Bazydło: Nie jesteśmy skłonni iść na kompromisy. Bo niby dlaczego? Ten system rwie się w szwach

Diana Wawrzusiszyn
– Zachęcanie nas do dialogu w tej formie, w jakiej się odbywał przez ostatnie 30 lat, nic nie da. My już się nauczyliśmy, że to nie przynosi żadnych zmian – mówi nam lek. Anna Bazydło, wiceprzewodnicząca Porozumienia Rezydentów. Tymczasem widzowie TVP słyszą o ciągłych podwyżkach w ochronie zdrowia.
Lek. Anna Bazydło, wiceprzewodnicząca Porozumienia Rezydentów. Fot. Jakub Kaminski/East News
"Białe miasteczko 2.0" zostało rozbite naprzeciwko gmachu Kancelarii Premiera. Trawnik, chodnik i ścieżka rowerowa zostały zastawione transparentami i namiotami, w których przebywają medycy. Odbywają się tam też konferencje prasowe.

Zebrani w miasteczku protestujący zapowiadają, że pozostaną tam, dopóki nie zostaną zrealizowane ich postulaty. Domagają się między innymi wyższych zarobków i zmian w systemie.

Rząd jednak twierdzi, że żądania protestujących są zbyt wysokie i niemożliwe do spełnienia. Jednak zaprasza strajkujących do rozmów. Resort zdrowia wyliczył, że łączny koszt postulatów w przyszłym roku to 104,7 mld zł. Ta narracja wykorzystywana jest również w TVP, gdzie w publikowanych materiałach podkreślane jest wielokrotnie, że medycy regularnie dostają podwyżki.
Fragment materiału "Protestujący nie przyszli na spotkanie" z 14.09.2021 roku.Screen Wiadomości TVP
W rozmowie z naTemat lek. Anna Bazydło mówi o tym, dlaczego protestujący nie zamierzają usiąść do rozmów z ministerstwem zdrowia i realiach negocjacji ze stroną rządową.


Czy oglądała pani ostatnio "Wiadomości" TVP? Widzowie zobaczyli tam materiał o tym, że medycy w Polsce dużo zarabiają, a płace w ostatnich latach wzrosły wielokrotnie. Mogą więc pomyśleć "ile jeszcze tego jeszcze chcą"? Co pani myśli o takiej narracji?

Nie oglądam telewizji, w związku z czym ciężko mi się do tego odnieść, ale mam poczucie, że jest to po prostu bardzo mocno upolityczniane przez rządzących. Wydawałoby się, że kwestie zdrowia to temat, który powinien być ponad podziałami politycznymi, jako wartość nadrzędna. Dlatego mówimy tutaj o ochronie życia i zdrowia, sukcesywnej poprawie jakości świadczeń zdrowotnych.

W szpitalu, gdzie odbywałam praktyki w trakcie studiów, niejednokrotnie sprzęt, na którym pracowałam, był starszy niż ja. Niestety, w Polsce często używany jest przestarzały sprzęt, kupowany z zagranicy.

Rząd nie chce przekazać pieniędzy na poprawę sytuacji w ochronie zdrowia, bo jeśli chciałby, to robiłby to sukcesywnie przez ostatnie kilka lat. W związku z tym polaryzacja społeczeństwa i nastawianie ich przeciwko nam to w zasadzie jedyna możliwość dewaluacji naszych postulatów, a także naszej pracy.

Strona rządowa twierdzi, że żądania protestujących się nierealne. Wierzy pani, że się dogadacie?

W tym momencie żądamy spełnienia postulatów, na które rząd zgodził się cztery lata temu podczas porozumienia z rezydentami, w związku z czym wydaje się, że powinni być przygotowani na podobne kwoty. Prawdopodobnie, gdyby chociaż część tamtych postulatów była wcielana w życie, to pandemia nie zebrałaby tak śmiertelnego żniwa. Po tak traumatyzującym doświadczeniu dla personelu medycznego i pacjentów nie chcemy więcej czekać. Nie do końca rozumiem, na czym miałyby polegać te negocjacje, bo wydaje się, że etap rozmów z rządem jest już za nami. Mnożenie i powtarzanie tych samych dyskusji wydaje się stratą czasu.

Na jakie ustępstwa jesteście gotowi?

Nie jesteśmy skłonni iść na kompromisy- bo niby dlaczego? Dlaczego mamy się nadal godzić na wspieranie systemu, który rwie się w szwach? Jest on w takiej kondycji, że nie jesteśmy w stanie go dłużej łatać. To jest poza zdrowym rozsądkiem, aby w tych kwestiach iść na kompromisy.

Zachęcanie nas do dialogu w tej formie, w jakiej się odbywał przez ostatnie 30 lat, nic nie da. My już się nauczyliśmy, że to nie przynosi żadnych zmian. Czekamy na poważne oferty. Jak wiemy, obecny obóz rządzący ma doświadczenie we wprowadzaniu ustaleń, na których im zależy w trybie ekspresowym, a więc czekamy, aż zdrowie stanie się priorytetem wartym szybkich i skutecznych zmian.
"Białe miasteczko 2.0"Fot. Jakub Kamiński/East News
Dlaczego pani zdaniem premier Mateusz Morawiecki nie chce rozmawiać z protestującymi?

Nie wiem. Może dlatego, że jest zajęty rozmowami na temat rozwoju polskiej piłki nożnej. Liczycie na reakcję Andrzeja Dudy?

Prezydent, jak wiemy, nie jest osobą decyzyjną w kwestii budżetu państwa. Podstawową decyzją, której potrzebujemy, są faktyczne pieniądze, przekazane od rządu do sektora opieki zdrowotnej. Nam nie chodzi o to, aby podnieść pensję tylko lekarzom, pielęgniarkom i ratownikom. Chodzi o cały personel zaangażowany w proces diagnostyczny. Nieraz jest to kilkanaście, nawet dwadzieścia kilka osób, które są niezbędne do postawienia szybkiej i prawidłowej diagnozy. Chcielibyśmy, aby ci wszyscy ludzie pracowali w godnych warunkach, za godne pieniądze, jako sprawny zespół. Chcielibyśmy, aby była ich wystarczająca liczba, abyśmy mogli świadczyć swoje usługi na jak najwyższym poziomie. Największym problemem polskiej ochrony zdrowia jest to, że bardzo często możemy zareagować, dopiero gdy już jest za późno — pacjenci trafiają do nas, gdy pomóc już się nie da i w konsekwencji możemy tylko “przykleić plasterek na otwarte złamanie”.

Protesty medyków to niestety częste zjawisko, w tym proteście w pierwszej linii widać szczególnie młode twarze. Czy młode pokolenie medyków dochodzące do głosu może coś zmienić?

Młode pokolenie medyków jest to trochę inne poprzednie. Wcześniej był to zawód raczej rodzinny. Teraz bardzo szeroko się otworzył. Jesteśmy pokoleniem lekarzy, którzy weszli do zawodu spoza rodzin, które były wcześniej zaangażowane w pracę w systemie ochrony zdrowia. Pojawili się ludzie z różnymi punktami widzenia, niewychowywani w pewnej kulturze, która dominowała wcześniej. Jesteśmy już na studiach uczeni współpracy dla dobra pacjenta, a nie hierarchicznej struktury.


Czy protestujący odczuwają wsparcie społeczeństwa i pacjentów?

Właśnie dojechałam do "białego miasteczka" i ludzi jest całkiem sporo, a jest po godzinie piętnastej. To jest bardzo miłe, gdy poszczególne osoby do nas podchodzą, rozmawiają, także dziękują. Opowiadają, jak ktoś im ktoś pomógł, uratował życie ich bliskich. Rozmawiają z nami też osoby, na których system opieki zdrowotnej odbił się traumatyzująco, np. przez stan sali, dostępność łazienki, jakość posiłku czy przez kontakt ze zmęczonym personelem. To są rzeczy, które przytłaczają wielu pacjentów. A musimy pamiętać, że są to osoby szukające u nas pomocy, często w ogromnym kryzysie - stracili, przejściowo lub na stałe, zdrowie. My powinniśmy być w stanie zapewnić im odpowiednią opiekę, ale żeby to robić musimy być wypoczęci, mieć czas na realizowanie swoich zainteresowań i pasji. Musimy być po prostu szczęśliwymi ludźmi. Nie da się tego zrobić żadną tabletką, ani pieniędzmi. Po prostu - organizacja pracy musi przestać być aż tak frustrująca.
Lek Anna Bazydło podczas protestu medyków.Fot. Jakub Kamiński/East News
Pandemia pokazała, jak ważna jest praca medyków, a mimo to rząd wydaje się być głuchy na postulaty protestujących. O co ma pani największy żal do rządu?

Rządzący nie wiedzą, co to znaczy pracować na dwa, trzy etaty, mając na swoich barkach odpowiedzialność za ludzkie życie i zdrowie. To konieczność ciągłej gotowości do pracy. Obecnie osoby, które podejmują się dyżurów, nie mają możliwość odpoczynku po całonocnej pracy. Przeciętny lekarz specjalista, jeśli idzie na dyżur, jest tam minimum 32 godziny. To jest praca ciągiem, w bardzo dużym stresie i wysiłku intelektualnym. Niestety rządzący nie doceniają ciężaru wykonywanej przez nas pracy.

NSZZ “Solidarność” odżegnuje się od trwającego protestu pracowników ochrony zdrowia. Skąd ten podział w środowisku?

Postulaty czy decyzje "Solidarności", zarówno w kontekście protestu medyków czy nauczycieli, są sprzeczne z interesami grup zawodowych, które reprezentują. Nie jest to konflikt bezpośrednio w środowisku. To wydaje się być konflikt zarządu Związku Zawodowego czy osób reprezentatywnych w tej strukturze w stosunku do interesów osób, które zamierzają reprezentować tylko… chyba zapomnieli ich o to zapytać.

Znaliśmy decyzje zarządu "Solidarności" już wcześniej, nie zgadzamy się z nimi od dłuższego czasu. Już wcześniej zaakceptowano siatkę rządową płac zawodów medycznych, na którą większość przedstawicieli zawodów medycznych się nie zgadzała. Nie widzimy sensu, aby jedną ze stron rozmów był Związek Zawodowy "Solidarność", ponieważ oni nie są członkiem komitetu protestacyjno-strajkowego, nie organizują manifestacji ani "białego miasteczka". Wydaje się być to bardzo niezrozumiałe, że rządzący chcą negocjować z tym podmiotem, który nie protestuje – albo po prostu, to my czegoś nie rozumiemy.

Posłuchaj "naTemat codziennie". Skrót dnia w mniej niż 5 minut