treningu w Tokio miałam ciarki. Człowiek zdaje sobie sprawę, że to właśnie tu wszystko się rozegra. Serducho od razu mocniej bije. Ale my kobiety z reguły bardziej emocjonalnie podchodzimy do życia.
Mam w telefonie nagraną moją składankę muzyczną, która towarzyszy mi od lat. Była ze mną również w Rio. Do tego mam kilka medytacji, dźwięków uspokajających duszę. A do tego kilka mocniejszych kawałków, które pobudzają moje zmysły, głowę, tuż przed startem.
Obostrzenia związane z COVID-19 utrudniają życie paraolimpijczykom?
Trochę się tego obawiałam, że nie będziemy mogli wychodzić z pokojów, takiego małego więzienia na miejscu w Tokio. Okazało się, że zupełnie niepotrzebnie się martwiłam. Mamy w wiosce wszystko, czego potrzeba. Jest nawet przestrzeń do spokojnego spaceru, jeśli człowiek chce się przewietrzyć na dłużej.
Japończycy bardzo się starają, żeby niczego nam nie brakowało. Bardzo pozytywnie to odbieramy jako sportowcy. Gospodarze stawiają sobie za punkt honoru, żebyśmy byli jak najlepiej ugoszczeni.
Co do klimatu, upały i wilgotność są na porządku dziennym?
Na zewnątrz jest duży upał, to prawda. Przeciętnie w okolicach 33 stopni. Trzeba uważać na klimatyzację, bo można się załatwić. Wychodzisz na skwar, za chwilę podróż autobusem, tam zupełnie inne warunki i ponownie stadion, gorąco i wilgotno. Łatwo się przeziębić.
Jakie wrażenia po ceremonii otwarcia?
Fajne przeżycie. W Rio nie miałam okazji uczestniczyć, miałam start niedługo po zapaleniu znicza na stadionie i darowałam sobie. To czasochłonna wyprawa, bo około 17:45 ruszyliśmy z wioski, a w pokoju byłam pięć po dwunastej w nocy. Na sam stadion mamy pół godziny drogi, zatem nie jest najgorzej.
Jestem ciekawa jak to będzie działać na mnie przy sportowej rywalizacji. Tej radości kibica potrzebuje każde z nas.
Posłuchaj "naTemat codziennie". Skrót dnia w mniej niż 5 minut