Gdyby arogancja była dyscypliną olimpijską, politycy byliby wielokrotnymi medalistami

Żaneta Gotowalska
Trudno o dzień, w którym nie mówilibyśmy o kolejnym przykładzie arogancji władzy. Trudno też wybrać te osoby, które szczególnie są kwintesencją buty. Tak ich dużo. – Podział i stopniowa agresja słowna eskalowała w kierunku wulgarności, nawoływania do przemocy. A społeczeństwo to akceptuje. Nastąpiła brutalizacja życia publicznego zaczynając od góry i spotykając się z akceptacją na dole – mówi w rozmowie z naTemat Wiesław Gałązka, ekspert ds. wizerunku politycznego i kampanii wyborczych.
WOJCIECH STROZYK/REPORTER
Mam dla państwa mały eksperyment. Proszę zamknąć na chwilę oczy i pomyśleć, kogo widzicie, myśląc o arogancji i bezczelności ludzi władzy. Już? Jakieś typy?

To samo pytanie zadałam na moim profilu na Twitterze. W niespełna dwie godziny dostałam ponad 100 odpowiedzi. Bardzo często – co świadczy o popsuciu kondycji naszej sceny politycznej – pisano, że łatwiej byłoby wskazać te osoby, które aroganckie i bezczelne nie są. Jeśli jednak skupić się na tych, którzy są kwintesencją tych cech, kilka nazwisk się powtarza i to nie bez powodu.

Król arogancji władzy – Ryszard Terlecki

Bez problemu można wskazać najbardziej aroganckiego posła. To jego nazwisko przewija się najczęściej. Nic dziwnego, jego wyczyny na polu arogancji i bezczelności są częste i zapadające w pamięć.


Często przewijają się też Mateusz Morawiecki, Beata Mazurek, Elżbieta Witek, Marek Suski, Stanisław Piotrowicz, Krystyna Pawłowicz, Marcin Horała, Artur Soboń czy Michał Wójcik. Ci ludzie władzy wielokrotnie wykazywali się i arogancją, i bezczelnością. Czy to wprost z mównicy sejmowej, czy podczas swoich wizyt w mediach, czy w mediach społecznościowych – ich negatywne zachowania można wyliczać bez końca. Gdyby więc arogancja była dyscypliną olimpijską, ci ludzie władzy byliby wielokrotnymi medalistami.

Złoty medal w kategorii bezczelności władzy i jej arogancji wpadłby jednak bez wątpienia w ręce Ryszarda Terleckiego. O arogancji tego polityka mogłoby powstać wiele tekstów. To osoba, która najczęściej nie zatrzymuje się nawet, by porozmawiać z dziennikarzami. W efekcie muszą oni biec za nim lub rozmawiać do jego tyłów. Nie bez powodu mówi się o nim marszałek Teplecki.

Chcąc wskazać konkretne przykłady, wystarczy cofnąć się do 15.09, kiedy z ust wicemarszałka Sejmu padły słowa na temat lexTVN: "Zrobimy tak, żeby zaskoczyć dziennikarzy i wprowadzimy znienacka któregoś dnia".
Piotr Molecki/East News
Mało? Bardzo proszę, wystarczy posłuchać kilku wypowiedzi z prowadzonych przez niego obrad Sejmu. Gdy Władysław Kosiniak-Kamysz zszedł z mównicy sejmowej, w trakcie debaty o stanie wyjątkowym, wicemarszałek Ryszard Terlecki powiedział: "3 procent", sugerując, że głos prezesa PSL nie ma znaczenia, bo ich poparcie wynosi właśnie tyle.

"O matko! Czasem można poziom głupoty przekroczyć" – takimi słowami skomentował wystąpienie Klaudii Jachiry, która powiedziała podczas wystąpienia w Sejmie: "Jeżeli partia rządząca nie siądzie z nami do rozmów i nie spełni naszych oczywistych warunków, gwarantujących transparentność i równy dla wszystkich Polek i Polaków dostęp do tych środków, to oświadczam, że nie możemy dalej karmić tej nienasyconej i autorytarnej bestii, którą stała się partia PiS-u. Bo za niedługo ta bestia nas wszystkich pożre".

Do Sławomira Nitrasa powiedział kiedyś: "Pan jest pajacem sejmowym i cały czas pan przeszkadza".

To nie wszystko. Ryszard Terlecki zasłynął też wpisem, w którym skrytykował Swiatłanę Cichanouską za to, że spotkała się z polską opozycją. "Jeżeli Cichanouska chce reklamować antydemokratyczną opozycję w Polsce i występować na mityngu Trzaskowsiego, to niech szuka pomocy w Moskwie, a my popierajmy taką białoruską opozycję, która nie staje po stronie naszych przeciwników" – napisał na swoim profilu.

Nie tylko władza

Należy zauważyć, że i po stronie opozycyjnej są przypadki osób, które doskonale wpisują się w rolę architektów pogarszającej się kondycji polskiej sceny politycznej. Taką postacią jest bez wątpienia Grzegorz Braun, który wielokrotnie już naruszał powagę Sejmu. W czwartek, podczas debaty sejmowej, przeszedł jednak sam siebie.

"Będziesz pan wisiał!" – krzyczał z mównicy sejmowej Grzegorz Braun do ministra zdrowia Adama Niedzielskiego. Poseł Konfederacji został wykluczony z obrad, a marszałek Sejmu Elżbieta Witek zapowiedziała złożenie zawiadomienia do prokuratury.

"Nastąpiła brutalizacja życia publicznego"

O opinię na temat kondycji polskiej sceny politycznej zapytałam Wiesława Gałązkę, eksperta ds. wizerunku politycznego i kampanii wyborczych. – Można byłoby zacząć od słów pewnego krakowskiego kaznodziei, który powiedział, że "chamiejemy" (w obronie podstawowych wartości, przeciwko promocji chamstwa, ks. Mieczysław Maliński wygłosił kazanie zawierające jedno słowo – red.). Wcześniej w swoim słynnym wystąpieniu Andrzej Lepper powiedział: "tu wersalu nie będzie" (wystąpienie w Sejmie – red.). Gdybyśmy porównywali zachowania Leppera do obecnych zachowań polityków, można byłoby uznać, że Lepper był dżentelmenem. Do takiego chamstwa dochodzi wśród polityków – powiedział Wiesław Gałązka.

Czytaj więcej: "Wynoś się Pan sam". Posłanka KO nie wytrzymała po słowach Terleckiego o UE i polexicie

– Ale jest to zamierzone. Społeczeństwo, czy to wskutek wolności internetowej, czy złego przykładu idącego z góry od decydentów, polityków, osób znanych, często ludzi, których uznajemy za osoby publiczne, czuje się z tym dobrze. Ktoś kiedyś powiedział, że gdyby nie było wulgarnego słowa na "k", Polacy mieliby kłopoty z porozumiewaniem się. Język schodzi na poziom ludzi, którzy demonstrują. Słynne już "osiem gwiazdek" symbolizuje pewne wulgarne określenie – zaznaczył.
Justyna ROJEK/East News
I dodał, że "politycy mówią głosem ludu, a lud głosem polityków". – Mamy do czynienia z zapętleniem. Politycy wiedzą, że dziś trzeba się wyróżnić albo się ginie. To hasło epoki medialnej, w której żyjemy. Wyróżniają się więc, zachowując kontrowersyjnie. W sposób przyciągający uwagę, powodujący, że się o tym mówi – dodał.

Wiesław Gałązka zaznaczył, że taki rodzaj komunikacji nie zaczął się wczoraj. Przywołał choćby słowa "jaka wizyta, taki zamach" (po incydencie w Gruzji z udziałem Lecha Kaczyńskiego - red.) i frazy o ślepym snajperze czy "moherowe berety", wypowiadane przez przedstawicieli dzisiejszej opozycji. – Te zwroty obrażają nie tylko adwersarzy politycznych, ale i ich elektorat – zaznaczył ekspert. – Podział i stopniowa agresja słowna następowała gdzieś od roku 2002 i eskalowała w kierunku wulgarności, nawoływania do przemocy. A społeczeństwo to akceptuje. Nastąpiła brutalizacja życia publicznego, zaczynając od góry i spotykając się z akceptacją na dole – podkreślił.

– Możemy obserwować najwyżej ewolucję, brutalizowanie się języka. Najgorsze jest to, że same media nie piętnują tego. Zapraszając do studia takich ludzi, dają do zrozumienia społeczeństwu, że takie zachowania są akceptowane. Że społeczeństwo nie ma innego wyboru, tylko oddać głos na jednego lub drugiego chama – dodał Gałązka.

Na pytanie, czy jest szansa, by odwrócić ten nieciekawy trend w debacie publicznej, ekspert bez wahania odpowiedział, że jest, wskazując szczególną rolę mediów. – Jeżeli czwarta władza nie będzie dbała o odpowiedni wybór pierwszej władzy, będzie musiała słuchać drugiej władzy ze strachu przed trzecią – powiedział na koniec.