Musimy słuchać Terleckiego, bo wykonuje rozkazy szefostwa partii. Polexit to długi proces

Eliza Michalik
publicystka
– Unia musi być dla nas do przyjęcia. Inaczej musimy szukać rozwiązań drastycznych - powiedział podczas Forum Ekonomicznego w Karpaczu szef klubu PiS i wicemarszałek sejmu z ramienia tej partii, Ryszard Terlecki.
Eliza Michalik Fot. Tadeusz Wypych/REPORTER
Ryszard Terlecki mimo wysokich funkcji, które pełni, nie jest politykiem poważnym, wiarygodnym ani szanowanym. Przeciwnie, jest politycznym odpowiednikiem nadwornego błazna, czyli kimś bardzo dla partii ważnym. Kimś kto mówi na głos rzeczy, jakie z punktu widzenia interesu PiS muszą być powiedziane, ale nie wypada tego zrobić politykom najwyższego szczebla. Pajacuje, jest niezbyt mądry i niezbyt godny szacunku, ale słuchać go należy uważnie, bo nie mówi własnymi słowami, tylko wykonuje rozkazy szefostwa swojej partii.

Wypowiedź Terleckiego, będąca tak naprawdę zapowiedzią wyjścia Polski z UE, słusznie wywołała polityczną burzę - ponieważ jej wydźwięk jest niebezpieczny i złowrogi, ale nikt, kto uważnie obserwuje polską politykę nie był nią zaskoczony. Przecież tak naprawdę Terlecki po prostu wypowiedział na głos to, co PiS od dawna robi.


Zastanówmy się przez chwilę, czym jest członkostwo w Unii Europejskiej? Skąd wiadomo, że się z niej wychodzi? Ano stąd, że przestaje się przestrzegać z trudem, ale wspólnie, z innymi krajami ustalonych reguł, że nie przestrzega się prawa Unii Europejskiej, narusza sojusznicze umowy i za nic ma przepisy i standardy międzynarodowe. Stąd wreszcie, że kraje, które dotąd z nami współpracowały, a czasem nawet nas podziwiały, teraz mają nas za zagrożenie i zaczynają chcieć się nas pozbyć. Że z przyjaciela i partnera stajemy się obciążeniem.

Polexit to nie jest jednorazowy akt, to długi i skomplikowany proces, w trakcie którego już jesteśmy. Wychodzenie z Unii Europejskiej odbywa się krok po kroku - dokładnie tak samo, jak Jarosław Kaczyński zmienił ustrój Polski. Tak powoli, że dla wielu niedostrzegalnie. Ale kiedy się dokona, zauważymy to wszyscy - tyle że wówczas będzie już za późno. PiS nie odpowiada na pytanie - jeśli nie Unia to co? Odpowiedź jest jednak oczywista - marsz na wschód. Do wschodniej mentalności, "prawa" i metod politycznych.

Słyszałam dotąd i ciągle słyszę dwa argumenty, mające przemawiać za tym, że Kaczyński nie robi tego wszystkiego, co robi naprawdę, że to tylko taka gra ze wszystkimi: z opozycją, z polskim społeczeństwem i z Unią Europejską. Co prawda nikt, kto wyznaje ten pogląd nie umiał mi nigdy odpowiedzieć na proste pytanie: czemu miałaby służyć ta gra? I co niby Kaczyński an niej zyskuje?

Niemniej, argumenty, że do Polexitu nie dojdzie były zawsze dwa. Pierwszy, że PiS nie przeprowadzi Polexitu, bo wszystkie sondaże pokazują, że większość Polaków chce być w UE.

Drugi, że PiS tego nie zrobi, bo mu się to zwyczajnie nie opłaca: gospodarczo ani politycznie, że w razie Polexitu od partii Kaczyńskiego odwróciłby się nawet jej własny elektorat.

Tyle że PiS nie ulega dyktatowi sondaży, PiS je ignoruje, jeśli taki jest interes partii lub próbuje zmienić opinie Polaków, a w ostateczności robi coś czemu Polacy są przeciwni, ale umiejętnie zrzuca winę na kogoś innego, siebie przedstawiając jako ofiarę spisków i okoliczności.

Poza tym sondaże działają tylko w demokracjach, bo tam głos obywateli się liczy, a my w Polsce już demokracją nie jesteśmy i nie jestem wcale pewna czy następne wybory będą wolne i uczciwe.

Co do tego zaś, że wyjście z Unii się PiS-owi nie opłaca – to jest punkt widzenia wyłącznie finansowy, nie polityczny. A ponieważ PiS nie gra tylko o pieniądze – całkowicie chybiony. PiS walczy o możliwie długie panowanie nad Polakami ("panowanie" to odpowiednie słowo, bo takie właśnie ambicje ma PiS, stać się władcami naszych dusz i umysłów) – a jak już będzie panował, to i tak się bez przeszkód obłowi. I to grubymi miliardami….