"Umierają ludzie, którzy mogliby żyć". To dlatego protest medyków jest też protestem pacjentów

Aneta Olender
Na ulice Warszawy wyszli lekarze, pielęgniarki, fizjoterapeuci, ratownicy medyczni, diagności, pracownicy niemedyczni ochrony zdrowia. To, o czym nie możemy zapominać, to to, że ich protest jest także protestem pacjentów. O tym, jak pacjenci skorzystaliby na tym, że rząd spełniłby postulaty medyków, mówi lekarz Bartosz Fiałek. Rozmówca naTemat przyznaje także, że dziś znaleźliśmy się w sytuacji krytycznej, także w kontekście zbliżającej się czwartej fali pandemii.
Gdyby udało się spełnić postulaty medyków, skorzystaliby na tym także pacjenci. Fot. Wojciech Stróżyk/REPORTER
Ten protest dotyczy nas, mam na myśli pacjentów, bardziej niż nam się wydaje?

Zdecydowanie tak. To jest już kolejny protest, który jest bardzo istotny dla pacjentów. Kiedy byłem jednym z liderów tzw. protestu rezydentów z przełomu lat 2017-2018, to jednoznacznie należy stwierdzić, że protestowaliśmy wówczas przede wszystkim w celu zwiększenia nakładów finansowych na ochronę zdrowia i ograniczenie nam biurokracji, co poprawiłoby sytuację chorych.

Wzrost finansowania systemu opieki zdrowotnej sprawia, że dostęp do różnego typu świadczeń medycznych jest zwyczajnie łatwiejszy. Poprawia się również dostępność do leków innowacyjnych, do leków onkologicznych i przede wszystkim więcej leków jest refundowanych, czyli tańszych. Lepszy jest też sprzęt, lepsza jest jakość infrastruktury placówek medycznych. Kto z tego korzysta? Pacjenci.


Druga sprawa – mniej biurokracji. Z tego również korzystają pacjenci, ponieważ biurokracja sprawia, że ten czas, który mógłbym im poświęcić, jest ograniczony, ponieważ muszę wypisywać różnego rodzaju dokumenty.

Wszystkie protesty, które pamiętam, w których osobiście uczestniczyłem, miały poprawić sytuację naszą, jako pracowników ochrony zdrowia i personelu niemedycznego, ale i sytuację pacjentów w systemie opieki zdrowotnej. Każdy z tych protestów powinien być również protestem pacjentów, dlatego zawsze zachęcamy, żeby każdy był ich uczestnikiem.

Gdyby tak się stało, nasza siła, czyli w tym wypadku zdolność do realizacji postulatów, byłaby znacznie większa. Często przegrywaliśmy, nie uzyskiwaliśmy spełnienia naszych oczekiwań właśnie dlatego, że nie mieliśmy szerokiej aprobaty społeczeństwa. To poparcie jest naprawdę ultraważne.

A tak naprawdę nie chodzi tylko o to, żebyśmy my dostali pieniądze, nam przede wszystkim zależy na tym, żeby system dostał pieniądze i żeby nam ograniczono biurokrację. Z tego skorzystają wszyscy. To nie jest tak, że protestujemy tylko dla pacjentów, ale faktem jest to, że nasza korzyść przełoży się bezpośrednio na benefity dla pacjentów.

Niedofinansowanie ochrony zdrowia przekłada się na kolejki do lekarzy?

Limity w publicznej ochronie zdrowia spowodowane są w głównej mierze niedofinansowaniem, ale również czymś, czego nie da się ot tak nagle poprawić, czyli brakami kadrowymi. Problemy w kontekście generowania kolejek występują na dwóch poziomach. Problem jest bardziej złożony, więc trzeba zadziałać i systemowo - reformując ochronę zdrowia - i kadrowo.

Jest źle, wiele osób powtarza, że doszliśmy do ściany. Może być jeszcze gorzej?

Od lat mówimy, że jest źle i że doszliśmy do ściany, jednak dalej funkcjonujemy. Wydaje się więc, że nadal tak będzie. System, w mojej ocenie, w obecnej sytuacji się z dnia na dzień nie zawali, ale jest tak zły, że z powodu jego funkcjonowania umierają ludzie.

Nie wydaje mi się, że z dnia na dzień ludzie nie dostaną żadnej opieki medycznej, że nie wyjedzie karetka i człowiek umrze z bólem w klatce piersiowej, bez diagnozy i bez leków, nie. Zawsze gdzieś tam ten lekarz tudzież inny pracownik ochrony zdrowia będzie pracować i w końcu się do niego trafi, po 2 czy 10 dniach.

Chyba że faktycznie dana osoba umrze wcześniej z powodu stanu nagłego. Obecnie jest krytycznie źle, ponieważ w kolejkach umierają ludzie, którzy w przypadku normalnie funkcjonującego systemu opieki zdrowotnej by żyli albo przynajmniej można by było ich skutecznie leczyć i dzięki temu uniknęliby powikłań. Z powodu tego, że czekają w kolejkach leczymy często nie tylko chorobę, ale i jej powikłania.

Wiemy, że leczenie powikłań jest najczęściej niemożliwe lub bardzo ograniczone. Mamy okna terapeutyczne w wielu chorobach, czyli czas po rozpoznaniu, kiedy możemy włączyć leczenie, żeby można było zahamować lub spowolnić progresję choroby. Później, kiedy pewne zmiany się zadzieją, nie będziemy w stanie ich cofnąć. I takie osoby będą trafiać na rentę, nie będą mogły wykonywać dotychczasowego zawodu itd.

Współczynnik tzw. zgonów możliwych do uniknięcia dzięki interwencji medycznej, która jest terminowa i skuteczna, jest znacznie powyżej średnie krajów OECD. Oznacza to, że w naszym kraju umierają ludzie, którzy mogliby żyć. To pokazuje, że system opieki zdrowotnej już się rozsypał, aczkolwiek zawsze może być gorzej.

Czy dziś rząd reaguje inaczej na postulaty, na protest, niż przed kilkoma laty, choćby wtedy, kiedy trwał protest rezydentów?

Reakcja jest identyczna. Nie widzę w obozie władzy odważnych polityków, którzy chcieliby długotrwałych zmian. Nie ma innowacyjnego podejścia do systemu opieki zdrowotnej, które modyfikowałoby ochronę zdrowia kompleksowo.

Mamy decydentów, którzy wybierają pewnego rodzaju posunięcia manipulacyjne nastawione na krótkotrwały, szybki zysk, czyli tzw. gaszenie pożarów. Mamy protest ratowników, więc zwiększymy im cenę "dobokaretki", mamy protest pielęgniarek, więc damy im "zemablowe".

Zawsze będę to powtarzał, że ochrona zdrowia powinna być całkowicie poza politycznymi sporami. Politycy mogą się spierać o funkcjonowanie gospodarki, spółek Skarbu Państwa, ekonomii itd., natomiast żaden rząd nie powinien się spierać z innymi w kontekście zdrowia publicznego.

Politycy oczywiście organizują ochronę zdrowia, ale niezależnie od tego, czy jest to strona lewa, prawa, czy centrum, powinni kontynuować założoną zmianę. Reforma ochrony zdrowia jest długotrwała. Jeżeli dziś zakładamy, że uzdrawiamy ochronę zdrowia, może upłynąć 10 lat, zanim uda się to zrealizować. Wybory parlamentarne odbywają się co cztery lata, nawet jeśli ktoś rządzi dwie kadencje, to jest to 8 lat.

Następcy powinni realizować coś, co teraz wszyscy założymy i zaczniemy budować. Nie może być tak, że przyjdzie ktoś nowy i zmieni całkowicie powstały plan. Jeden ma koncepcję z NFZ, drugiemu się to nie podoba, więc mówi, że lepiej stworzyć sieć szpitali. Kolejny stwierdza, że sieć szpitali jest do niczego. Przez to mamy taką sytuację, z jaką się obecnie mierzymy.

W kontekście czwartej fali pandemii ta sytuacja wygląda jeszcze gorzej?

Nie wygląda dobrze, ale wiedzieliśmy o tym, że tzw. IV fala epidemiczna do nas przyjdzie. Nie wiem, jak określić osobę, która byłaby dzisiaj zdziwiona rosnącą liczbą zachorowań na COVID-19. Nikogo, kto ogląda telewizję, czyta, ma dostęp do Internetu, nie powinno dziwić to, co się dzisiaj dzieje.

To wszystko jest bardzo niepokojące, ponieważ wydaje się, że trochę zrobiliśmy sobie w Polsce wolne od epidemii, natomiast obecny stan nie może nikogo dziwić, ponieważ pogorszenie sytuacji epidemicznej była w Polsce spodziewana, w dobie niskiego wyszczepienia i ignorowania zasad sanitarno-epidemiologicznych.

Mimo tego, że wiedzieliśmy, co się będzie działo, nie zrobiono nic lub zrobiono niewiele, aby wesprzeć system ochrony zdrowia. Dziś politycy apelują o pozostanie przy łóżkach, ale to chyba ich decyzje są odpowiedzialne za to, że pacjenci nie otrzymają odpowiedniej opieki?

Nigdy nie ma dobrego czasu ku temu, żeby protestować. Zawsze, kiedy podjęta zostanie decyzja o odejściu od łóżek lub ograniczeniu czasu pracy, będzie to budziło jakieś wątpliwości natury etycznej.

Pytanie jest jednak takie, czy lepsze jest odejście od łóżek teraz, co może krótkotrwale, negatywnie wpłynąć na funkcjonowanie i tak już zniszczonego systemu opieki zdrowotnej, ale w konsekwencji może doprowadzić do długo oczekiwanych zmian, które w efekcie znacznie poprawią wydolność ochrony zdrowia, czy lepsze jest siedzenie i nic nierobienie, trwanie w tym marazmie, czyli de facto dopuszczanie do tego, że ludzie będą umierać?

Obecna konstrukcja systemu opieki zdrowotnej nie pozwala na ratowanie wszystkich, którzy mogliby dzięki świadczeniom medycznym przeżyć.

Osoby, które organizują określoną dziedzinę życia w danym kraju, są odpowiedzialne za to, jak to pole wygląda. W Polsce to parlamentarzyści, nie lekarze, decydują o tym, jak będzie wyglądał system opieki zdrowotnej. Za organizację ochrony zdrowia pieniądze biorą politycy. Pomimo tego, że my robimy wszystko z należytą starannością i zgodnie z aktualną wiedzą medyczną, widzimy, że to nie wystarcza. Jednak te braki nie są naszą winą.

Niestety społeczeństwo swoje frustracje przelewa na nas. Nie na rząd, który ten system zorganizował. Podam przykład, Ministerstwo Zdrowia wydało rekomendacje, żeby z powodu pogorszenia sytuacji epidemicznej związanej z COVID-19 zmniejszyć wykonanie planowych świadczeń medycznych. I co powiedzieli ludzie? Że to my się pozamykaliśmy, że to my nie chcemy ich przyjmować.

Pandemia, jak chyba nic wcześniej, obnażyła słabości systemu ochrony zdrowia, można więc było się spodziewać, że skoro niczego się nie zrobi, to będą protesty?

Można było się spodziewać, że pojawia się kolejne niepokoje społeczne wśród pracowników ochrony zdrowia oraz personelu niemedycznego.

Te niepokoje społeczne towarzyszą nam od lat. Było źle, przelała się czara goryczy, mieliśmy głodówkę rezydentów – coś nam sypnęli. W ujęcie całościowym niewiele to poprawiło, więc znowu narasta w nas niezadowolenie, przychodzi pandemia COVID-19, jesteśmy wycieńczeni, coś pęka, więc idziemy protestować. Widzimy, że system działa źle, że nie da się funkcjonować w takiej ochronie zdrowia.

Postulaty, o których dziś mowa, nie są żadną nowością. Nie doszło do sytuacji, w której zrealizowano by nasze cele, a my zdecydowalibyśmy się na wyjście w 2021 roku na ulice i awanturowanie się. Nikt nie spełnił oczekiwań pacjentów oraz naszych, które już dawno powinny zostać wprowadzone.

Główny postulat związku zawodowego to faktycznie zwiększenie wynagrodzenia, jednak od tego jest ta instytucja, żeby walczyć o poprawę warunków płacy danej grupy zawodowej. Jedna średnia krajowa dla lekarza stażysty, dwie średnie krajowe dla lekarza w trakcie specjalizacji, trzy średnie krajowe dla lekarza specjalisty.

O tym rozmawiano od dawna i w jakim dzisiaj jesteśmy momencie? Najbliżej oczekiwań są lekarze stażyści, mają pensje zbliżone do jednej średniej krajowej (0,81), jednak lekarze w trakcie specjalizacji mają współczynnik w wysokości 1,06 średniej krajowej, a lekarze specjaliści - 1,31. To nie jest tak, że nasze wymagania są z kosmosu – tak zarabia się w innych krajach UE. A w Polsce, pensje pracowników ochrony zdrowia są ustalane od protestu do protestu.

Poza tym walczyliśmy w trakcie tzw. protestu rezydentów, żeby finasowanie ochrony zdrowia w 2021 roku wynosiło 6,8 proc. PKB, a mamy 5,3 proc. Do 6,8 proc. mamy dojść za kilka lat, kiedy średnia europejska będzie wynosić będzie zapewne ok. 10 proc., a WHO zalecać będzie dla krajów rozwiniętych poziom 7 – 8 proc.

Nie ma woli decydentów, żeby wyjść naprzeciw słusznym postulatom środowiska medycznego i niemedycznego pracującego w placówkach leczniczych. Z tego powodu przez cały czas będzie obserwować protesty. Jestem przekonany, że dzisiejsza manifestacja niezadowolenia nie jest ostatnią.

Może jeśli zmieni się władza, dojdziemy do porozumienia, ale nie można wykluczyć sytuacji, w której tak się nie stanie, ponieważ kolejni politycy nie będą chcieli postawić na ochronę zdrowia. Z obecną władzą, moim zdaniem, kolejny protest jest kwestią czasu. Może w kontekście obecnych niepokojów coś pacjentom i nam dadzą, więc ugaszą pożar, ale znowu zrobią to tylko czasowo.

Minie rok, skończy się pandemia COVID-19, wszyscy uzyskamy odporność dzięki szczepieniom lub przechorowaniu, wiele osób niezaszczepionych umrze. I wówczas ponownie wyjdziemy na ulice, ponieważ będziemy zmęczeni złą organizacją systemu opieki zdrowotnej, jeżeli obecny protest nie zmieni niczego w ujęciu długofalowym.
Czytaj także: Protest ratowników medycznych. "22,88 zł na godzinę. Za ratowanie ludzkiego życia. To jest żart"