Kolejne zgony po interwencjach policji na Dolnym Śląsku to nie przypadek. Efekt wielkich zaniedbań

Dorota Kuźnik
Trzy przypadki zgonów poprzedzonych policyjnymi interwencjami na przestrzeni ostatnich kilku tygodni. Do tego ucieczka przed funkcjonariuszami. Czy coś łączy te zdarzenia i dlaczego do wszystkich doszło na Dolnym Śląsku?
Lubin. Zamieszki pod komisariatem policji po śmierci zatrzymanego fot. Krzysztof Kaniewski/REPORTER

30 lipca 2021, Wrocław.

25-letni Dmytro Nikiforenka zostaje wyprowadzony z autobusu miejskiego, bo kierowca zauważa, że jest pijany. Ma uderzać głową o szybę i mówić do siebie. Dzwoni po policję, która wsadza go do radiowozu. Chłopak wyprowadzony jest z niego dopiero po blisko 10 minutach od przyjazdu przed wrOPON, czyli wrocławską izbę wytrzeźwień. Na nagraniach z ośrodka, do których dotarła "Gazeta Wyborcza", widać, że policjanci od początku do końca są agresywni. Bez powodu, bo chłopak nie stawia oporu, co najwyżej próbuje wstać. Mimo to jest bity i podduszany, a momentami siedzi na nim nawet dziewięć osób! Ostatecznie umiera. Sprawa wychodzi na jaw dopiero 18 sierpnia, po dziennikarskim śledztwie.

1/2 sierpnia 2021, Wrocław.

29-letni Łukasz wysyła do rodziny wiadomości, które wyglądają jak pożegnanie. Ponieważ chłopak zmagał się z depresją, dzwonią na 112. Na miejscu zjawiają się służby, w tym straż pożarna, która próbuje się dostać przez okno, i policja, która chce wejść drzwiami. Ale chłopak nie otwiera. Kiedy forsują drzwi, chłopak ma mieć w ręce nóż. Dochodzi do szarpaniny i próby obezwładnienia z użyciem gazu. Ostatecznie chłopak zostaje przewieziony do szpitala, gdzie umiera.

6 sierpnia 2021, Lubin.

34-letni Bartek Sokołowski został zatrzymany po wezwaniu interwencji przez matkę. Chciała, żeby przewieziono go do szpitala, bo chłopak miał urojenia po narkotykach. Na nagraniu widać, jak dwaj policjanci przytrzymują mężczyznę przy ziemi, po czym ten przestaje się ruszać. Wtedy próbują go cucić, ale bezskutecznie. Przyjeżdża karetka, ale ostatecznie mężczyzna umiera, zanim dotrze do szpitala.


Okiem cywila żadna z tych akcji nie wygląda na trudną do przeprowadzenia. W żadnym z przypadków policja nie ma do czynienia z więcej niż jedną osobą, na dodatek żadna z nich nie była notowana za rozboje, czy też zwyczajnie – znana policji z działalności przestępczej. Mimo to wszystkie akcje przeprowadzone są brutalnie, a opisani mężczyźni nie żyją. Wszystkie z akcji miały także miejsce na Dolnym Śląsku, z czego dwie we Wrocławiu. We Wrocławiu, w którym przypomnijmy, w 2016 roku, w czasie interwencji policji, życie stracił Igor Stachowiak.

Słabe jednostki

Choć w każdym z przypadków postępowanie nadal się toczy, hipotez dotyczących śmierci zatrzymanych jest wiele, zwłaszcza że łączy je pierwiastek dolnośląskiej policji. Grzegorz Mikołajczyk, były antyterrorysta, winy w tragicznych skutkach interwencji dopatruje się w słabości. Zarówno ludzi, wobec których prowadzone były interwencje (dwie z trzech osób miały mieć problemy z narkotykami, a także leczyć się psychiatrycznie, co jego zdaniem osłabia fizycznie organizm), jak również policjantów, którzy nie są odpowiednio wyszkoleni i często nie mają elementarnej wiedzy o tym, co im wolno, a czego nie.

Jak twierdzi, po zmianie pokoleniowej, do której doszło około dekady temu, do policji przestali trafiać ludzie "na służbę", a zaczęli "do pracy". Sam jednak fakt, że do wszystkich sytuacji doszło we Wrocławiu i na Dolnym Śląsku określa jako fatalny przypadek. Nie dla wszystkich jest to jednak zbieg okoliczności.

Andrzej (imię zmienione) od 25 lat jest policjantem w jednym z dolnośląskich miast powiatowych. Jak sam przyznaje, policja, do której przyjmował się ćwierć wieku temu, niczym nie przypomina tej z dzisiaj. I nie są to sentymenty.

– Pewnie widziałaś filmik z tym gościem, co zwiał ostatnio autem podczas interwencji, swoją drogą też we Wrocławiu? – pyta. Oczywiście, że widziałam, bo sprawą przez wiele dni żyło całe miasto. Widać jak podczas zatrzymania podejrzanych o kradzież mężczyzn jeden z nich ucieka, niemal nie rozjeżdżając stojącego przed maską policjanta i idącego po chodniku ojca z wózkiem. Padły strzały, ale mimo to kierowca uciekł.

– Ten, co uciekł, i tak miał najwięcej mózgu z całego towarzystwa, bo przynajmniej ominął wózek z dzieckiem. Tego nie można powiedzieć o tym policjancie, który stał mu przed maską. To są rzeczy, których mnie uczono na szkoleniu – nigdy nie stoi się z przodu ani z tyłu auta. Ale dzisiaj, jak szkolenia trwają ułamek tego, a testy to żart, można się najwyżej nauczyć obsługi gazu i jak stać w kordonie na demonstracji – dodaje Andrzej.

To, że rekrutowani są wszyscy, którzy chcą pracować, a którzy są względnie sprawni fizycznie, potwierdza też Grzegorz Mikołajczyk. Przyznaje, że nowi nie mają ani wiedzy, ani potrzeby jej zgłębiania. Nie znają przepisów, co sprawia, że nawet nie są w stanie się wybronić. Kiedy patrzymy na nagrania z zatrzymań, jak chociażby to w przypadku Bartka z Lubina, trudno oprzeć się wrażeniu, że do służby w policji trafiają ludzie z przypadku. – Trzeba naprawdę nie mieć wyobraźni, żeby przy wadze 90 kilogramów klękać na szyi człowieka i nie wiedzieć, że to może go zabić – dodaje Mikołajczyk.

Skąd biorą się nowi policjanci?

Przecież wszyscy słyszeli o testach psychologicznych i sprawnościowych do policji. Kilkadziesiąt osób na miejsce, wyśrubowane czasy i długie przerwy między kolejnymi podejściami miały zniechęcić wszystkich, którzy nie mieli "powołania". – To fikcja! – komentuje Andrzej i dodaje: – Już w 2020 roku skrócono czas, który musiał minąć między kolejnymi podejściami, złagodzono także kryteria podczas testów sprawnościowych.

Wiele wskazuje na to, że z czasem kryteria przyjmowania do policji będą coraz łagodniejsze. Potwierdza to na przykład treść proponowanych zmian ustawowych. Jak czytamy w przedstawionym ostatnio przez MSWiA projekcie:

W uzasadnionych przypadkach postępowanie kwalifikacyjne w stosunku do kandydata ubiegającego się o przyjęcie do służby w Policji na stanowisko służbowe, na którym wymagane są specjalistyczne kwalifikacje, wykształcenie, uprawnienie lub umiejętność pożądane ze względu na potrzeby kadrowe Policji, składa się z etapów, o których mowa w ust. 2 pkt 1 i 4–8.

A punkty 3 i 4, jak można się domyślić, to nic innego jak test sprawnościowy i test wiedzy. To daje furtkę do tego, by odejść od elementarnej selekcji. – Tylko, że to już się dzieje – mówi Andrzej i dodaje: – Instruktor, który obleje kandydata, musi pisać wyjaśnienie, dlaczego to zrobił. Taki jest nacisk na to, żeby brać wszystkich, bo nie ma ludzi. Niech dowodem na to będzie rozmowa mojego przełożonego z chłopaczkiem, który przyszedł do nas, a której byłem świadkiem. Pada pytanie, dlaczego zdecydował się akurat na policję. On na to, z całkowitą szczerością, że był na rozmowie o pracę w McDonald's, ale go nie przyjęli i pomyślał, że może zostanie policjantem. I się udało.

O szkołę pytam jedną z kandydatek, która jest właśnie w trakcie kursu. Test sprawnościowy jej zdaniem nie był łatwy, czego dowodem ma być to, że za pierwszym razem go oblała, a na zajęcia doszkalające jeździła do Wrocławia – kilkadziesiąt kilometrów. W samej szkole też duży nacisk kładzie się na sprawność fizyczną.

– Bywało tak, że co zajęcia przyjeżdżała karetka. Ale to nie wina zajęć, tylko ludzi, bo tu każdy się chce pokazać – dodaje. Zdarzają się też osoby, które oblewają na teście psychologicznym, ale jej zdaniem, im dalej, tym łatwiej.

Łatwiej ma być także czynnym funkcjonariuszom, którym również złagodzono kryteria na testach sprawnościowych, które muszą przechodzić podczas trwania służby.

Niepokojące statystyki

– Parę lat temu policja była z wakatami w czarnej d... Ludzi do pracy nie było, a już nasze województwo było totalnie na szarym końcu. Dziś nie ma problemu, bo wszystkie wakaty są obsadzone, przynajmniej u nas. 30 młodych przyszło z najnowszego naboru, z wiosny – mówi Andrzej. Informację potwierdzają dane z Komendy Wojewódzkiej Policji we Wrocławiu. Pod koniec 2019 roku liczba wakatów wynosiła 621, rok później było ich 644, tymczasem we wrześniu 2021 dolnośląska policja ma 344 wolne miejsca do obsadzenia.

– Skąd w takim razie nagle wzięli się ci ludzie? – pyta retorycznie Andrzej, dodając, że przecież każdego roku są też ci, którzy ze służby odchodzą, więc nowych przyjętych do policji jest znacznie więcej. I właśnie tacy ludzie jeżdżą na interwencje, których nie potrafią przeprowadzać – kwituje.

Na moje pytanie, ile lat stażu mieli policjanci, którzy prowadzili interwencje w trzech wymienionych przypadkach, rzecznik komendy wojewódzkiej odpowiada, że zdecydowano, by nie udzielać takich informacji. Dwójka z tych z Lubina miała być szykanowana. Tymczasem, jak mówi nasz informator, na interwencje wysyłani są właśnie najmłodsi stażem. To oni jeżdżą na wezwania z numeru alarmowego.

– Gdyby mieli doświadczonych policjantów, z dumą by powiedzieli – jeden 16 lat stażu, drugi 18. Ale kleją patrole z tego, co sobie teraz przyjęli. Nie daj Bóg, żeby na interwencję w przypadku przemocy domowej jechał patrol z posterunkowym i posterunkową, którzy mają po 20 lat. I wchodzą gdzieś, gdzie jest pobita kobieta, płaczące dzieci... Co oni tam są w stanie zrobić? To się będzie kończyć tak, że taki policjant dostanie liścia w twarz, zabiorą mu broń czy gorsze rzeczy mu się staną. Bo ich nikt nie nauczył, na tym prowizorycznym kursie, jak się zachować w takiej sytuacji. Tak samo jak nikt nie nauczył takiego gamonia, że się nie staje przed maską czy jak się wyciąga człowieka z samochodu – dodaje Andrzej.

Za to w statystykach wszystko się zgadza. "Górze" raportuje się totalne bzdury. Przykładem są "patrole zza biurka", czyli to, że w wykazie pojawiają się osoby z pionów, które nie opuszczają komisariatów, ale figurują w wykazie patroli. – To jest bzdura i wiedzą o tym wszyscy, łącznie z komendantem, bo jak można pisać o dwudziestu patrolach, jak na krzyż jest 5 radiowozów. Ale w papierach się zgadza – Kwituje Andrzej.

– Wszyscy są zadowoleni, bo są kryci. A to, że ta banda idiotów za 15 lat awansuje i zacznie dowodzić, nikogo teraz nie interesuje. Polska Policja to kolos na glinianych nogach.